Prof. Chodakiewicz: "Idą wielkie zmiany kontrkulturowe"
Jakie będą Stany Zjednoczone pod rządami Bidena?
”Porażką jest to, że Trump pozostał sobą. Nie zmienił osobowości, nie uspokoił się. Wyszło z tego straszne dyletanctwo. Sukcesem przede wszystkim jest to, że Trump udowodnił, że można się elektoralnie z sukcesem przeciwstawić rewolucjonistom” – mówi w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl prof. Marek Jan Chodakiewicz z Instytutu Polityki Światowej (The Institute of World Politics) w Waszyngtonie.
wPolityce.pl: Jak będą wyglądały Stany Zjednoczone pod rządami Joe Bidena, a może powinienem zapytać, Joe Bidena i Kamali Harris? Zdaje się, że to właśnie z panią wiceprezydent Demokraci wiążą największe nadzieje. Co na pewno zmieni się w polityce wewnętrznej i zewnętrznej, w porównaniu do rządów Trumpa, a jakie zmiany stoją pod znakiem zapytania?
Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Przede wszystkim będzie wszędobylskość państwa. Biden będzie się starał wszystko „naprawić” odgórnie. Dla gospodarki najgorszy będzie „Green New Deal”, czyli futerkowo-zielona wizja alternatywnej energii, która nie wystarcza, aby nowoczesną ekonomię napełniać. Będzie też orgia politycznej poprawności. Na froncie legislacyjnym wszelkie wierzenia religijne sprzeczne z post-modernizmem będą kryminalizowane przez Kongres jako „mowa nienawiści”. Dotyczy to spraw obyczajowych, rewolucji seksualnej. Będzie niekończąca się parada triumfalna LGBT na poziomie federalnym, co wpłynie jeszcze bardziej na poziom stanowy, który z Waszyngtonu otrzymuje na te sprawy ogromne fundusze. Dalej będzie się toczyć rewolucja rasowa i seksualna, celem głównym będą biali heteroseksualni mężczyźni wyznania chrześcijańskiego. Ale nienawiść zogniskuje się na kimkolwiek normalnym, np. żonach, siostrach czy matkach broniących normalnych facetów. No i na wszystkich innych, którzy nie kupują rewolucji. Niektóre środowiska feministyczne afro-amerykańskie już teraz uznają np. czarnych mężczyzn za białych, są oni bowiem rzekomo przedstawicielami prześladującego wszystkich patriarchatu. Idą wielkie zmiany kontrkulturowe w szkołach publicznych. Ba! Zacznie się od indoktrynacji przedszkolaków.
Co te zmiany oznaczają dla Polski, czy współpraca między państwami została tak zakorzeniona, że nowa amerykańska administracja będzie ją kontynuować?
Jasne, że będzie ją kontynuować, ale będzie się stawiać Polakom warunki. I za każdym razem oczekiwane będą koncesje. Stąd tak ważne, aby Warszawa się nie łamała i nie godziła na cokolwiek. Twardo negocjowała albo unikała podpisywania czegokolwiek, jeśli MSZ nie potrafi takich rzeczy uniknąć, to nie należy ich ratyfikować w Sejmie. Trzeba spowolniać wszystkie próby narzucania rozwiązań niemiłych nad Wisłą, trzeba te 4 lata jakość przeczekać. Naturalnie udając współpracę cały czas. Z wielkim uśmiechem.
Jak ocenia pan prezydenturę Trumpa - które obietnice udało mu się zrealizować, a co trzeba uznać na porażkę? Co zdecydowało o jego przegranej w wyborach?
Porażką jest to, że Trump pozostał sobą. Nie zmienił osobowości, nie uspokoił się. Wyszło z tego straszne dyletanctwo. Sukcesem przede wszystkim jest to, że Trump udowodnił, że można się elektoralnie z sukcesem przeciwstawić rewolucjonistom. Ponadto najważniejszym jego osiągnięciem jest nominowanie i zatwierdzenie konserwatywnych sędziów w Sądzie Najwyższym. Inne sprawy, takie jak choćby nielegalna emigracja, udało mu się utrzymać w debacie publicznej. Nie udaje się liberalnym elitom dyktować, że jest to coś normalnego. Trump również starał się przeciwstawiać hegemonii Chin. Nie za bardzo mu to wychodziło, ale – znów – przynajmniej zrobił jakiś początek. Będzie można to ciągnąć.
Trump mówi o najbardziej skorumpowanych wyborach w historii USA. Przewiduje pan, że stanie na czele Republikanów i będzie walczył o prezydenturę za 4 lata?
Nie przewiduję i mam nadzieję, że nie. Czas na kogoś innego. Senator Tom Cotton jest moim kandydatem za 4 lata. Mam natomiast nadzieję, że Trump stworzy imperium medialne i będzie propagować alternatywną – do lewackiej – narrację populistyczną i narodową.
Mówi się o Ameryce podzielonej najbardziej od dziesięcioleci. To tylko publicystyczne figury retoryczne, które pojawiają się przy okazji każdych wyborów, czy rzeczywiście jest coś na rzeczy?
Nie. Faktycznie naród jest podzielony rozmaicie. Mówi się, że 1 proc. to miliarderzy rewolucjoniści oraz ich dworacy wspierani przez lumpenproletariat na zapomodze społecznej. A przeciw nim stoi klasa średnia. To jest dość płytka analiza. Wśród wyborców Demokratycznych jest też dużo warstwy średniej, ale są oni otumanieni polityczną poprawnością. Często nie rozumieją co się dzieje. Na przykład, wielu z nich popiera z sympatią Black Lives Matter, nie wiedząc, że szefostwo tej organizacji jest marksistowskie i rewolucyjne. Natomiast druga strona rozumie co się dzieje, ale ma różne analizy wyzwań, które stoją przed nami: od klasycznej libertariańskiej i konserwatywnej aż do ekstremum białego nacjonalizmu. Nota bene, jest to odbicie w krzywym zwierciadle części rasistowskiej BLM i Antify. Wszystkie te orientacje chciałyby zniszczyć USA i powołać nowe państwo czy nowy organizm polityczno-społeczny.
Rozmawiał Krzysztof Bałękowski
01.01.2021r.
wPolityce.pl