Merkel mówi o Putinie, USA, Ukrainie i życiu na kanclerskiej emeryturze - Olga Doleśniak-Harczuk

 

Ktoś ją syftemowo rozliczy? Może szwabski "suweren" od wieków "Drang nach Osten"
Merkel mówi o Putinie, USA, Ukrainie i życiu na kanclerskiej emeryturze

To nie jest tak, że Merkel wraz z opuszczeniem Kanzleramtu wyparowała. Plakat z wizerunkiem Merkel reklamujący wystawę jej portretów w Niemieckim Muzeum Historycznym przypomina o byłej kanclerz już z murów stacji metra. W muzeum Merkel swoim mentorskim wzrokiem patrzy z czarno-białych fotografii Herlinde Koelbl na ludzi, którzy za chwilę zejdą piętro niżej na wystawę „Karol Marx i kapitalizm”, albo jeszcze głębiej, w świat rozbuchanej niemieckości Richarda Wagnera. Była pani na Berlinie – wielka nieobecna debaty o Rosji i Ukrainie, wielbicielka renesansu, która zamiast do Buczy wyruszyła do Florencji, bo „szesnaście lat nie miała na takie rzeczy czasu”. We wtorek ze sceny teatru Berliner Ensemble Merkel po raz pierwszy szerzej odniosła się do swoich relacji z Władimirem Putinem i zarzutu, że uprawiając politykę appeasementu względem Rosji, przyczyniła się do jej napaści na Ukrainę. Merkel nie czuje się winna, ale nie zjadłaby kolacji z Anną Netrebko, poza tym Ameryka irytowała ją swoim podejściem do Nord Streamu 2 i nie pamięta, czy po aneksji Krymu nakrzyczała na Putina po rosyjsku. Merkel z wystawy spotkała w ostatni wtorek Merkel z czasu swojej decyzyjności w Berlinie. Obie równie niewzruszone, nieuchwytne. Z domieszką tego, co można by nazwać specyficznym tupetem oberszefowej przekonanej o swojej absolutnej racji. We wszystkim.

Kiedy Bertold Brecht w 1949 r., zaledwie kilka tygodni po powstaniu NRD, założył zespół Berliner Ensemble, Angeli Merkel jeszcze nie było na świecie. Urodziła się kilka miesięcy po tym, jak Brecht wprowadził swoją trupę do neobarokowego budynku Theater am Schiffbauerdamm. Brecht z własnej woli osiadł w socjalistycznym płucu powojennych Niemiec, Merkel znalazła się po stronie wschodniej za sprawą ojca, pastora Horsta Kasnera, który niedługo po jej narodzinach zamienił hanzeatycki Hamburg na wiejską plebanię w pobliżu Perlenberga. Czemu zresztą liczni biografowie Merkel zawsze się mocno dziwili. W 2016 r. Berndt Stegemann w gościnnym felietonie na łamach „Die Zeit” porównał postawę Merkel w kryzysie migracyjnym do brechtowskiego „Dobrego człowieka z Seczuanu”, że niby kanclerz Niemiec musiała grać humanitarną, ponieważ reszta świata zachodniego zachowywała się paskudnie. Tak więc nitka merkelowo-brechtowska wije się i pętli w biografie nie tyle równoległe, ile będące znakiem czasów. Powojennego rozdarcia, nie zawsze zrozumiałych decyzji i transformacji, która panią fizyk z Ostów wbrew wszelkiej logice wyniosła do rangi Kanzleramtu.

Kneset, uchodźcy, zjednoczenie

Rzekomy humanitaryzm Angeli Merkel, do dziś podkreślany przez jej zwolenników, znalazł przystań w pierwszej książce z przedrukami jej przemówień. Wydana w listopadzie 2021 r. nakładem Aufbau Verlage publikacja „Angela Merkel. Czym więc jest mój kraj?” („Angela Merkel. Was also ist mein Land? Drei Reden”) to zaledwie trzy przemówienia byłej kanclerz Niemiec. Trzy uznane przez wydawcę za kluczowe dla jej rządów, stanowiących szkielet polityki Merkel, ale i tego, jaka jest. Patrząc chronologicznie: jest tam wystąpienie w Knesecie z 18 marca 2008 r., które Merkel zaczyna od powitania po hebrajsku, gratuluje następnie już po niemiecku członkom izraelskiego parlamentu z okazji 60. rocznicy powstania państwa Izrael, a kończy cytatem z Ben Guriona, że „kto nie wierzy w cuda, nie jest realistą”. Następna mowa to esencja z letniej konferencji, z sierpnia 2015 r., kluczowego momentu dla polityki otwartych drzwi względem uchodźców z Afryki Północnej i Azji. Tytuł: „Damy radę”, czyli słynne „Wir schaffen das”, które z biegiem czasu przysporzyło Merkel więcej nagan niż peanów, weszło już na tyle do języka i zwykłych Niemców, i mediów, że stanowi symbol pewnej cezury dla polityki byłej kanclerz i jej implikacji dla całej Europy. Wtedy Merkel, mówiąc o palącej konieczności wypracowania procedur prouchodźczych, przywołała przykład błyskawicznego podjęcia decyzji o rezygnacji Niemiec z energii atomowej po katastrofie elektrowni w Fukushimie, sugerując, że jak trzeba, to działa się szybko. Tylko z dzisiejszej perspektywy pożegnanie atomu można postrzegać jako strzał w kolano, a nie dokonanie słusznego wyboru, co z automatu całą wątłą i naciąganą mocno narrację Merkel z sierpnia 2015 r. dewastuje, a jej fanów zawstydza. A przynajmniej powinno. Trzecia przemowa, najświeższa, to zapis z 3 października 2021 r., czyli już po wrześniowych wyborach do Bundestagu, kiedy było jasne, że chadecy nie stworzą nowego rządu federalnego. Merkel przemawiała ze wschodu Niemiec do wszystkich swoich rodaków z okazji Dnia Jedności Niemiec. Nie zapomniała też o podkreśleniu roli Polski w obaleniu systemu komunistycznego. W tamtej mowie zaakcentowała swoje NRD-owskie wychowanie i doświadczenie 35 lat życia po wschodniej stronie, potępiła zamachy na synagogę w Halle, zamach w Hanau, morderstwo Waltera Lübcke, chadeckiego prezydenta rejencji Kassel zamordowanego strzałem głowy przez neonazistę w 2019 r. Czym jest mój kraj? – pytała Merkel. – Mój kraj to miejsce, gdzie wszyscy na nowo się uczą (ze sobą żyć) – brzmiała odpowiedź.

Żadne z tych przemówień nie dotyczyło bezpośrednio dzisiejszej Rosji, to ostatnie poruszało wątek rozpadu Związku Sowieckiego, ale na tyle, na ile wpisywał się on w opowieść pani kanclerz o jej własnych kolejach losu w byłym NRD i balaście, za jaki można uznać wschodni rys Merkelowej biografii. Chociaż ona sama raczej skłaniała się do wersji, że ten balast ją ukształtował i umocnił. Ja bym jeszcze dodała – zakonserwował.

Wejściówka pilnie poszukiwana

Budynek Berliner Ensemble znajduje się mniej więcej po przeciwnej stronie Tränenpalast, na drugim brzegu Szprewy, tam, gdzie lokalna gastronomia tętni wieczorno-nocnym życiem, gdzie swoją filię ma jedna z najciekawszych restauracji zjednoczonych Niemiec, czyli Ständige Verträtung (Stałe Przedstawicielstwo), będąca kulinarnym przewodnikiem po najnowszej historii polityki Bonn i Berlina. Mają tam jedną z najsmaczniejszych zup gulaszowych Niemiec, golonkę z zasmażaną kapustą i wszelkie delikatesy ciężkiej niemieckiej kuchni, a wszystko w scenerii setek fotografii dokumentujących transformację roku 1989 oraz czas przed i tuż po niej. Szczypta ostalgii podlana zachodnioniemiecką stylistyką wczesnego Kohla. Spożywający tam kaszankę i frykadelki nie unikną widoku Honeckera, Merkel i innych. Dalej, idąc w kierunku teatru, mijamy jeszcze restaurację ze stekami Brechta, ukraińskiego kataryniarza z żółto-niebieską chorągiewką przygrywającego niemieckim turystom, na rogu nieco mniej uczęszczana francuska Brasserie, ale za to z uroczymi markizami. Przed wieczorem jeszcze kawa w jednym z pobliskich hoteli, szybka wymiana zdań z kelnerem. – Idzie pani na Merkel? To espresso się przyda, to grozi zaśnięciem – żartuje kelner. – Proszę pozdrowić ode mnie Angie – rzuca na pożegnanie.

Pod Berliner Ensemble tłumy reporterów, fotografów, jest wóz transmisyjny, śmietanka towarzyska Berlina popija prosecco na świeżym powietrzu, dwie starsze panie stoją wyczekująco pod budynkiem. Na kartkach napis: szukam biletu. Ale biletów nie ma. Już dawno wyprzedane. Pierwsze od czasu wkroczenia rosyjskich wojsk na Ukrainę wystąpienie Merkel wzbudza emocje. Pokusa posłuchania byłej kanclerz dla większości z tych, którzy we wtorek przyszli do Berliner Ensemble, jest warta znacznie więcej niż 20 euro. Koników jednak jak nie było, tak nie ma.

Zakochana w renesansie

Złoto – szkarłatne wnętrze, barokowe lustra, na scenie dwa pluszowe fotele. Merkel i dziennikarz „Spiegla” Alexander Osang witają publiczność i zajmują miejsca. Zanim Merkel wejdzie na scenę, Osang przeczyta swój felieton wspomnieniowy, o tym, jak jako jedyny dziennikarz uciął sobie pogawędkę z ojcem Merkel, pastorem Kasnerem, jak pani kanclerz potrafiła unikać wywiadów i konfrontacji, by później nagle ni stąd, ni zowąd zagaić do niego na jakimś bardzo poważnym przyjęciu, i że gdyby miał skoczyć na wino, to tylko z nią. Osobista opowieść dziennikarza, który od ponad dwóch dekad towarzyszy kobiecie z Ostów, matce bliskowschodnich uchodźców, pogromczyni elektrowni atomowych. Nazajutrz ten sam felieton trafi na stronę internetową „Spiegla” z archiwalnym zdjęciem Osanga i Merkel sprzed 22 lat.

Sam wywiad toczy się leniwie, czasem w asyście tego specyficznego poczucia humoru rozmówczyni. Merkel opowiada o swoim postpolitycznym życiu, o sąsiadach i byłym okręgu wyborczym. Co teraz robi? Wypoczywa po 16 latach politycznej harówki, czyta grubsze książki, przekonała się do e-booków, jest spokojna o swoją prywatność, ponieważ sąsiedzi z Uckermark nawet za jej urzędowania potrafili zachować dyskrecję, nikt nigdy nie poszedł do prasy i nie doniósł, że właśnie zawitała do swojej daczy. Co czytała ostatnio? „Makbeta”. W ogóle lubi Szekspira i oczywiście rosyjską literaturę. Inspiruje ją włoski renesans, bez którego jej zdaniem nie byłoby niemieckiego oświecenia. To dlatego wybrała się do Florencji. By na własne oczy ujrzeć dzieła renesansu, również „Dawida”, który przecież w kontekście wojny na Ukrainie jest „ważny”. Dziennikarz zadaje pytania nie tylko własne, ale i kilka od ambasadora Ukrainy Andrija Melnyka. Przyszły esemesem kilka godzin przed wywiadem. Osang nawiązuje do florenckiej wyprawy Merkel, to wtedy Melnyk gorzko skonstatował, że była kanclerz powinna raczej skierować swe kroki do Buczy. Merkel nie czuje się winna. Zawsze chciała zobaczyć Florencję - to jej zdaniem wystarczy za usprawiedliwienie. Nie, ona się nie usprawiedliwia. Ta podróż jej się należała. Dodaje, że kiedyś bardzo jeszcze chciała zajrzeć do Butanu, ale ktoś ją uświadomił, że Niemcy nie utrzymują z Butanem stosunków dyplomatycznych. Była nieco rozczarowana.

Rozmowa schodzi z podróży i fascynacji renesansem na Rosję, Putina, i Ukrainę. Pojawia się obowiązkowe pytanie o pluszowego psa, upominek od Putina i konfrontację z żywym czworonogiem podczas wizyty w Soczi. Bała się? – Odważna kanclerz musi sobie dać radę z takim psem – odpowiada Merkel. Sala w śmiech. A jak rozmawiała z Putinem, to po niemiecku czy rosyjsku? – Ja mówiłam po niemiecku, on też, bo mój rosyjski nie jest tak dobry – odpowiada Merkel. I jeszcze słowo o tym, w jakim języku nakrzyczała na Putina po aneksji Krymu, tu nie ma jasnej odpowiedzi, ale zdaje się, że jednak po rosyjsku.

Zapytana, czy nie ma poczucia, że mogła uczynić więcej, by nie doszło do wojny na Ukrainie, a nawet czy nie uważa, że utorowała Putinowi drogę do wojny swoja polityką (tu Osang ponownie powołuje się na esemesowe pytania Andrija Melnyka), Merkel nie traci animuszu. Nie czuje się winna. Zrobiła wszystko, co mogła i nie ma sobie nic do zarzucenia. Nie jest też naiwna, zdawała sobie sprawę z tego, że Putin będzie dążył do eskalacji, że widzi w Zachodzie przeciwnika, który w dodatku co i rusz go w jego mniemaniu upokarza, ale po aneksji Krymu wszystko się wykrystalizowało. Tylko przecież trzeba było z Putinem rozmawiać, nawet jeżeli po dawnym, bardziej przyjaznym tonie nie został ślad i skończyły się prezenty, a zaczęły schody. Czy żałuje tego, że w 2008 r. zamknęła Ukrainie perspektywę wejścia do NATO? Nie, sprzeciwiła się rozszerzeniu NATO na wschód, by nie prowokować Putina. Potem przywołuje przykład rosyjskiej napaści na Gruzję – niby na potwierdzenie swojej racji i tego, że już wtedy z Ukrainą mogłoby wyglądać podobnie. Mówi to nieskażona refleksją, że przecież wojna trwa, a Ukraina została napadnięta i bez statusu państwa kandydującego. Ale dziennikarz nie ciągnie tematu, przeskakuje do kolejnego wątku. Merkel może teraz wyznać, że podziwia Zełenskiego za to, że walczył z korupcją na Ukrainie, podkreśla, że w 2008 r. uznawała oligarchiczny system na Ukrainie za jedną z przeszkód stojących na drodze do NATO. Swoją drogą sama dyskusja dotycząca niemieckiej blokady dla Ukrainy w 2008 r. doczekała się w niemieckiej debacie publicznej i eksperckiej całkiem obszernej analizy i stanowisko Merkel w tej sprawie można uznać za anachroniczne, ale jak widać, jest do niego przywiązana.

Niemieckie, a w ślad za nimi polskie media najmocniej podchwyciły wątek potępienia przez Merkel rosyjskiej agresji i faktycznie, ze sceny padły słowa o brutalnej, łamiącej prawo międzynarodowe wojnie prowadzonej przez Rosję, ale bardziej wymagającym widzom tego spektaklu zabrakło nawiązania do zbrodni ludobójstwa, do stanowczego potępienia masakr, gwałtów, tortur dokonywanych na Ukraińcach przez rosyjskich żołnierzy. Zamiast tego usłyszeliśmy o tym, jak na wpół legalnie młoda Merkel podróżowała po republikach byłego Związku Sowieckiego. Wątek ograny w kilku biografiach, ale jak widać, nadal bawi.

Sojusznikom się tego nie robi

Interesującym elementem teatralnego wywiadu był ten dotyczący Stanów Zjednoczonych i Nord Streamu 2. Merkel, sięgając do czasu końca swojej kadencji i podpisania z administracją Joego Bidena porozumienia dotyczącego warunków kontynuacji budowy NS2 bez ryzyka amerykańskich sankcji, dwa razy powtórzyła, że była bardzo poirytowana postawą USA. Jej zdaniem „tak nie zachowują się sojusznicy, państwa, które wspólnie prowadzą misję pokojową w Afganistanie”, widać było, że groźba sankcji mocno ją wzburzyła. Przy okazji tego wątku ani słowem nie wspomniała, że już sama idea była z gruntu błędna. Nie poruszono też tematu ewentualnych rozliczeń niemieckich polityków z ich związków z Rosją. W czasie gdy nawet bardziej radykalni chadecy postulują o powołanie komisji śledczych w tej sprawie, milczenie Merkel jest znamienne i zwiastuje niechybnie kierunek polityki Niemiec również na odcinku brania odpowiedzialności nie tylko za taktykę appeasementu, lecz także bardziej drastyczne i udokumentowane przypadki jawnego promowania interesów Moskwy w Niemczech (vide: Schröder Schwesig etc.). Zresztą, sam brak skruchy ze strony byłej kanclerz można spokojnie przyjąć za prognozę postawy, która tylko utwardzi stanowisko Berlina i sprawnie utnie tlący się nurt rozliczeniowy.

To, na co warto zwrócić uwagę we wtorkowym wystąpieniu Merkel, to jeszcze odpowiedź na pytanie o dzisiejszy wpływ na decyzje rządu. Była kanclerz zarzekała się, że mimo iż po wrześniowych wyborach do Bundestagu ubolewała nad tym, że to socjaldemokraci, a nie chadecy uformują nowy rząd, to jednak w pełni zaakceptowała demokratyczny wybór społeczeństwa niemieckiego i postanowiła nie wtrącać się do pracy nowej ekipy rządowej. A jednak zapytana, czy ta ekipa zwraca się do niej z prośbą o konsultacje, pośrednio potwierdziła. Ta wymuszona quasi-deklaracja powinna dotrzeć do środowisk, które ignorują istnienie sztafety kanclerzy i idei kontynuacji polityki niemieckiej niezależnie od jej barw partyjnych, doszukując się głębokich linii podziału frontów. Otóż rzeczywistość jest mniej podzielona.

Zmęczenie

- O, czuję się jak na spotkaniu klasowym! Faktycznie, cześć, co u ciebie? w pierwszych rzędach trwa atmosfera szkolnego pikniku. W trakcie wywiadu część tej wycieczki wygląda na znużoną. Wyższa klasa średnia 40 plus, wszyscy się znają, nagradzają swoją byłą kanclerz brawami, kiedy powie coś zabawnego. Po wszystkim dzielą się pierwszymi spostrzeżeniami. W sumie to Merkel nie powiedziała nic nowego. Trochę historii, trochę bon motów. Piętro wyżej już zajęła miejsce przy stoliku i podpisuje książkę z przemówieniami. Kolejka z około dwustu osób wije się na pół piętra. Nie wolno mieć przy sobie toreb, plecaków, tylko portfel, by każdy, kto jeszcze nie zdążył, mógł nabyć książkę. Ja już ją mam od miłych pań z wydawnictwa. Ochrona Merkel wygląda na wykończoną, ale uśmiech nie schodzi z twarzy. Była kanclerz mechanicznie składa podpis, wszystko odbywa się taśmowo. Podpisywanie książek chyba nie należy do jej hobby,przynajmniej nie w takim stopniu jak Szekspir czy skarby Florencji. Po wszystkim głęboki oddech. W końcu nie było tak źle. Te najważniejsze pytania nie padły. Można dalej bawić się w mentora i odpowiadać na te same, powtarzane do znudzenia zaczepki o lęk przed labradorem Putina.

Olga Doleśniak-Harczuk

13.06.2022r.
Niezależna.pl

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet