Kapuś kierował służbami w III RP - Piotr Wojciechowski

 

Jak "weryfikowano" esbeków
Kapuś kierował służbami w III RP

W 1990 r. Służba Bezpieczeństwa została zlikwidowana, w jej miejsce powstał Urząd Ochrony Państwa. Dawni funkcjonariusze SB musieli przejść postępowanie kwalifikacyjne. Przeprowadzona "weryfikacja" funkcjonariuszy SB miała w rzeczywistości charakter pozorowany. Sam proces "weryfikacji" trwał zaledwie kilka tygodni. W efekcie, na przykład jedno z ważniejszych stanowisk kierowniczych w UOP objął aktywny konfident SB.

W kwietniu 1990 roku, Sejm X Kadencji (ostatni Sejm PRL wyłoniony w drodze kontraktowych wyborów) uchwalił trzy ustawy potocznie nazywane "ustawami policyjnymi", które miały na celu (tak się wtedy wydawało) likwidację aparatu przemocy oraz budowę nowych służb specjalnych poddanych demokratycznej kontroli. Chodzi o ustawę o Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, o Policji oraz o ustawę o Urzędzie Ochrony Państwa.

W wyniku przyjętych rozwiązań prawnych Służba Bezpieczeństwa została zlikwidowana, w jej miejsce powstał Urząd Ochrony Państwa, zaś dawni funkcjonariusze SB, którzy chcieli kandydować do UOP, Policji lub innej jednostki podległej MSW musieli przejść postępowanie kwalifikacyjne (mylnie nazwanym "weryfikacyjnym") i uzyskać pozytywną opinię właściwej Komisji Kwalifikacyjnych.

Wojskowa bezpieka państwa komunistycznego zmieniła tylko szyld

Rząd Premiera Tadeusza Mazowieckiego pominął wtedy ustawowe rozwiązania, które godziłyby w wojskowy aparat bezpieczeństwa PRL. W moim przekonaniu uczynił to świadomie i z pełną premedytacją. Dzięki temu wojskowa bezpieka państwa komunistycznego zmieniła tylko szyld i nienaruszona pod nazwą "Wojskowe Służby Informacyjne" przetrwała kolejne szesnaście lat, do momentu kiedy w czerwcu 2006 roku z inicjatywy Prezydenta RP - Lecha Kaczyńskiego, Sejm RP uchwalił ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego - likwidujące WSI i wprowadzające procedury weryfikacyjne dla oficerów tej służby, którzy aplikowali do nowoutworzonych wojskowych służb specjalnych.

Przeprowadzona "weryfikacja" funkcjonariuszy SB miała w rzeczywistości charakter pozorowany. Sam proces "weryfikacji" trwał zaledwie kilka tygodni. Komisje Kwalifikacyjne powoływane ad hoc, często składały się z przypadkowych i niedoświadczonych, acz w wielu wypadkach uczciwych ludzi. Opierano się głownie na aktach osobowych funkcjonariuszy SB i wyrywkowych rozmowach z kandydującymi funkcjonariuszami SB.

Członkowie komisji nie mieli możliwości wglądu do materiałów źródłowych SB takich jak sprawy operacyjne różnych kategorii, teczek agentury czy ewidencji operacyjnej. Często pracowano w zawrotnym tempie, nierzadko po kilkanaście godzin na dobę. W takich warunkach nie trudno było o pomyłki lub świadome przemycanie co bardziej zasłużonych utrwalaczy władzy ludowej do nowych służb.

Urząd Ochrony Państwa został więc zbudowany na fundamentach pozostawionych po Służbie Bezpieczeństwa. Zachowano ciągłość kadrową i operacyjną z SB. Archiwa i ewidencja operacyjna SB automatycznie stała się częścią organizmu UOP.

Parasol CIA nad dawnymi funkcjonariuszami SB

Praktycznie nienaruszony wywiad i kontrwywiad SB odnalazł swoje miejsce w strukturach SB. Przy czym już w początkowej fazie formowania UOP, parasol ochronny nad dawnymi funkcjonariuszami Departamentu I SB (wywiadem cywilnym) roztoczyli amerykanie z CIA. Mieli oni sporo do powiedzenia w doborze kadr do tworzącego się Zarządu Wywiadu UOP. Przyznał to nawet sam Andrzej Milczanowski w książce "Pozdrowienia z Warszawy: Polski wywiad, CIA i wyjątkowy sojusz" autorstwa Johna Pomfret'a.

Choć Sławomir Cenckiewicz w opublikowanej na portalu i.pl recenzji pt. "Amerykański publicysta opowiada o Polsce. Stek bajek, kłamstw i kłamstewek" poddał miażdżącej krytyce dzieło Pomfret'a, to uważam, że można odnaleźć w tej książce perełki, jeśli chodzi o zakulisowe gry i decyzje dotyczące początków polskiego wywiadu.

Amerykanie nie tylko wskazywali funkcjonariuszy SB, których należało wykorzystać w wywiadzie UOP ale także tych, których należało się pozbyć. Przekazali nawet ministrowi Kozłowskiemu do zwolnienia imienną listę kilkunastu oficerów Departamentu I SB mających ich zdaniem podejrzane związki z Moskwą.

Problem czynnej agentury CIA uplasowanej w SB został przez obie strony dyplomatycznie przemilczany, choć książka Pomfret'a o takich przypadkach wzmiankuje. O samym procesie przejmowania przez CIA kontroli nad Departamentem I SB pisał i wielokrotnie wypowiadał się publicznie Zbigniew Siemiątkowski - ostatni Szef UOP i pierwszy Szef Agencji Wywiadu. Ale to już historia zasługująca na odrębną publikację.

Dziennikarz szefem UOP

Pierwszym Szefem UOP został Krzysztof Kozłowski - dziennikarz i wieloletni redaktor krakowskiego "Tygodnika Powszechnego", uczestnik obrad "Okrągłego Stołu" oraz zagorzały przeciwnik dekomunizacji i lustracji. Przy okazji, Czytelników zainteresowanych problemem głębokiego uwikłania krakowskiego środowiska "Tygodnika Powszechnego" w komunistyczną rzeczywistość, w tym współpracę z SB odsyłam do skandalizującej książki Romana Graczyka "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego". Książka Graczyka w dużym stopniu tłumaczy programową niechęć Kozłowskiego do lustracji i rozliczeń. Kozłowski w tej zapalczywości był do końca konsekwentny.

Zastępcą Kozłowskiego został Andrzej Milczanowski - były prokurator i radca prawny, prominentny działacz szczecińskiej "Solidarności", podobnie jak Kozłowski alergicznie reagujący na postulaty o potrzebie radykalnego rozrachunku z systemem komunistycznym. Równolegle Kozłowski stanął na czele Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej, która rozpatrywała odwołania byłych funkcjonariuszy SB od negatywnych decyzji wojewódzkich komisji kwalifikacyjnych.
Andrzej Milczanowski przewodniczył natomiast Komisji Kwalifikacyjnej ds. Kadr Centralnych. Trzeba otwarcie przyznać, iż tandem Kozłowski-Milczanowski ponosi pełnię odpowiedzialności za zatrute owoce przyjętej metodologii i filozofii "weryfikacji" funkcjonariuszy SB oraz doboru kadr do nowotworzonego Urzędu Ochrony Państwa, Policji oraz MSW - ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami politycznymi dla raczkującej demokracji w Polsce oraz dla bezpieczeństwa państwa.
Krzysztof Kozłowski pełnił funkcję Szefa UOP przez bardzo krótki czas (od 11 maja do 31 lipca 1990 r.). Po powołaniu w dniu 6 lipca 1990 r. w skład Rady Ministrów rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego i objęciu funkcję ministra Spraw Wewnętrznych - Szefem UOP został Andrzej Milczanowski (pełnił tę funkcję od 1 sierpnia 1990 do 31 stycznia 1992 r.).

Człowiek z przypadku na czele resortu

Kozłowski przyszedł do resortu Kiszczaka zupełnie sam, bez własnego zaplecza i doświadczenia, potrzebnej wiedzy oraz pozbawiony niezbędnych w tym wypadku szczególnych predyspozycji oraz cech przywódczych. Brakowało mu też intuicji w doborze swoich współpracowników. Człowiek z przypadku. Oczywiście to nie jest tak, że Kozłowski wraz z Milczanowskim w polityce kadrowej opierali się tylko i wyłącznie na starych kadrach SB. Zgromadzili wokół siebie także współpracowników pochodzących z szerokiego rozumianego tzw. obozu solidarnościowego.

Ograniczę się na potrzeby artykułu tylko do tych, którzy należeli do ścisłego kręgu Andrzeja Milczanowskiego. Najbardziej znani to Konstanty Miodowicz, Wojciech Raduchowicz-Brochwicz, Bartłomiej Sienkiewicz i Piotr Niemczyk. Pierwszy został dyrektorem kontrwywiadu UOP, drugi jego zastępcą. Sienkiewicz wpierw kierował Biurem Koordynacji i Prognoz, by potem oddać się budowie Ośrodka Studiów Wschodnich, z kolei Niemczyk współtworzył i kierował Biurem Analiz i Informacji UOP.

Mniej znani to Kazimierz Mordaszewski, który został dyrektorem Biura Kadr Urzędu Ochrony Państwa, a już zupełnie zapomniany i wygumkowany z historii początków UOP jest - Jan Wojciech Bazydło pierwszy dyrektor Zarządu Śledczego. I właśnie na jego osobie skupię uwagę Czytelników w niniejszym artykule.

W czerwcu 1990 roku Andrzej Milczanowski - ówczesny zastępca Szefa nowotworzonego Urzędu Ochrony Państwa wystosował do Departamentu Kadr MSW następującą dyspozycję: "Proszę o przyjęcie do służby w Policji na stanowisko głównego specjalisty w grupie rezerwowej przy Dep. Kadr - Jana Wojciecha Bazydło z dniem 1 lipca 1990 r. Wyżej wymieniony, zgodnie z decyzją ministra Kozłowskiego przewidywany jest na stanowisko dyrektora Zarządu Śledczego UOP". I rzeczywiście Wojciech Bazydło (używał drugiego imienia) tego dnia został przyjęty do Policji. Dwanaście dni później, rozkazem personalnym nr 02566, Krzysztof Kozłowski - szef UOP powierzył mu obowiązki organizacji Zarządu Śledczego UOP. Następnie w dniu 1 sierpnia 1990 r. został przyjęty do UOP jako funkcjonariusz z jednoczesnym wyznaczeniem na stanowisko dyrektora Zarządu Śledczego. Przetrwał tylko 23 dni. W trybie nagłym został odwołany z funkcji dyrektora i zwolniony z UOP ze względu na ważny interes służby. Następnie słuch po nim zaginął.

Facet polecony przez podziemie.

Po wielu latach, rąbka tajemnicy uchylił Wojciech Raduchowicz-Brochwicz na łamach wspomnieniowej książki "Czterech. Zmiana warty w służbach specjalnych" autorstwa Grzegorza Chlasty. Brochwicz tak oto opisuję historię Wojciecha Bazydło: "był też facet, który został polecony nam przez podziemie, a potem znaleźliśmy jego akta i okazało się, że to kapuś. Wyleciał oczywiście, ale zdążył jeszcze zostać pierwszy dyrektorem Zarządu Śledczego UOP.".

Trudno po tylu latach zrekonstruować okoliczności w jakich Wojciech Bazydło znalazł się w UOP na tak ważnym dla służby specjalnej stanowisku. Nie wiadomo za bardzo kto i kiedy polecił jego osobę ministrowi Kozłowskiemu. O jakie "podziemie" chodziło. Jest to dla tej ekipy sprawa wielce wstydliwa, wręcz kompromitująca. Musiała być to osoba ciesząca szczególnym zaufaniem Kozłowskiego lub Milczanowskiego, skoro z jej poręczenia i rekomendacji powierzono Bazydle najpierw organizację, a następnie kierowanie Zarządem Śledczym UOP.

Przyjrzyjmy się więc, co wiemy o naszym bohaterze artykułu z dostępnych w IPN materiałach archiwalnych. Jan Wojciech Bazydło urodził się 16 października 1934 roku w Piątnicy w powiecie Łomżyńskim, w rodzinie inteligenckiej. Karierę zawodową związał ze strażą pożarną. Ukończył roczny kurs oficerski w Centralnej Szkole Pożarnictwa w Warszawie. Do 1961 roku pracował na różnych stanowiskach w centralnych organach państwowej i ochotniczej Straży Pożarnej.

W 1956 roku zawarł związek małżeński ze Zdzisławą Krystyną Puchalską. Z związku tego zrodziła się córka Anna (ur. 1959 r.) oraz syn Tadeusz (ur. 1960 r.). Małżeństwo nie wytrzymało próby czasu i rozpadło się już po dziesięciu latach. Kilka miesięcy po otrzymaniu rozwodu, Bazydło ożenił się po raz drugi. Jego wybranką została funkcjonariuszka Milicji Obywatelskiej w Komendzie Miejskiej MO m. st. Warszawy. Poznali się podczas wspólnej pracy w MSW. I ten związek wkrótce nie wytrzymał próby czasu. Parę lat później Bazydło ożenił się po raz trzeci. Do jego trzeciej żony powrócimy w dalszej części artykułu.

W między czasie Wojciech Bazydło podjął zaocznie studnia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, które ukończył w 1961 roku z wynikiem bardzo dobrym, uzyskując tytuł magistra prawa. Pracę magisterską napisał za temat "Zabójstwo na żądanie i pod wpływem współczucia (art. 227 kk.)". W tym samym roku wstąpił do PZPR.

Kiedy prawie trzydzieści lat później, po zapewne odbytej z Krzysztofem Kozłowskim osobistej rozmowie - Wojciech Bazydło złożył podanie o przyjęcie do służby w resorcie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (co miało miejsce dokładnie 6 czerwca 1990 roku) - miał 56 lat, legitymował się wykształceniem prawniczym, bogatym doświadczeniem zawodowym w aparacie państwowym PRL (w tym SB) i był już stanu wolnego.

W swoim oficjalnym życiorysie oraz własnoręcznie wypełnionej na potrzeby rekrutacji do służby w UOP ankiecie osobowej - Wojciech Bazydło odnotował, iż w latach 1961 - 1967 służył jako oficer śledczy MSW PRL w stopniu porucznika MO, następnie pracował w Najwyższej Izbie Kontroli jako radca prawny (1967 - 1972), potem w kolejności w Kancelarii Rady Państwa (1972 - 1975) i w Urzędzie Rady Ministrów (1975 - 1976), by ponownie powrócić do Najwyższej Izby Kontroli gdzie w latach 1976 - 1985 zajmował wysokie stanowisko wicedyrektora zespołu kontrolnego. Karierę zawodową Bazydło zakończył w Centralnym Związku Rzemiosła, w którym pracował na stanowisku dyrektora Biura Lustracji i Kontroli do kwietnia 1990 roku.

W swoim życiorysie nie pominął wątku członkostwa PZPR i kariery w aparacie partyjnym. Wydawał się być szczerym. Załączył nawet z własnej inicjatywy do swoich akt osobowych opinię egzekutywy PZPR za okres sprawowania przez niego funkcji I sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w Najwyższej Izbie Kontroli. Z opinii sporządzonej w lipcu 1981 roku wynikało, że Bazydło był wieloletnim członkiem partii, cieszył się zaufaniem aktywu, w marcu 1968 roku odmówił udziału w partyjnej bojówce skierowanej przeciwko wiecującym studentom Uniwersytetu Warszawskiego (ograniczył się tylko do nocnych patroli w miejscach zamieszek), był niejednokrotnie krytyczny wobec niektórych decyzji władz partyjno-rządowych, co manifestował na zebraniach partyjnych (przykładowo wobec reformy administracyjnej z 1975 roku) oraz, że sprzyjał robotniczym protestom z sierpnia 1980 roku.

W tych sympatiach Wojciecha Bazydło dla ruchu "Solidarności" mogło być coś na rzeczy, bowiem dwa lata po wprowadzeniu stanu wojennego, SB odmówiła mu upoważnienia dostępu do tajemnicy państwowej przez wzgląd na dotychczasową "negatywną postawę i poglądy pro-solidarnościowe". Prawdopodobnie w ten sposób SB przekreśliła dalszą karierę Wojciecha Bazydło w Najwyższej Izbie Kontroli, czego skutkiem było zakończenie pracy w NIK i odejście do Centralnego Związku Rzemiosła w Warszawie.

Jeżeli ani fakt incydentalnej służby w SB, ani partyjna przeszłość Wojciecha Bazydło nie stały w opinii Kozłowskiego i Milczanowskiego na przeszkodzie by powierzyć mu stanowisko pierwszego dyrektora Zarządu Śledczego UOP - to jaką tajemnicę skrywał, skoro po ujawnieniu jej odwołano naszego bohatera ze stanowiska i natychmiastowo zwolniono ze służby?

Tajemnica szefa Zarządu Śledczego UOP

Odpowiedzi na postawione pytanie udzieli nam zawartość zachowanej w archiwum IPN teczki lokalu kontaktowego SB o kryptonimie "Zespół" oraz dokumentacja kontaktu operacyjnego SB o ps. "Bazyl".

Wojciech Bazydło został pozyskany do współpracy z SB w czerwcu 1972 roku w charakterze dysponenta lokalu kontaktowego. W nomenklaturze SB lokal kontaktowy (LK) określano jako osobę świadomie udostępniająca mieszkanie prywatne (w całości lub w części) na potrzeby operacyjne Służb Bezpieczeństwa (głównie na potrzeby spotkań oficerów z agenturą).

To kategoria świadomej i tajnej współpracy z bezpieką. Funkcjonariuszem SB, który zwerbował Bazydło do współpracy był kpt. Andrzej Grzesik z Departamentu III MSW. Znali się wcześniej. Pracowali przez pewien okres czasu razem w tym samym wydziale Biura Śledczego MSW. Łączyła ich osobista zażyłość. Doszło nawet do sytuacji zawieszenia wykorzystywania przez SB mieszkania należącego do Bazydło na czas delegowania kpt. Grzesika do pracy poza granicami kraju, gdy ten został oficerem obiektowym budowy Zakładów Przetwórstwa Mięsnego w Pradze, które realizowało polskie przedsiębiorstwo. Kpt. Grzesik był oficerem prowadzącym Wojciecha Bazydło do momentu zakończenia jego współpracy z SB tj. do grudnia 1983 roku. Ponad 10 lat.

Wojciech Bazydło w jednym tylko dniu, tj. 15 czerwca 1972 roku, podpisał własnoręcznie dla SB dwa dokumenty, które związały go na lata z komunistyczną służbą specjalną. Były to: bezterminowa umowa na korzystanie przez Służbę Bezpieczeństwa z jego lokalu położonego w Warszawie przy ul. Marszałkowska 140 m. 126 oraz zobowiązanie do zachowania w tajemnicy faktu korzystania ze swego mieszkania przez SB.

Warunki zawartej umowy przewidywały umożliwienie oficerom SB korzystanie z mieszkania w godzinach od 9 rano do 15:30 i oddania im do dyspozycji jednego kompletu kluczy wejściowych. Z kolei SB zobowiązało się do wypłaty miesięcznego wynagrodzenia w wysokości 500 zł. W następnych latach stawkę zwiększono do kwoty 2000 zł miesięcznie. Lokal otrzymał kryptonim "Zespół" i został zarejestrowany w ewidencji operacyjnej SB pod nr 32706. Tuż po podpisaniu umowy, kpt. Andrzej Grzesik złożył do swego przełożonego raport o wyrażenie zgody na wprowadzenia do LK o krypt. "Zespół" i odbywanie w nim spotkań z konsultantami o ps. "Andrzej" i "Wacuś" oraz kontaktem operacyjnym o ps. "Adamski".

W grudniu 1972 roku Bazydło przeprowadza się do nowego mieszkania, które mieści się pod adresem ul. Marchlewskiego 20 m. 222 (obecnie Jana Pawła II). Kontynuuje współpracę z SB i zgadza się na dalsze wykorzystywanie mieszkania jako lokalu kontaktowego dla ubeckiej agentury.

Zawiera więc na tych samych warunkach finansowych drugą umowę z SB. Lokal otrzymuje kryptonim "Zespół II". Chwilę po tym, kpt. Grzesik obsługuje w LK "Zespół II" swoją liczną agenturę: tajnych współpracowników o ps. "X", "Wiśniewski", "Grom", "Zorza" oraz "Aleksander". W mieszkaniu Bazydło, oficerowie SB odbędą kilkadziesiąt spotkań z 18 konfidentami.

W maju 1973 roku Wojciech Bazydło żeni się po raz trzeci. Jego wybranką zostaje Maria Tajchert. Zamieszkują razem w jego mieszkaniu przy ul. Marchlewskiego. Z tego powodu, przez wzgląd na zasady konspiracji następują perturbacje w operacyjnym wykorzystywaniu lokalu. Nie na długo. Wyjściem jest pozyskanie do współpracy żony właściciela mieszkania. Tak też się dzieje. W zachowanej teczce lokalu kontaktowego "Zespół II" znajduje się odręczne oświadczenie o następującej treści, cyt. ""Zobowiązuję się do zachowania bezwzględnej tajemnicy faktu korzystania przez Służbę Bezpieczeństwa MSW lokalu nr 222 przy ul. Marchlewskiego 20. Zostałam poinformowana, że lokal ten nosi kryptonim "Zespół II"." Podpisana "Maria Tajchert, żona Jana Wojciecha Bazydło".

Co ciekawe, w dzienniku archiwalnym MSW tzw. starej sieci agenturalnej, pod poz. 862 figuruje osoba o tym samym imieniu i nazwisku jako tajny współpracownik o ps. "Anna". Może to zbieżność imienia i nazwiska, a może nie. Kto wie?

Współpraca Wojciecha Bazydło z SB w charakterze dysponenta lokalu kontaktowego trwała z dwuletnią przerwą przez 11 lat - do grudnia 1983 roku. Wtedy Bazydło zwraca się do SB z prośbą o rozwiązanie umowy, motywując to względami rodzinnymi i potrzebami lokalowymi, tj. powrotem syna z wojska oraz opieką nad starszą matką.

Wobec takiego obrotu rzeczy ppłk. Andrzej Grzesik w raporcie końcowym wnosi do swego przełożonego o rozwiązanie umowy z właściciel LK o krypt. "Zespół II" i wyrejestrowania lokalu z ewidencji operacyjnej SB oraz złożenie teczki lokalu do archiwum SB.

Aktywny konfident "Bazyl"

Udostępnienie przez Wojciecha Bazydło swojego lokalu mieszkalnego funkcjonariuszom SB na tajne spotkania z agenturą, nie było jego jedyną płaszczyzną świadomej i tajnej z nimi współpracy. Bazydło w latach 70. ubiegłego wieku podróżował do wielu krajów Europy Zachodniej, co skrzętnie SB wykorzystało. Odwiedzał Austrię, Wielką Brytanię, Niemcy i Holandię. Okazał się aktywnym i uczynnym konfidentem. Wykorzystywanym przez SB do różnego rodzaj ofensywnych operacji. W zachowanych materiałach Bazydło wymieniony był jako kontakt operacyjny lub źródło ps. "Bazyl".

Młodszym Czytelnikom należy się wyjaśnienie. W okresie reżimu komunistycznego paszport uprawniający do wyjazdu do krajów Wolnego Świata był towarem reglamentowanym przez władze. Trudno dostępnym i poddanym kontroli SB. Granice były ściśle strzeżone. Wyjechać można było tylko na zaproszenie lub służbowo. Nie istniało coś takiego jak swoboda podróżowania. SB mając decydujący wpływ na wydanie zgody na wyjazd za granicę, często wykorzystywała to jako środek nacisku wobec tych obywateli PRL, których chciała nakłonić do współpracy.

W końcu 1973 roku Bazydło wyjeżdża prywatnie do Austrii. Przed wyjazdem odbywa rozmowę ze swoim oficerem prowadzącym - kpt. Andrzejem Grzesikiem, w której wyjaśnia okoliczności uzyskania zaproszenia oraz cel wyjazdu. Sporządza na ten temat własnoręcznie obszerny raport. Otrzymuje zgodę SB na wyjazd i zadania do wykonania, na które się godzi. Ma inwigilować osoby, na zaproszenie których otrzymał wizę do Austrii, rodzinę, która udzieli mu gościny oraz przedstawicieli środowisk polonijnych Wiednia, z którymi nawiąże znajomość.

Po powrocie składa obszerne donosy na s. Teodorę (Lidię Dopierałek) oraz s. Miriam (Hildegardę Szymeczko) z zakonu żeńskiego Urszulanek Czarnych, które pomogły mu uzyskać zaproszenie na wyjazd do Austrii. Składa raporty na osoby go zapraszające i dające schronienie: małżeństwo Lucie i Herberta Hornek oraz spotkane siostry klasztoru sióstr Urszulanek w Wiedniu, gdzie mieszkał podczas pobytu.

Donosił także na Polaków przypadkowo tam napotkanych. Charakteryzował Wojciecha Dziomdziorę czy Zygmunta Lange (uciekinierów z Polski). W swoich raportach sporo poświęcał miejsca osobie ks. Wiktora Dudzińskiego, znanego i uznanego wśród polonii austriackiej kapłana katolickiego.

Jego donosy były wykorzystywane przez Departament I SB (wywiad cywilny) w ramach rozpracowania operacyjnego założonego na ks. Dudzińskiego o krypt. "Zweite". Pomagał kontrwywiadowi SB w rozpracowywaniu w ramach sprawy operacyjnej o krypt. "Doradca" - Michaela K. Volka - francuskiego obywatela polskiego pochodzenia, który - jak się później okazało - był także w operacyjnym zainteresowaniu KGB ze względu na podejrzenie pracy na rzecz francuskiego wywiadu.

Szczegółowo charakteryzował ofiary swoich donosów, przekazywał numery kontaktowe, adresy zamieszkania, nakreślał plany nieruchomości, w których przebywał, a nawet podawał marki i numery rejestracyjne pojazdów samochodowych do nich należących.
Stopień zaangażowania Bazydło we współpracę z SB i jednocześnie upadek moralny tego człowieka, obrazuje przypadek jego donosu na swoją kochankę. W raporcie z maja 1975 roku dobrowolnie meldował swojemu oficerowi prowadzącemu - kpt. Andrzejowi Grzesikowi, iż podczas kursu samochodowego na prawo jazdy, poznał Sylwię Kowalską (na potrzeby artykułu użyłem fikcyjnego nazwiska).

Znajomość ta, jak relacjonował, szybko przerodziła się w intymną zażyłość. Lojalnie uprzedził, że spotykali się w jego mieszaniu wykorzystywanym przez SB. Jak tylko dowiedział się, że kochanka jest pracownikiem Biura Radcy Handlowego Ambasady Francuskiej, jej dane personalne, adres zamieszkania oraz numery telefonów kontaktowych przekazał SB.

Jednocześnie Bazydło z własnej inicjatywy zwrócił się do swojego oficera prowadzącego o rozważenie możliwości operacyjnego wykorzystania swojej kochanki. Na informacji operacyjnej widnieje adnotacja kpt. Andrzeja Grzesika: "zgodnie z decyzją zastępcy naczelnika Wydz. V Dep. III sprawę przekazano do Wydz. IV Dep. II MSW.", co może (ale nie musi) oznaczać, że SB aktywnie zajęło się Sylwią Kowalską i podjęło próby jej pozyskania.

Donosami Bazydło zainteresowane były różne departamentalne jednostki operacyjne SB, między innymi Departament III (wówczas zajmujący się także inwigilacją prywatnej inicjatywy i ochroną operacyjną centrali rzemiosł), Departament II (kontrwywiad) oraz Departament I SB (wywiad).

Kto skorzystał na blamażu ekipy Kozłowskiego i Milczanowskiego?

Kończąc już opowieść o pierwszym i wielce nieudanym kandydacie do zasiadania na eksponowanym stanowisku w UOP, trzeba przyznać, że ekipa Kozłowskiego i Milczanowskiego okazała się kompletnie naiwna oraz nieprofesjonalna. Co ważne, na blamażu Kozłowskiego skorzystała stara kadra SB. Ponieważ Milczanowski nie był w stanie znaleźć żadnej osoby na miejsce Bazydło pochodzącej z naboru solidarnościowego, więc idąc na łatwiznę powierzył stanowisko dyrektora Zarządu Śledczego UOP - płk. Wiktorowi Fąfarze - wieloletniemu, zasłużonemu i doświadczonemu ubekowi.
. CDN.

Piotr Wojciechowski

23.12.2022r.
i.pl

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet