Przegrani bez walki
Polacy nie chcą walczyć o swój kraj
Jako naród właśnie oblaliśmy kolejny test. I nawet jeśli wojna w naszym kraju to tylko fatalistyczne widzenia nieracjonalnych geopolityków, to tożsamościową porażkę odnieśliśmy nieodwołalnie. Polacy dowiedli bowiem, że nie potrafią walczyć o swój kraj, a tam gdzie pojawia się konieczność konfrontacji i obrony ojczyzny. wybierają bierność i kapitulację.
Niedawny sondaż dla portalu wpolityce.pl badał gotowość Polaków do podjęcia różnego rodzaju działań w wypadku, gdyby nasz kraj doświadczył rosyjskiej agresji. Wyniki nie budzą optymizmu. Chęć stawienia się na froncie z bronią w ręku zadeklarowało w sumie 13 proc. odpowiadających. Bliżej nieokreślone wsparcie dla obrońców kraju zapowiadało 19 proc., a 12 podjęłoby się działań sabotażowych i dywersyjnych.
Jeśli chodzi o respondentów gotowych do jakichkolwiek działań, to by było na tyle. A przecież mówimy na razie tylko o deklaracjach, w których nie brak myślenia życzeniowego. Rzeczywistość zweryfikuje je z pewnością i powinniśmy się obawiać, że brutalnie.
Tymczasem 17 proc. pytanych już teraz zadeklarowało, że bez wahania wyjechałoby z Polski. Kolejne 7 proc. zamierzałoby w kraju czekać na rozwój sytuacji, a 5 proc. zaszyć gdzieś z rodziną na terenie ojczyzny. Aż 27 proc. odpowiadający wolało pozostawić pytanie bez odpowiedzi.
Co zawiodło i dlaczego tak niezadowalająco niska cześć narodu gotowa byłaby odpowiedzieć na wezwanie patriotycznego obowiązku? Problem zdaje się mieć podłoże dwuwarstwowe: Rozsadniki narodowego etosu zagnieździły się w dziedzinie etyki, gdzie osłabiają przywiązanie oraz świadomość długu wobec własnej wspólnoty. Należy jednak upatrywać ich także w kryzysie państwowości. O ile postawy kapitulacji z powodu niedomagań własnej wspólnoty nie da się nijak usprawiedliwić, o tyle zrozumieć jest ją całkiem łatwo. Państwo polskie nie spełnia dziś swoich podstawowych obowiązków, czyli ochrony dobra obywateli i zbyt mało różni się od pełnego politycznej i moralnej degeneracji świata, by letni chcieli nadstawiać za nie gardła.
Winę za niedomagania wychowawcze i moralne Polaków, którzy w bierności przyjęliby niszczenie własnego domu, należy w pierwszej mierze przypisać karłowaceniu tożsamościowego i kulturowego wymiaru narodu. Nacisk na przekazywanie Polakom wspólnego kodu wartości, systemu przekonań, czy kultywowanie narodowych tradycji jest, lekko mówiąc, niski we wszystkich instytucjach. Czy w szkole, czy w rodzinach królują hasła pluralizmu, tolerancji - z kolei świadomość przeszłości własnego kraju, jego zwyczajów czy tradycji intelektualnych znajduje się na fatalnym poziomie. Jeśli już jest. sprowadzona zostaje do jakiegoś rodzaju folkloru, bo brak jej religijnego i aksjologicznego kośćca.
Wszystko to sprawia, że Polska w coraz mniejszym stopniu jest dla nas wyjątkowym i własnym miejscem pod niebem. Staje się jakąś platformą realizacji własnych osobistych celów. jedną z wielu przecież możliwych.
Kolejnych przyczyn nie trzeba daleko szukać. Uwaga wychowawców i polityków skupiła się na "integracji europejskiej", a patriotyczne inicjatywy w rodzaju marszu niepodległości dzienniki "głównego ścieku" obsmarowywały jako faszystowskie. Policja zaś częstowała uczestników tłumami tajniaków, pałkami, czy strzelbami gładkolufowymi. Wersja stania się "europejczykiem" nie tylko cieszyła się promocją. Polska alternatywa była, i w zasadzie jest bez z zmian do dzisiaj, obwarowana ryzykiem.
Swoje zrobiła także sączona pedagogika wstydu. Ile razy, w tej czy innej formie, słyszeliśmy w naszym życiu, że "Polskość to nienormalność". Ile razy wpajano nam, że wzorem stosunków społecznych jest zachodnia Europa, a my, zacofani, musimy nadganiać, nadrabiać. i nie możemy się niczym różnić od tego jaśnie oświeconego i "ubogaconego" rasowo wzorca.
Centralnie sterowany przez ojkofobiczne elity projekt "ucywilizowania" Polaków przez pozbawienie ich narodowej odrębności odnosi swój sukces. Ale to nie wszystko. Poza tożsamościowym kryzysem niechęć Polaków do oddawania posług swojemu państwu wynika z powszechnego dziś odwrócenia logiki stosunków społecznych. Wszak uczeni jesteśmy nie o obowiązkach naszych względem wspólnoty, lecz o obowiązkach społeczeństwa wobec jednostki.
Tradycyjny model zakłada, że z dobrem, które otrzymujemy dzięki byciu członkiem własnego narodu, spada na nas zobowiązanie troski o wspólnotę. To prosta etyka wdzięczności, która byłą podstawową motywacją wierności ojczyźnie chociażby dla Romana Dmowskiego. Obecnie jednak dąży się do stworzenia z państw jakichś "centrów praw człowieka". To wspólnota ma zapewnić jednostkom dostęp do różnych usług i równość w prawach. Mimo, że życie różnych ludzi w nierówny sposób przekłada się na dobro wspólne. Dziś uczeni jesteśmy, że Rzeczpospolita ma jednakowo traktować małżeństwa i związku homoseksualne, choć z drugich nie ma ani dzieci, ani stabilnych domów.
Jak głębokie te tożsamościowe problemy by nie były, trzeba przyznać, że wina leży w jakimś stopniu również po stronie naszej państwowości, która zupełnie nie spełnia podstawowej racji swojego istnienia- zabezpieczania interesu Polaków. Kolejny już rząd realizuje unijne wytyczne klimatyczne, a ceny rosną. Wzrastają podatki, obciążenia. Państwo nie wydaje się stać po stornie narodu i odpowiadać na jego problemy.
Narzuca się przy okazji tej refleksji chociażby postać premiera Mateusza Morawieckiego - jeszcze niedawno mówił, że zwolennicy radykalnego wzrostu płacy minimalnej to wrogowie Polski, dążący do wzrostu inflacji. po czym jego rząd ogłosił dokładnie to, krytykowane przez szefa rządu, posunięcie.
Nie trzeba być specjalistą, by wiedzieć, że trudniej garnąć się do obrony państwa, z którego działania widzi się niewiele korzyści, niż takiego, które ukierunkowane jest na realizację wspólnego dobra obywateli. Gdyby polskość i jej racje były rzeczywiście strzeżone przez władzę, również Ci, u których z powodu różnych wychowawczych niedostatków zbyt cichy jest głos obywatelskiego obowiązku, mieliby wyraźną motywację, by garnąć się do obrony narodu. Brakuje nam jednak pro-polskiego i subsydiarnego państwa.
Filip Adamus
Od Rp:
"Chęć stawienia się na froncie z bronią w ręku zadeklarowało w sumie 13 proc..."
Stawiam tezę nie popartą żadnymi badaniami, ale logiczną że tylu mniej więcej Polaków ciągle zamieszkuje nad Wisłą bez względu na nazwę "ten kraju" jak to terytorium określa nieusuwalna składowa syftemu DemoKreacji, "opozycja". Legitymizowana jak całe to "wybiórcze" tałatajstwo przez obywateli. Absolutnie nie mylić z Polakami. Tekst nie najświeższy, ale pozostanie w "Czytelni" jako zimny prysznic na łby "suwerennych" i "patriotów" "plemion partyjnych".
02.01.2023r.
PCh24,pl