Polska skłonność do improwizacji i przekraczania procedur może być nieoceniona
Prof. Zybertowicz: Najniebezpieczniejszą ideologią współczesności jest technoentuzjazm
- Giganci technologiczni potrzebują niewolników prowadzonych na elektronicznej smyczy. Nie chcą rodziców odciągających dzieci od uzależnienia od gier. Nie chcą grupy rodzinnej, sąsiedzkiej czy koleżeńskiej odrywającej młodzież od Netflixa. Młody człowiek nie ma bawić się z kolegami, ma być uzależniony od sieci - rozwijane są w tym celu specjalne technologie - mówi prof. Andrzej Zybertowicz.
- W swojej najnowszej książce napisanej wspólnie z Jaremą Piekutowskim pt. "Cyber kontra real. Cywilizacja w techno-pułapce" opisał Pan dziwny świat, w którym żyjemy - z jednej strony wciąż walczymy o oddzielne toalety dla 57 płci, z drugiej zaś zaczynają nas dotykać coraz bardziej realne problemy związane z "analogowym" światem, w którym tuż za naszą granicą toczy się wojna, a my zastanawiamy się, w jakim stopniu dotknie nas kryzys energetyczny. Jak w tym wszystkim nie zwariować? Czy kryzys sprawi, że wrócimy do realnych relacji międzyludzkich, na nowo wzbudzimy w sobie solidarność, czy może przeciwnie - sprawi, że oderwani od uzależniających nas bodźców i przyjemności pozabijamy się z frustracji?
- To pytanie bardzo gęste treściowo. Proponuję dwie ścieżki zmierzenia się z zarysowaną tu problematyką - podejście indywidualne oraz instytucjonalne. W wymiarze indywidualnym, w gronie naszej rodziny i przyjaciół, możemy zastosować "higienę cyfrową" - nie pozwolić, żeby nasze umysły zostały przytłoczone zgiełkiem informacyjnym, ponieważ powoduje on degradację naszych zdolności poznawczych oraz instynktów moralnych. Jest to trudno zrobić, podobnie jak trudno jest zacząć regularnie chodzić na siłownię czy zdrowo się odżywiać. Jeśli jednak chcemy zapobiec degradacji naszych umysłów, musimy przejść na dietę informacyjną. Tak jak nie możemy jeść wszystkiego, co jesteśmy w stanie kupić, podobnie nie możemy pozwalać, żeby przez nasze głowy przechodziły wszystkie dostępne nam dziś strumienie informacji. Dietę informacyjną każdy musi dostosować do siebie i do specyfiki swojej rodziny, ale jakaś jej forma jest niezbędna.
Tyle w wymiarze indywidualnym. Problem ma jednak charakter strukturalny, cywilizacyjny i bez rozważenia istoty mechanizmów systemowych nie ocalimy ludzkiego oblicza naszego życia - w tym przed atakiem analogowym, pozornie z rewolucją cyfrową niezwiązanym. Analogowy "atak" to np. brak węgla, prądu czy - co gorsze - to, czego obecnie doświadczają Ukraińcy: bomby i rakiety spadające na ich domy. Teza, która nie stała się jeszcze częścią obecnej refleksji cywilizacyjnej, a która w moim przekonaniu jest prawdziwa, brzmi tak: problemy ze światem analogowym biorą się ze źle realizowanej, nieprzemyślanej rewolucji cyfrowej. Rewolucja cyfrowa skokowo zwiększyła złożoność ludzkiego życia i systemów społecznych - w tym militarnych - a my, ludzie, i zbudowane przez nas instytucje, nie potrafimy tej rzeczywistości opanować. Co rusz tworzymy w tym obszarze nieprzewidziane i szkodliwe konsekwencje.
- Na przykład?
- W momencie, gdy pandemia wybuchła - jej genezę wywodzę zresztą w książce między innymi z istnienia świata cyfrowego, który przyczynił się do tak szalonego jej przebiegu - w wielu krajach, także w Polsce, uruchomiono tarcze antycovidowe w celu ochrony miejsc pracy. W naszym kraju udało się to bardzo dobrze - mamy jeden z najniższych wskaźników bezrobocia w Unii Europejskiej - ale oznaczało to wpompowanie w gospodarkę ogromnych środków, które są jednym z czynników tworzenia inflacji. Gdyby rewolucja cyfrowa nie nadała nadmiarowej dynamiki życiu społecznemu, nie zdegradowała wcześniej oglądu spraw publicznych, pandemia rozwijałaby się o wiele wolniej, może nawet pozostałaby na poziomie regionalnej epidemii. Reakcje na nią byłyby bardziej rozłożone w czasie, nie trzeba by było robić tak szerokich lockdownów. Teraz łatwo mówić, że były one przesadą, ale wtedy były to racjonalne reakcje na zagrożenie postrzegane jako bardzo wysokie. Uważam, że jeśli w świecie innowacji cyfrowych nie wprowadzimy wielkiego spowolnienia, to nie uporządkujemy sytuacji świata analogowego. Podobnie wybitny analityk pochodzenia białoruskiego, Evgeny Morozov przekonująco krytykuje stanowisko nazywane przez niego "technologicznym solucjonizmem".
- Na czym to stanowisko polega?
- Na przekonaniu, że jeśli mamy pandemię, inflację, wojnę czy inne problemy, w tym te przyniesione przez technikę - jak np. destabilizacja globalnego ekosystemu - to kolejne technologie, np. sztuczna inteligencja, pomogą nam rozwiązać każdy problem. Zbyt rzadko dostrzega się, że technologiczne podejście do problemów społecznych powoduje nie tylko ich natężenie, ale też zamglenie ich obrazu utrudniające racjonalne, wspólne, obywatelskie, samorządowe, rządowe i wreszcie międzynarodowe ich rozwiązywanie. Dlatego w książce podkreślam, że najniebezpieczniejszą ideologią współczesności jest technoentuzjazm.
W związku z tym instytucjonalna reakcja na problemy musi polegać na tym, że wola państw demokratycznych czy takich organizmów, jak Unia Europejska, skupi się na poddaniu kontroli czegoś, co w ramach demokracji i wolnego rynku wyewoluowało w niezgodzie z zasadami tejże demokracji oraz wolnego rynku. Mam tu na myśli potencjał Big Techu z Doliny Krzemowej, który wytworzył giganty gospodarcze wywierające wpływ na życie miliardów ludzi przy użyciu nieprzejrzystych dla opinii publicznej algorytmów. W ramach demokracji zbudowano zupełnie nietransparentny mechanizm zarządzania wyobraźnią miliardów ludzi. Jednocześnie owi giganci uzyskali pozycję monopolistyczną deformującą mechanizmy konkurencji rynkowej. Demokracja i wolny rynek w fazie rewolucji cyfrowej pozwoliły na wzrost swoich własnych "dusicieli". Algorytmicznie sterowany obieg informacji przeciąża nasze umysły, niszczy relacje międzyludzkie, bez demokratycznej kontroli, a innowacje tworzone pod hasłem wolnej konkurencji wytworzyły molochy monopolistyczne lub oligopolistyczne uniemożliwiające swobodną konkurencję na wielu polach.
- A może tzw. polski chaos, bałagan, czyli to, na co zawsze narzekaliśmy, np. odwiedzając urzędy, mogą nam się paradoksalnie przydać w tych scyfryzowanych czasach, chroniąc nas przed totalną kontrolą? Jesteśmy w Europie bastionem względnej normalności, jeśli chodzi o zachowanie zdrowego rozsądku i "analogowych" relacji międzyludzkich? Zachowujemy jeszcze balans między światem wirtualnym a realnym?
- O to jest bardzo trudno. Oczywiście w pewnych szczególnych momentach polska skłonność do improwizacji i przekraczania procedur może być nieoceniona, ale są sytuacje, kiedy brak profesjonalnego działania i precyzyjnych schematów instytucjonalnych powoduje nieefektywne wykorzystanie dostępnych społeczeństwu zasobów. Szukając naszej specyfiki pod kątem plusów, wymieniłbym polską rodzinność, rolę babć w wychowywaniu dzieci i przywiązanie do religii. Mimo że Polska po transformacji ustrojowej została dotknięta falą modernizacyjnej laicyzacji, a skandaliczny brak reakcji Kościoła instytucjonalnego na patologie w jego własnych szeregach spowodował tak bolesne z punktu widzenia polskiej tradycji i konstytucji duchowej odchodzenie młodzieży od Kościoła, to jednak cały czas religijna duchowość jest ważnym elementem polskości. Kilka dni temu byłem z moim synem na bierzmowaniu jego kolegi w kościele na Ursynowie. Widok świątyni wypełnionej niemal po brzegi młodymi ludźmi i ich rodzinami był dla mnie budujący. Uważnie się tej młodzieży przyglądałem i odniosłem wrażenie, że dla wielu z nich - nie dla wszystkich, ale dla wielu - bierzmowanie naprawdę było sakramentem. Polska ciągle ma jeden z najwyższych wskaźników religijności w Europie, także wśród młodych. Nie odeszliśmy jeszcze zbyt daleko od Kościoła. Rodzinność i przywiązanie do katolicyzmu, który stanowi część polskiej tożsamości od tysiąca lat, to wartości, których nie można pochopnie porzucać. Może kryzys, który przechodzi obecnie Europa, związany z niebacznym pozostawieniem Putinowi wolnej ręki w działaniach agenturalnych i quasi-biznesowych, jeśli doprowadzi do załamań na rynku pracy, to młodzi ludzie lepiej zrozumieją, jak ważne jest oparcie w rodzinie.
- Mówi Pan o "młodych, wykształconych, z wielkich ośrodków"?
- "Słoiki" przyjechały do Warszawy, wynajęły mieszkanie w "obwarzanku", bo tam jest taniej, jeżdżą do pracy do centrum i myślą często, że jeśli przestaną odczuwać świat w podobny sposób, jak ich rodzice, porzucą religię i wyprą się swojego miejsca pochodzenia, to wówczas będą mądrzy i nowocześni i szybciej awansują. Tymczasem wstrząs na gruncie zawodowym - czego oczywiście nikomu nie życzę, bo wiem, jakie może to być obciążające psychicznie - może okazać się impulsem refleksyjnym. W sytuacji kryzysu młodzi ludzie, którzy zobaczą, że wesprą ich rodzice, dziadkowie czy wujkowie, zrozumieją, że rodzina jest ogromnym darem, który trzeba pielęgnować i przekazywać dalej. Dar życia, który od kogoś otrzymaliśmy, dajemy swoim dzieciom, a potem z radością czekamy na wnuki. Warto, aby młodzi ludzie zrozumieli, że są ważnym ogniwem w sztafecie pokoleń. Dlatego tak ważne jest - o czym mówię w książce - odcięcie się od zanurzenia w infozgiełk, który buduje głęboką fascynację wyłącznie chwilą obecną, odrywając nas od przeszłości i przyszłości. Teraźniejszość kolorowych bodźców infosfery odciąga od myślenia strategicznego i planowania swojego życia w dłuższej skali. Widać to choćby na przykładzie młodych ludzi z dnia na dzień porzucających pracę bez słowa wyjaśnienia, na co skarżą się obecnie pracodawcy. Chciałbym, żeby nadchodzący kryzys był jak najpłytszy, by stał się tylko bodźcem do myślenia, a nie realnym życiowym dramatem. Dobrze byłoby, gdyby ten cień, ten niepokój, z jakim przyjdzie nam się mierzyć, młodzi ludzie przetworzyli kreatywnie. Kryzys informuje nas, co jest naprawdę w życiu ważne.
- A jest to?
- Pielęgnacja więzi z ludźmi, nie ze smartfonem ani opaską treningową. Ludzie są ważniejsi od piesków. Pieski bywają sympatyczne, ale wyniki badań, które wykazały, że wielu młodych ludzi chętniej ratowałoby z zagrożenia własnego pieska niż cudze dziecko, muszą niepokoić. Rozumiem uczucie bliskości wobec zwierzęcia, ale te badania pokazują niestety stopień destrukcyjnego przemielenia psychiki wielu młodych ludzi. W tym kontekście jako niezwykle celne odebrałem słowa z kampanii wyborczej Giorgii Meloni. Powiedziała: "Dlaczego rodzina jest wrogiem? Dlaczego jest tak przerażająca? Na te pytania jest jedna odpowiedź: ponieważ ona nas definiuje, ponieważ jest naszą tożsamością, ponieważ wszystko, co nas określa, jest dzisiaj wrogie dla tych, którzy chcieliby, żebyśmy już nie mieli tożsamości i byli superniewolnikami konsumpcyjnymi. Atakują tożsamość narodową, tożsamość religijną, tożsamość płciową i rodzinę. Już dziś nie mogę zdefiniować siebie jako Włoszki, chrześcijanki i matki. Muszę być , , , muszę być numerem. Kiedy będę tylko określonym numerem, kiedy nie będę miała tożsamości ani korzeni, wówczas będę idealnym niewolnikiem na łasce spekulantów finansowych, doskonałym konsumentem".
Kiedy usłyszałem tę wypowiedź, pomyślałem, że ważna część przesłania mojej książki została w niej doskonale wyrażona. Przecież giganci technologiczni chcą niewolników prowadzonych na smyczy elektronicznej. Nie chcą rodziców odciągających dzieci od uzależnienia od gier. Nie chcą grupy rodzinnej, sąsiedzkiej czy koleżeńskiej odrywającej młodzież od Netflixa. Młody człowiek nie ma bawić się z kolegami. Ma być uzależniony - rozwijane są w tym celu specjalne technologie - od "przypięcia" do ekranu, zakupów online etc. Pani Meloni wskazała na degradujący człowieczeństwo ważny mechanizm, który w pewnym sensie jest procesem antykulturowym i antycywilizacyjnym.
- W swojej książce mówi Pan o konieczności powrotu do wartości. Jak widziałby Pan tu rolę Solidarności? Czas na nową rewolucję moralną, która dała temu ruchowi społecznemu wielką siłę do działania?
- Istnieje podstawowy, klasyczny, uformowany w cywilizacji łacińskiej na podstawie wcześniejszych źródeł, ład moralny. Nie potrzebujemy go wywracać, musimy go bronić. Stąd potrzebna jest nie rewolucja moralna, ale kontrrewolucja wobec absurdów tworzonych m.in. przez ideologie okołogenderowe. Ludzie, którzy chcą żyć po swojemu, mają do tego prawo. Ale nie mogą ze swoich ideologicznych wyobrażeń tworzyć prawa powszechnego. Mówią: "chodzi o wartości, nie o ideologię", ale to nieprawda, bo cały ten ruch spełnia nie tylko pewne cechy definicyjne ideologii. Ba, przez wielu poważnych ekspertów jest określany wręcz jako quasi-religia. Jest to nurt głęboko nienaukowy, niezgodny z duchem empirycznego sceptycyzmu, na którym myślenie naukowe zostało ufundowane.
Nie chodzi zatem o jakieś "wzmożenie moralne", ale o pamiętanie o jednej, najprostszej rzeczy wyrażonej w słowach św. Pawła i przypomnianej przez papieża Jana Pawła II: "Jedni drugich brzemiona noście". To jest przesłanie Solidarności zapisane jeszcze w Biblii. Świat, w którym nie możemy liczyć na pomoc innego człowieka, bo musimy w tym czasie robić sobie "selfie", musi zostać powstrzymany - najpierw przez rozmowę, a potem przez działania społeczne i edukacyjne, także na poziomie NGOs-ów, które obecnie przez korporacje Big Techu są owijane wokół palca. W dalszej kolejności należy stworzyć regulacje prawne, które będą chronić umysły młodych ludzi przed zatrutą infosferą. Chciałbym, żeby książka "Cyber kontra real" była głosem w dyskusji o tym, jak zachować istniejącą jeszcze przestrzeń wolności i jak ją mądrze wykorzystać, aby przechować depozyt naszych przodków.
Agnieszka Żurek
W rozmowie Andrzej Zybertowicz przedstawia swoje opinie jako socjolog i analityk; nie muszą być one tożsame ze stanowiskiem żadnej instytucji publicznej, z którą jest on związany.
02.01.2023r.
Tygodnik Solidarność