Nadużywanie smartfonów zagrożeniem dla dzieci - Mira Suchodolska

 

Czym "przebodźcowani" są rodzice?
Nadużywanie smartfonów zagrożeniem dla dzieci

Nadużywanie smartfonów i innych urządzeń ekranowych oznacza krótsze życie naszych dzieci - powiedział PAP dr hab. Mariusz Zbigniew Jędrzejko, pedagog i socjolog, logoterapeuta, profesor Akademii Piotrkowskiej. "Jeśli kochacie swoje dzieci, musicie odwrócić ten negatywny trend" wskazał.

PAP: Jest pan jednym z sygnatariuszy apelu do Ministerstwa Edukacji Narodowej, w którym zwracacie się z apelem o wprowadzenie jednolitych zasad higieny cyfrowej dotyczących używania telefonów komórkowych i innych indywidualnych urządzeń cyfrowych w żłobkach, przedszkolach i szkołach podstawowych. Mówiąc prościej - chcecie zakazania używania tych urządzeń w wymienionych placówkach przez dzieci. Dlaczego?

Mariusz Zbigniew Jędrzejko: Trzeba zacząć od tego, że od tysięcy lat nie zmieniła się konstrukcja rozwojowa człowieka. Jest oparta o tzw. twarde etapy, gdyż człowiek to taki ssak, który się rozwija w pewien określony sposób: pierwszy etap to od 0 do 3. roku życie, następny od 4. do 6. r.ż. dalej 7.-11. r.ż.

Od 12. roku życia zaczynają się zmiany będące wynikiem silnego pobudzenia mózgu dziecka. I później mamy okres, który moglibyśmy nazwać adolescencją a wreszcie wczesną dorosłością. To jest świetnie opisane w psychologii rozwoju człowieka i dotyczy także mózgu, który na poszczególnych etapach do jednych rzeczy jest zdolny, a do innych nie.

Wiadomo jest m.in., że do końca trzeciego roku życia mózg jest niezdolny do przyjmowania wielkich fal informacyjnych i fal obrazów. Ten "komputerek" jest jeszcze na to zbyt wolny, bo przednie płaty mózgowe, odpowiedzialne za myślenie abstrakcyjne i poznawcze, nie potrafią przerobić takiej ilości informacji, nie potrafią ich uporządkować.

PAP: Wydawało mi się, że właśnie mózgi małych dzieci są najbardziej plastyczne, najszybciej się uczą.

M.Z.J.: Te najmłodsze dzieci powinny chłonąć informacje z realnego otoczenia, gdyż mamy tu jeszcze do czynienia z pewną specyficzną cechą urządzeń ekranowych emitujących obraz, dźwięk oraz światło niebieskie, które jest związana z pobudzaniem układu dopaminergicznego. Mówiąc w wielkim skrócie: małe dziecko oglądając np. filmiki puszczane na takim urządzeniu, choć nie rozumie, o co w nich chodzi, doznaje pobudzenia tego układu, a wówczas pojawia się duża ilość przyjemności.

Problem w tym, że mózg dziecka, jeśli jest często w ten sposób bodźcowany, bardzo szybko się do tej przyjemności przyzwyczaja i zaczyna traktować uczucie doznawanej przyjemności jako stan naturalny.

Dobrym przykładem takiego zaburzenia jest mój najmłodszy pacjent, czteroletni Karolek. Jego mama, zanim jeszcze skończył roczek, dawała mu do oglądania bajki na smartfonie, co miało taki skutek, że kiedy miał 1,5 roku odmawiał jedzenia, jeśli nie mógł podczas posiłku oglądać bajek, a jak miał 2,5 roku zasypiał wyłącznie przy oglądaniu bajek, przy czym czas oglądania wynosił ok. trzech godzin, zanim dziecko zasnęło. To nie jest żart. W dodatku, nawet jak już chłopiec usnął, to bajki nadal musiały "chodzić", w przeciwnym razie się wybudzał.

Kiedy Karolek został moim pacjentem, pierwsze, co zrobiłem, to wyłączyłem smartfon i przyznam się, że jeszcze nigdy w swoim długim życiu nie spotkałem się z tak wydzierającym się dzieckiem. Przez kilkanaście godzin non stop wył, darł się, wrzeszczał, jak gdyby obdzierano go ze skóry; rzęził, bo już nie miał sił, był zachrypnięty. Potrzebowaliśmy czterech dni, żeby to biedne dziecko ustabilizować. Jego mózg, jego całe "ja" krzyczało domagając się dopaminy.

PAP: Jaki z tego wniosek?

M.Z.J.: To jest apel o rozwagę rządzących w sytuacji, gdy tak wielu rodziców woła o pomoc w konsekwencji swoich nierozważnych kroków i nie umie sobie z tym dać rady.

Mniej więcej do końca trzeciego roku życia dzieci nie powinny mieć styczności z żadnymi urządzeniami ekranowymi, nie powinny oglądać żadnych prezentowanych za ich pośrednictwem treści. Nie dlatego, że są one złe, tylko dlatego, że zdolności poznawcze i emocjonalne tych dzieci są zbyt małe.

Dopiero od czwartego roku życia w mózgu zaczynają się kształtować długie sieci neuronalne, które odpowiadają za wiele mechanizmów - łączenie informacji, ich wymiana, gromadzenie i racjonalizowanie. Ten proces trwa jeszcze wile lat, niemal do młodej dorosłości.

To właśnie między czwartym a szóstym rokiem życia następuje bardzo dynamiczny rozwój mózgu, ale ten młody mózg nadal nie ma jeszcze "wielkiej mocy". Dlatego bardzo ważne jest to, jakie informacje docierają do dziecka, w jakim tempie, czy potrafimy je wesprzeć wyjaśnieniem np. dlaczego ludzie się biją, dlaczego jeżdżą z piszczącymi oponami albo są wobec siebie niemili. Możemy mu pomóc "dokładając trochę paliwa" poszerzającego jego rozumienie świata, ale nadal nie powinny to być "filmiki".

Dziecku w tym wieku dobrze jest czytać, żeby słyszało długie zdania, oswajało się z nimi, żeby analizowało długie myśli, poznawało nowe terminy i ich zastosowanie - tego nie ma w kreskówkach. W tym czasie dziecko może oglądać bajki filmowe z pięknymi morałami, przecież je dobrze znamy: to np. "Reksio", "Zaczarowany ołówek", ""Pszczółka Maja", ale nie "pokemony".

Urządzenia ekranowe, szczególnie smartfony, dają krótkie przekazy, tam nie ma rozbudowanych zdań ani refleksyjnych myśli. Tam są tylko "szorty" i wtedy mózg błyskawicznie wchodzi w "reakcje szortowe", dlatego karmione krótkimi filmikami dzieci nie odpowiadają pełnymi zdaniami, ograniczają się do ich równoważników i pochrząkiwań w rodzaju aha, no, yyyy. Nie dlatego, że są złe, tylko dlatego, że są mentalnie głupiutkie, brak im umiejętności tworzenia bardziej złożonych zdań, nie są zdolne do konstrukcji pierwszych skomplikowanych myśli i analiz.

Tyle, że nie jest to wina dzieci ani urządzeń cyfrowych. To my, dorośli, rodzice, jesteśmy za to odpowiedzialni, bowiem dobrostan dziecka zamieniliśmy na jego technologiczny dobrobyt. To my wprowadzamy - z powodu swojej niewiedzy, ale często także lenistwa i niefrasobliwości - nasze dzieci w świat cyfrowy nie uwzględniając ich możliwości związanych z fazami rozwoju.

PAP: Jak dorośli powinni wprowadzać dziecko w ten cyfrowy świat, żeby było dobrze, żeby swojemu kochanemu maleństwu nie przepalić połączeń neuronalnych?

M.Z.J.: To proste - sprezentujmy mu smartfon na 12. urodziny, a nie z okazji komunii. To samo dotyczy telewizora czy komputera. Nie kupujmy ich wówczas, kiedy mamy pieniądze, tylko wówczas, kiedy nasze dziecko będzie na to gotowe, a ta gotowość to także czas na rozmawianie o tym, jak tych urządzeń i do czego używać.

W skali masowej pomyliliśmy dobrostan z dobrobytem, preferując ten drugi, a przecież to dobrostan decyduje o rozwoju, możliwościach dziecka i jego szansach na przyszłość. Jeśli będziemy się kierować dobrobytem osiągniemy tyle, że skrócimy długość życia naszego dziecka.

PAP: W jaki sposób?

M.Z.J.: Chociażby taki, że urządzenia elektroniczne zabierają naszym dzieciom coś, czego one bardzo potrzebują - sen. Taki przykład: dzieci do 13.-14. r.ż. powinny spać 10-11 godzin. Najlepszy sen jest pomiędzy godz. 21. a piątą-szóstą rano. Ale one nie śpią, bo pobudzają swoje mózgi gapiąc się w ekrany.

Dorośli tego nie wiedzą, a prawdę mówiąc widzą nie rozumiejąc konsekwencji. A jak już się dowiedzą, to najpierw wypierają, argumentują, że jest XXI wiek, że wolność, że nie powstrzymamy postępu technologicznego. Kiedy już do nich dotrze, że szkodzą swojemu potomstwu, to są skonfundowani i pytają, jak wprowadzić w życie ograniczenia, żeby dzieci się nie obraziły i nie zbuntowały. Takie pytania padają na spotkaniach.

Odpowiadam: jeśli kochacie swoje dzieci, to musicie odwrócić negatywny trend, który prowadzi do dramatycznego zjawiska - krótszego życia. Mama i tata muszą działać razem. Bo krócej żyje ten, kto jest zestresowany, niewyspany, bardziej obciążony, kto ma zaniżoną samoocenę i boi się kontaktu ze światem realnym.

Wiemy już od wielu dekad jak długość snu, zwłaszcza snu głębokiego, jest bardzo ważna dla rozwoju. Właśnie podczas snu głębokiego zapamiętujemy to, czego się uczymy, np. na lekcjach - to się przerzuca z pamięci roboczej do pamięci trwałej, ale ten sen głęboki musi trwać minimum 6-7 godzin . To w trakcie snu głębokiego rośniemy - nie w ciągu dnia, kiedy chodzimy, działamy, tylko wówczas, kiedy głęboko śpimy. Wtedy rozluźniają się mięśnie spinające kręgosłup i może nastąpić wzrost.

Poza tym, w trakcie snu głębokiego, "czyścimy" mózg, odstresowujemy się, wyciszamy. Ciężkie pobudzenie dopaminą, serotoniną, endorfinami wieczorem powoduje, że mózg nie może wejść w tę fazę wyciszenia, a wynikiem końcowym jest większy stres, zmęczenie, niewyspanie a dalekosiężnie - skrócenie życia. Wyobraźcie sobie: dziecko wstaje rano napięte, zdenerwowane, niewypoczęte, niegotowe do nowego wyzwania.

PAP: W waszej petycji przywoływane są badania, wg których zbyt długie korzystanie z urządzeń ekranowych ma niszczyć istotę szarą mózgu i powodować zniszczenia podobne do tych, jakie powodują niektóre narkotyki.

M.Z.J.: Istota szara ma kluczowe znaczenie dla budowy ośrodkowego układu nerwowego, to w niej są ośrodki odpowiadające za odbieranie sygnałów ze świata zewnętrznego. Jej podstawowym elementem są komórki nerwowe, bez których nie moglibyśmy poruszać się, myśleć, odpowiadać na sygnały zewnętrzne i wiele innych zadań.

Wiemy już, jak bardzo dla istoty szarej są szkodliwe alkohol i marihuana, okazuje się jednak, że również długotrwałe pobudzanie mózgu lawinami obrazów i informacji jest dla niej rujnujące. Ma ona ogromne znaczenie dla zdolności mówienia, odpowiada za inteligencję, pamięć oraz zdolności umysłowe.

Przebodźcowany mózg dziecka, przy swojej słabej mocy, jest traktowany tak, jakbyśmy chcieli trabantem wjechać na Giewont. Przeciążenie istoty szarej prowadzi m.in. do trudności w myśleniu abstrakcyjnym i kojarzeniu faktów.

U pacjentów silnie przebodźcowanych urządzeniami ekranowymi zauważam zachowania podobne do tych, jakie mają narkomanii i alkoholicy, do działania przedświadomego, czyli takiego, w którym kierujemy się nie racjonalnością, lecz silnymi impulsami "muszę to mieć", "muszę to robić". Dzieje się tak dlatego, że istota szara mózgu jest "zablokowana", czyli to, co jest rozumowe, zostaje "zabetonowane".

Żeby była jasność - w kontekście technologii cyfrowych mówimy o zaburzeniu, a nie uzależnieniu.

PAP: Rozumiem, że jest rolą rodziców, aby pilnować, by dzieci nie przesadzały w korzystaniu z urządzeń ekranowych. Ale po co włączać w to system oświatowy?

M.Z.J.: Technologie nie są złe, chodzi o czas i treści oraz konteksty społeczne. Wyobraźmy sobie taką sytuację: trwa lekcja fizyki, to dziedzina nauki, która wymaga myślenia abstrakcyjnego, jedna z uczennic jest bardzo nią zainteresowana, ale nagle w jej plecaku, do którego schowała smartfon, rozlega się dyskretny sygnał. Ta uczennica kontaktowała się na przerwie, za pomocą social mediów, ze swoimi przyjaciółmi, a teraz właśnie jej odpowiedzieli.

Mózg tej dziewczynki, jej uwaga, natychmiast zmieniają orientację - ona już nie jest w klasie, już nie skupia się na wykładzie, tylko zostaje przekierowana na sygnał. Uczennica nie musi nawet odebrać wiadomości, ale i tak, na przynajmniej kilkanaście - kilkadziesiąt sekund, "znika" z lekcji. A potem z kolejnej, kolejnej... Nie zapamiętuje, ma kłopot z kojarzeniem faktów.

PAP: Hmmm, a tyle się mówi o tym, że to właśnie cyfryzacja jest ratunkiem dla naszego systemu edukacji.

M.Z.J.: Jeszcze raz powtórzę: urządzenia cyfrowe nie są złe. Natomiast powinny być używane w edukacji tylko i wyłącznie wtedy, kiedy podnoszą poziom edukacji dziecka, wpływają na jego rozwój. Natomiast my dzisiaj nie dysponujemy jeszcze odpowiednim zapleczem cyfrowym dla wspomagania edukacji.

Nie ma programów do wykorzystywania smartfonu np. w czwartej klasie na matematyce, nie ma takich programów, żeby pomogły nauczycielowi uczącemu języka polskiego w ósmej klasie. OK, zdarzają się nauczyciele, którzy tworzą własne programy, aplikacje, ale jest ich bardzo mało, więc tym bardziej ich podziwiam i im sekunduję.

Natomiast jestem przekonany, że mamy prawo oczekiwać od MEN tego, że stworzy centralne zasady higieny cyfrowej uczniów, że pomoże także w tym, żeby edukować rodziców. To jest ścieżka jakiej potrzebujemy w całej Polsce.

PAP: Nie tylko Polska ma problem z tym, jak cyfrowe urządzenia wpływają na młode pokolenia.

M.Z.J.: Tak, to prawda. Ale inne kraje, także te spoza UE, po prostu podejmują decyzje. Australia, Norwegia, Finlandia, Duńczycy, niektóre landy niemieckie. To trzeba robić, a nie zastanawiać się w nieskończoność.

Big-techy mają interes w tym, żeby od każdego najmniejszego ludzkiego "żuczka" ściągnąć tyle, ile się da, głównie informacji, bo informacja jest dziś najtwardszą walutą świata.

Natomiast proszę zwrócić uwagę na to, że właściciele tych największych platform mediaspołecznościowych nie pozwalają swoim dzieciom na nie wchodzić. A państwa, które mają największy udział w tej technologii, jak np. Chiny, wprowadzają własne ograniczenia. W Państwie Smoka nieletni mogą korzystać z TikToka nie dłużej, niż 90 minut na dobę.

PAP: Podsekretarz stanu w MEN Paulina Piechna-Więckiewicz powiedziała PAP, że resort analizuje sytuację dotyczącą używania telefonów komórkowych w szkołach i rozmawia z ekspertami na ten temat.

M.Z.J.: Z całym szacunkiem dla pani podsekretarz, ale na bardzo ważnych eksperckich konferencjach dotyczących problemu wpływu urządzeń ekranowych na rozwój dzieci, nie było ani jej, ani ekspertów MEN, nic mi także nie wiadomo o tym, aby w gronie ekspertów MEN były osoby znające się na cyberzaburzeniach, takie, które prowadzą terapię i znają głęboko istotę problemu, a nie statystyki. Jesteśmy do dyspozycji i postaramy się pomóc.

Rozmawiała: Mira Suchodolska

04.12.2024r.
PAP

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet