Rotmistrz Witold Pilecki - Rycerz Niepodległej



Rycerz Niepodległej

"Kup koniecznie książkę Tomasza á Kempis 'O naśladowaniu Chrystusa' i czytaj dzieciom fragmenty. To ci da siłę" - powiedział żonie skazany w 1948 r. na śmierć rotmistrz Witold Pilecki.

Szkoda, że z rzadka tylko przypomina się jego formację duchową. A może właśnie jego religijność i szlachetność, przywodzące na myśl kryształ najwyższej próby i ton najczystszy z czystych, to jedne z przyczyn zohydzania pamięci o nim? Może nie tylko niechęć środowisk lewicowych do przywracania narodowi bohaterów, lecz i przekonania rotmistrza sprawiły, że stał się ostatnio - tuż przed odsłonięciem jego szczątków na powązkowskiej Łączce - ofiarą haniebnych pomówień tygodnika "Polityka", jakże zasłużonego dla deprawowania inteligencji peerelowskiego chowu.

Gospodarz na Sukurczach

Człowiek, który podjął się misji w Auschwitz, wiódł przed kataklizmem 1939 r. w Sukurczach żywot obywatela ziemskiego - z naciskiem na słowo "obywatel". Zanim tam osiadł, mieszkał w rodzinnym Ołońcu pod fińską granicą, na krańcach imperium carów, gdzie jego ojcu pozwolono pracować.

Chłonął opowieści dziadka o Powstaniu Styczniowym, podczas gdy matka czytała Sienkiewicza, a ze ścian spoglądały Grottgerowskie postaci. Nic więc dziwnego, że wysłany jako 12-latek na naukę do Wilna, wstąpił do tajnych kół samokształceniowych oraz konspiracyjnego polskiego skautingu.

Po bolszewickim przewrocie Pileccy ściągnęli do rodzinnego gniazda na Wileńszczyźnie. Cóż to jednak było za gniazdo. Niemcy doprowadzili majątek w czasie wojny do ruiny. Gdy zaczęli wycofywać się z Wilna w grudniu 1919 r., Witold od roku już działał w samoobronie, a w sylwestra dowodził harcerską placówką w Ostrej Bramie, strzegąc obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej.

Wojna polsko-bolszewicka znów wyrwała go ze szkolnej ławki: jako ochotnik I Wileńskiej Kompanii Harcerskiej bronił okolic Grodna, potem gonił bolszewików uciekających spod Warszawy. Frontowe życie zakończył udziałem w wyprawie gen. Szeligowskiego, która odzyskała Wilno dla Polski.

Po maturze zapisał się na Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego, musiał jednak przerwać studia: brakowało pieniędzy. Zamiast popaść w zgorzknienie z powodu niezrealizowanych marzeń, poszedł służyć w Związku Bezpieczeństwa Kraju. Znów miał cel: "Chodziło o to, by wśród społeczeństwa wskrzesić tradycje żołnierskie" - wspominał.

Awansowany w 1926 r. do stopnia ppor. rezerwy, wrócił na stałe do Sukurcz, gdzie bieda zmusiła jego rodziców do wydzierżawienia majątku na fatalnych warunkach. Witold wygrał w sądzie i odzyskał Sukurcze. Jego siostra Maria wspominała: "W 1926 r. przybył Witek i zaczął gospodarzyć, znalazł się wówczas i żywy inwentarz, kilka krów i koni".

Żyłka społecznikowska nie opuściła go po założeniu rodziny w 1931 roku: założył Kółko Rolnicze, żeby unowocześnić uprawę ziemi, oraz ochotniczą straż pożarną, otworzył mleczarnię; rozumiejąc potrzebę unowocześnienia rolnictwa, wyspecjalizował się w hodowli nasion koniczyny. Jakby tego było mało, zbierał chłopaków z okolicznych wsi, szkolił i utworzył z nich ułański szwadron krakusów, z którym brał udział w sportowych konkursach. I cieszył się, że Ojczyzna zyskała nowych obrońców.

Urodzonym w 1932 i rok później dzieciom, Andrzejowi i Zosi, poświęcał wiele czasu, wychowując je na ludzi o silnych charakterach. "Ojciec pracował na roli na równi z chłopami - wspomina jego córka Zofia Pilecka-Optułowicz. - Wiele wymagał od siebie, ode mnie i mojego starszego o rok brata Jędrka. Byłam córką kawalerzysty, generałką, dziedziczką świeżego powietrza - tak mnie nazywał. Wpajał szacunek do człowieka, przyrody. Uczył, że jeżeli znajdę biedronkę - mam ją podnieść i pomóc odlecieć".

W najpogodniejszej chwili jego życia uderzył grom - wybuchła wojna.

"Przede wszystkim wolność Polski"

We wrześniu dowodził plutonem kawalerii dywizyjnej w składzie 19. Dywizji Piechoty Armii "Prusy". Należał do ostatnich żołnierzy, którzy złożyli broń - walczył aż do 17 października 1939 roku. Zaraz potem przedostał się z mjr. Janem Włodarkiewiczem do Warszawy, gdzie założył organizację pod nazwą Tajna Armia Polska.

"Naród, o ile nie chce skarleć i zginąć, musi mieć ideał - głosi spisana w czerwcu 1940 roku deklaracja TAP. - Polska musi być chrześcijańska, bo wychodzimy z założenia, że tylko ideologia chrześcijańska, zespolona najściślej z naszymi dziejami i psychiką naszego Narodu, pozwoli nam, krocząc drogą sprawiedliwości społecznej, spełnić misję, jaką każdy naród w historii ludzkości ma do spełnienia". W takim właśnie środowisku, deklarującym: "Jesteśmy krew z krwi, kość z kości dziedzicami pierwszego Krzyża Mieszka, zawołań Zawiszów Czarnych i Zyndramów, albowiem [.] cierpimy za tę samą świętą sprawę, za którą ginęli nasi praojcowie w latach 1830 i 1863", działał późniejszy dobrowolny więzień Auschwitz.

Przypomnieć jednak wypada, że Pilecki - w odróżnieniu od komendanta TAP Włodarkiewicza - był przeciwny ogłaszaniu tej deklaracji, sądził bowiem, że spowoduje ona rozłam w organizacji. "Chcąc związać możliwie większą ilość dobrych Polaków, podchodziłem do ludzi apartyjnie i wiązałem na płaszczyźnie tylko żołnierskiej. Takie podejście umożliwiło związanie wielu ludzi, którzy mieli na myśli przede wszystkim wolność Polski" - wspominał.

"Podobni do dzikich Zwierząt"

Wieści o budowie obozu koncentracyjnego Auschwitz skłoniły podziemie do wysłania tam ochotnika, który zebrałby informacje o położeniu więźniów i opracowałby raport dla władz RP w kraju i na emigracji. Misji tej podjął się Pilecki. 19 września 1940 r. pozwolił się aresztować Niemcom podczas łapanki na Żoliborzu.

Tamtego dnia miał przy sobie dokumenty Tomasza Serafińskiego, znalezione w warszawskim mieszkaniu, gdzie pozostawił je ich właściciel. W nocy z 21 na 22 września 1940 r. trafił do piekła: "W nieco fantastycznym, pełzającym po nas ze wszystkich stron świetle reflektorów, widoczni byli jacyś niby-ludzie. Z zachowania podobni raczej do dzikich zwierząt [.] z drągami w ręku, rzucili się z dzikim śmiechem na pojedynczych naszych kolegów. Bijąc ich po głowach, kopiąc leżących już na ziemi w nerki i w inne czułe miejsca, wskakując butami na piersi, brzuch - zadawali śmierć z niesamowitym jakimś entuzjazmem".

W Auschwitz spędził ponad dwa i pół roku, budując liczący kilkaset osób Związek Organizacji Wojskowej, który stworzył sieć "samopomocową": pomógł wielu więźniom przeżyć, ratując chorych, dokarmiając najsłabszych, dostarczając odzież potrzebującym.

Organizacja dawała więźniom poczucie, że nie są tylko numerami, lecz żołnierzami. Pilecki potajemnie przygotowywał oddziały ZOW, które miały opanować Auschwitz w przypadku próby jego odbicia przez polskie podziemie. Swoje sprawozdania - jedne z pierwszych, jakie dotarły do władz polskich w Londynie oraz zachodnich aliantów - wysyłał przez kolegów zatrudnionych w lagrowej pralni. Szczegóły jego przeżyć zawiera stustronicowy raport spisany w 1945 roku. Dwa wcześniejsze, powstałe jeszcze w 1943 r., dotyczą działalności ZOW oraz warunków w obozie. W tym naj-obszerniejszym pisał dużo o własnym losie.

"Przekuwaliśmy się wewnętrznie"

W pierwszym okresie musiał opanować sztukę przeżycia. "Zauważyłem, że niektórzy z siedzących tu od paru miesięcy mają obrzęknięte twarze i nogi. Pytani przeze mnie medycy oświadczyli, że powodem tego jest nadmiar płynów. [.] Postanowiłem wyrzec się płynów nie przynoszących korzyści" - pisał, kończąc uwagą niepojętą w ustach więźnia: "Należało panować nad zachciankami".

Z końcem 1940 r. zaczynają się dla niego długie miesiące wykrzesywania z siebie siły większej niż potrzeba do uniknięcia śmierci. "W tym czasie zasadniczym zadaniem było założenie organizacji wojskowej - pisał. - Zorganizowałem tu pierwszą 'piątkę' [.]. W listopadzie posłałem pierwszy meldunek do Komendy Głównej w Warszawie". Od jego przybycia do obozu minęły zaledwie dwa miesiące.

Nawet tam, na samym dnie ludzkiego upodlenia, jego duch wzrastał, oczyszczał się, wznosił ku sprawom najwznioślejszym. "A jednak człowiek odżywał, odradzał się, przeradzał - pisał.

- Tak przekuwaliśmy się wewnętrznie. Obóz był probierzem, gdzie się sprawdzały charaktery. Jedni staczali się w moralne bagno. Inni szlifowali swe charaktery jak kryształ. Rżnięto nas ostrymi narzędziami. Ciosy boleśnie wrzynały się w ciała, lecz w duszy znajdywały pole do przeorania. To przeradzanie się przechodzili wszyscy. [.] Następowało niejako rozdwojenie. Wtedy, gdy ciało było stale udręczone, duchowo człowiek czuł się czasami - nie przesadzając - wspaniale. Zadowolenie zaczęło się gnieździć gdzieś w mózgu, z powodu przeżyć duchowych".

Dostrzegał, jak śmiertelne zmęczenie pozbawia ludzi - jego również - wrażliwości: "Wszyscy, którzy się do pracy nie nadawali lub nie mieli już sił biegać z taczką, byli bici, a przy upadku - zabijani. W takich właśnie chwilach zabijania innego więźnia człowiek jak prawdziwe zwierzę, stał parę minut, łapał oddech w szybko pracujące płuca, wyrównywał nieco tempo łopoczącego serca.".

Postawione przed sobą zadania wypełnił - do ucieczki w kwietniu 1943 r. zmusiła go groźba zdemaskowania.

Serafińscy dwaj

Dla nabrania sił został wysłany przez dowódców do Bochni. "Na werandzie domku położonego wśród ogrodu siedział jakiś pan z małżonką i córeczkami - wspominał Pilecki swoje przybycie do miasta. - Podeszliśmy do nich. Ja się przedstawiłem nazwiskiem, które nosiłem w Oświęcimiu. On odpowiedział: 'Ja też jestem Serafiński'. 'Ale ja jestem Tomasz' - dodałem. 'Ja też jestem Tomasz' - odrzekł zdziwiony. Pan omalże zerwał się z miejsca: 'Jak to, panie?! To są moje dane!' 'Tak, to są pana dane' - i opowiedziałem mu, że siedziałem w Oświęcimiu przez dwa lata i siedem miesięcy, a teraz stamtąd uciekłem". W dworku Serafińskich spędził czas jakiś, odpoczywając.

Służąc w latach 1943-1944 w wywiadzie i kontrwywiadzie Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK, pamiętał o swoich dzieciach. Wysyłał do syna listy ze szczegółowymi wskazówkami, jak z drewna zrobić ramkę do obrazka, radował się ogrodniczymi upodobaniami córki: "Bardzo się cieszę, że [.] lubisz różne zwierzątka hodować, jak również plantować wszelkie roślinki w ogródku. Ja również lubię każdego robaczka, żuczka, groszek i fasolkę i wszystko, co żyje".

Po Powstaniu Warszawskim trafił do niemieckiego oflagu w Murnau. Wyzwolony przez Amerykanów, dołączył do 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa we Włoszech. Tam właśnie w 1945 r. spisał relację z Auschwitz, tam też po rozmowach z gen. Andersem zgodził się wrócić do rządzonej sowieckim terrorem Polski, by prowadzić tu działalność wywiadowczą. Nie musiał podejmować się tej misji - przeważyło poczucie obowiązku.

"By sumą kar wszystkich - mnie tylko karano"

W Warszawie znalazł się w grudniu 1945 roku. Gromadził i przesyłał do sztabu 2. Korpusu Polskiego informacje o działaniach NKWD i UB, a także podziemia niepodległościowego. Nie opuścił kraju wbrew rozkazowi generała Andersa, gdy zaciskać zaczęła się wokół niego pętla UB. Sześć dni po aresztowaniu w 1947 r. napisał wierszem list do Józefa Różańskiego, dyrektora departamentu śledczego MBP, zakończony słowami: "Dlatego więc piszę niniejszą petycję,/ By sumą kar wszystkich - mnie tylko karano". Kilka miesięcy później nie mógł już utrzymać pióra w ręku z wyrwanymi paznokciami.

Anna Zechenter, IPN Kraków

25.05.2013r.
Nasz Dziennik

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet