Sztuka i manipulacja po rosyjsku,
czyli smutne refleksje po wystawie "Arcydzieła z Ermitażu: Spuścizna Katarzyny Wielkiej" w Narodowej Galerii Wiktoria w Melbourne.
Same pochwały i zachwyty organizatorów bardzo ważnej skądinąd wystawy z petersburskiej kolekcji Katarzyny Wielkiej, muszą się każdej osobie znającej historię Rosji wydać jeśli nie dziwne, to co najmniej podejrzane. Prawda leży chyba gdzie indziej; scenariusz napisany został w Petersburgu, a australijscy galernicy po prostu pieją z radości, że tak bogate zbiory pokazane zostaną w końcu na antypodach. To polityczna poprawność nakazuje zachowanie grzeczności w kontaktach z administratorami najbogatszej w sztukę instytucji w Rosji. Pragmatyczna postawa Australijczyków jest gwarantem dalszej współpracy i daje szansę, że australijscy miłośnicy sztuki zobaczą więcej dobrej sztuki światowej będącej w posiadaniu rosyjskich galerii. W ten to sposób znowu zwycięża stara zasada by nie drażnić niedźwiedzia (w wersji jaltańskiej-nie drażnić wujaszka Joe), bo sztuka i polityka to niebezpieczna mieszanka. Sami Rosjanie doskonale jednak wiedzą, że balet, sport i sztuka to doskonała reklama dla politycznych interesów imperialnej Rosji Władimira Putina. Już Krym, Donbas, samolot malezyjskich linii lotniczych - że zawsze niechętnie wspominanego zamachu smoleńskiego nie wspomnę - nikogo nie obchodzi.
Na otwarciu wystawy, dyrektor NGV, pan Tony Elwood, powiedział m.in., że "Ta wystawa celebruje determinację i wizję prawdziwej innowatorki w sztuce. Niewyczerpalna pasja Katarzyny Wielkiej dla sztuki, edukacji i kultury heroldowała odrodzeniu, prowadząc do utworzenia jednego z największych w świecie muzeów, Ermitażu."
Rzeczywiście Katarzyna II, urodzona 2 maja 1729 roku w Szczecinie, zm. 17 listopada 1796 roku w Petersburgu, księżniczka anhalcka Zofia Fryderyka Augusta z rodu Zerbst, żona wielkiego księcia, później cesarza rosyjskiego Piotra III, a po zamachu stanu samodzielna imperatorowa Rosji, była postacią wszechstronnie wykształconą i uzdolnioną. Zainteresowanych odsyłam do licznych biografii książkowych i filmów. Ja chciałbym skupić się na przybliżeniu faktów, które pozwolą czytelnikowi ocenić jakość "wielkości" rosyjskiej carycy oraz jej "nowatorstwo w sztuce'. Niestety wystawa - mózgowo przygotowana przez Rosjan - nie ukazuje całej prawdy o zbiorach z Ermitażu. Owszem przypomina o różnych transakcjach (tylko tych legalnych oczywiście), a to z brytyjskim premierem Sir Walpolem, czy z sakońsko-polskim księciem Bruhlem; jest mowa o eskapadach w celu pozyskania zbiorów flamandzkich, włoskich i francuskich, nie zabrakło też Diderota - filozofa, historyka sztuki oraz doradcy carycy. Katarzyna II podziwiała architekturę Andrea Palladia oraz dzieła najwybitnieszych mistrzów europejskiego malarstwa: Rembrandta, Rubensa, Tycjana, Goyi, Velazqueza, Durera, Da Vinci, Greuza, Reni, Girolamo, i wielu innych. Próżno szukać nazwiska Repnina, faktycznego zarządcy Rzeczpospolitej za czasów schyłkowego panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. To on był przecież czołowym sprawcą artystycznych polowań na sztukę w polskich kolekcjach, to on znał gusta imperatorowej najlepiej, to on w końcu sfabrykował dokument abdykacji polskiego monarchy. Wystawa pokazuje spuściznę największej w dziejach ludzkości kolekcjonerki sztuki, ale nic nie wspomina o wymazaniu Rzeczpospolitej Obojga Narodów z mapy Europy i zagarnięciu 2/3 terytorium największego państwa ówczesnej Europy, monarchii o olbrzymiej spuściznie kulturalnej.
Wystawa jest naprawdę wielka, ale pokazuje tylko 400 eksponatów z 9.5 milionowej kolekcji, a co najgorsze nie wspomina o perfidnym złodziejstwie rosyjskiej imperatorwej. Obrazy mówią same za siebie, ale cały kontekst który towarzyszył budowaniu rosyjskich zbiorów, jest zakłamany, szczątkowy, tylko niektóre prace opatrzone są informacją o ich prowieniencji i okolicznościach zakupu. Prawda cierpi na tej wystawie najbardziej, a zaborcza, imperialna Rosja znowu triumfuje pod berłem carycy Katarzyny, córki cywilizowanego narodu Niemców, i cara Władimira. Wydaje się, że problem ten dotyczy wielu wystaw: aranżowane one są pod dyktando instytucji wypożyczających sztukę, a strona wystawiająca boi się dotykać tematów drażliwych, a szkoda bo pomogłoby to lepiej zrozumieć konteksty tworzenia sztuki i jej kolekcjonowania.
Czy znarkotyzowany widokiem europejskich arcydzieł oraz splendorem nadnewskich pałaców australijski widz jest w stanie otrząsnąć się z pozłacanego snu i zadać sobie pytanie - w jaki sposób caryca Rosji pozyskała swoje zbiory? My Polacy wiemy najlepiej, że ocena Rosji kształtowana bez naszej polskiej, sąsiedzkiej opinii, jest nieprawdziwa. Jednak to właśnie rosyjska wersja sprzedaje się lepiej w zachodnim świecie, bo jest mniej traumatyczna. Nagłaśnianie sprawy polskiej to jest ten sam wymiar co pokazywanie taplających się w gównie warszawskich powstańców w kurortowym Cannes. Jakżeby kolekcjonerka Rubensów i Rembrandtów, imperatorowa Wszechrusi mogłaby być złodziejką obrazów, jej carska wysokość nic o tym napewno nie wiedziała!
Ale to właśnie ci niewygodni Polacy są kustoszami nieprzyjemnej pamięci, to oni powinni pamiętać najlepiej, że po zaborze ziem Rzeczpospolitej naczelnym celem władz rosyjskich był zabór wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość, w tym dzieł sztuki i wyrobów rzemiosła artystycznego. Kto by się jednak dziś przejmował małą Polską, gdy mowa o coraz większej Rosji. A przecież kultura rosyjska spoczywa solidnie na bogactwie zbiorów skradzionych bezprawnie Polsce, które także posiadały olbrzymie kolekcje rodzimej i zachodnio-europejskiej sztuki. Rosjanie - oczywiście - taką sztukę do tej pory chowali w zawilgoconych piwnicach, używali do dekoracji partyjnych rezydencji, albo sprzedawali na aukcjach zachodnich, ale już nie długo, a o tym poniżej.
Czyż możnaby mówić o bogatej Publicznej Bibliotece Cesarskiej w Petersburgu, o Ermitażu i Arsenale, gdyby na życzenie imperatorowej, miłośniczki Diderota, nie zagarnięto całą niemal Bibiotekę Załuskich, większość zbiorów sztuki z Zamku Królewskiego, Łazienek i Wilanowa, Wawelu, Puław i Sieniawy, Nieświeża, Podhorców i Mitawy.
Wywiezienie na podstawie ukazu Katarzyny II z 1795 r. samej tylko Biblioteki Załuskich liczącej prawie 300 tys. dzieł, 10 tys. rękopisów i ogromny zbiór rycin, okaleczyło Warszawę na zawsze. Do tego należy dodać konfiskaty w pałacach i dworach polskich arystokratów i ziemian; dotyczy to w szeczgólności okresu powstań narodowych. Katarzyna jest bez wątpienia inicjatorką i patronką wszystkich grabieży, które miały miejsce w Polsce w czasach białej i czerwonej Rosji. W wyniku łączenia, dzielenia, wywozu i przemieszczania zbiorów muzealnych będących w dawnej Rzeczpospolitej. Nie jestem w stanie wymienić w tym miejscu wszystkich instytucji dotkniętych łapami sowieckiego złodzieja, ale przypomnę, że zagrabili oni lwowskie zbiory Muzeum Lubomirskich, Muzeum Narodowego im. Jana III Sobieskiego, Muzeum Historycznego, Muzeum Przemysłu Artystycznego, Muzeum Archidiecezjalnego im. Jana Długosza, bibliotek: Baworowskich, Dzieduszyckich i Pawlikowskich, zbiory Łozińskiego, Orzechowicza i Brunickich. Rozproszyli także skarby Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (tylko niewiele z nich oddano Polsce, znaczna ich część pozostaje we Lwowie, w warunkach zagrażających istnieniu zbioru). Czy świat zachodni wie, że jeszcze w 70. XX wieku ZSRS kupczył polskimi dziełami sztuki na obcych aukcjach. Wie coś na ten temat amerykańska polonia. Ale trudno byłoby chyba światu przyjąć do wiadomości, że dzięki m.in. wytrwałej pasji, m.in. imperatorowej Katarzyny, Rosjanie mają w swych kolekcjach co najmniej 250 tysięcy polskich dzieł sztuki oraz kilka kilometrów księgozbiorów. Tak naprawdę skala grabieży polskich zbiorów była o wiele większa jeśli chodzi o "rosyjskie konto", ale kradli przecież także Szwedzi i Niemcy, a tu wspominamy tylko te, które zostały udokumentowane.
Należy przypomnieć, że w roku 1956 Rosja Chruszczowa zrobiła wielki gest zwracając tryptyk "Sąd Ostateczny" Memlinga wraz z innymi dziełami mniejszej skali. Pomimo ustalenia nowego porządku w Jałcie, Rosjanie po tym geście z Memlingiem, uważają zbiory z terenów ziem odzyskanych za niemieckie trofeum wojenne. Niedopuszczani do archiwów Polacy nie wiedzą co jeszcze Rosjanie ukrywają z dawnych polskich zbiorów sztuki polskiej i zachodniej w takich miejscach jak Ermitaż czy Muzeum Puszkina w Moskwie, notorycznym miejscu składowania polskich zbiorów zrabowanych u nas przez Armię Czerwoną. Dyrektorka Muzeum, Irina Antonowa, caryca rosyjskiej kultury, która przeżyła wszyskich czerwonych władców od Stalina do Putina, buduje już w Moskwie nowe muzeum. Ma ono pomieścić wszystkie dzieła sztuki zachodniej z całej Rosji. Więcej, Antonowa stoi twardo na stanowisku, że Rosja, podobnie jak Anglia (British Museum) czy Francja (Luwr), ma prawo do zdobyczy wojennych. Jest to poważne zagrożenie dla bardzo licznych polskich zbiorów ukrytych przez lata w magazynach. Jak już raz zawisną one na ścianach nowego Muzeum Sztuki Zachodniej, to przyjdzie się z nimi pożegnać na zawsze. Putin pragnie wielkiej słowiańszczyzny, ale mali bracia mają siedzieć cicho, bo serce świata słowiańskiego bije w Moskwie, i to Moskwa jest najlepszym miejscem na skarby świetlanej cywilizacji. To tu nowy car włoży koronę na swoją pół-łysą głowę.
Póki co, Rosjanie nie chcą nam nawet oddać pojedyńczych dzieł Jana Breugla i Lucasa Cranacha, czy Madonny z dzieciątkiem, która wisiała w kolegiacie głogowskiej przez kilkaset lat.
Czy Australijczycy, w ślad za Niemcami, też chcą pójść na wygaszanie niewygodnych kontrowersji? Przypomnijmy że Tony Abbott jednoznacznie potępił agresję Rosji na Ukrainie. O co więc tu chodzi? Niewątpliwie mamy do czynienia z australijską odsłoną imperialnych ambicji Putina, w której nie ma miejsca na głos "drugorzędnych", małych państw, i to nawet jakby były one kiedyś wielkimi.
Dr Zygmunt Jasłowski
Nawiąż kontakt, larum grają
Polski nie podaruje Polakom nikt inny - jeśli sami się o Nią nie upomną. Tymczasem polscy rycerze śpią nie tylko pod Giewontem. Czas, by się pobudzili jak kraj długi i szeroki. Czas, by lepiej przypomnieli sobie, kim naprawdę są, kim bywali w historii i kim być mogą - jeśli odzyskają swoją dziejową formę.
Na 1050. rocznicę Chrztu Polski wszędzie tam podjąć należy program pracy organicznej: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA. To właśnie misja budzących się rycerzy: pomóc rodakom odzyskać dumę z polskiej cywilizacji, której specjalnością i "towarem eksportowym" była przez wieki wolność.
Grzegorz Braun
04.08.2015r.
RODAKpress