Bolesław Śmiały - król o cesarskich ambicjach... - Zygmunt Jasłowski

Bolesław Śmiały - król o cesarskich ambicjach i rycerz wyklęty,
który czeka na pełną rehabilitację

Ukoronowany "przeciw prawom i na hańbę.królestwa niemieckiego"
[Lambert z Hersfeldu, kronikarz niemiecki]

Wielkość Bolesława Śmiałego (1040-1081), także zwanego Szczodrym (Largus), została w dużej części unicestwiona przez korowód legend biorących swój początek z dużo późniejszych kronik Wincentego Kadłubka i Jana Długosza sławiących czyny i cuda biskupa Stanisława ze Szczepanowa (1030-1079), który został kanonizowany przez papieża Innocentego IV w roku 1253. Narracje te posłużyły następnie do tworzenia bardzo bogatych treści fabularnych, mających zresztą mało wspólnego z faktami historycznymi. Niesłychanie ciekawy artykuł na ten temat autorstwa Jacka Banaszkiewicza ukazał się w roku 1981 w Kwartalniku Historycznym.[1] Do niektórych wątków tego artykułu powrócę w przyszłości w kontekście losów Bolesława II na wygnaniu. Tym razem pragnę jednak skupić swą uwagę bardziej na materiale faktograficznym w celu naświetlenia okoliczności zdrady biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa oraz zabójstwa tegoż duchownego przez króla Bolesława II. W opublikowanym przez Doubleday w języku angielskim słowniku świętych znajdujemy informację, że biskup skierował na siebie wrogość króla po tym jak potępił królewskie okrucieństwo, niesprawiedliwość, a szczególnie jego bezprawne porwanie pięknej żony jednego z możnowładców.[2] Według tegoż słownika, król przerwał mszę świętą odprawianą przez biskupa w kaplicy poza miastem w dniu 11 kwietnia 1089 i osobiście zabił biskupa.[3] Zarówno Kościół Katolicki jak i polska historiografia w przeciągu kilku następnych wieków dopomogły w ukształtowaniu wysublimowanego wizerunku Stanisława ze Szczepanowa jako narodowego świętego i symbolu polskiej państwowości, obrońcy moralności i dobrych obyczajów, oraz jednego z patronów królewskiego miasta Krakowa. O zdradzie biskupa w tym wielonakładowym, angielsko-języcznym słowniku (oraz wielu innych) rozprowadzanym wśród katolików na całym niemal anglo-języcznym świecie, ani słowa. W katedrze krakowskiej możemy za to dziś oglądać bardzo bogato zdobioną XVII-wieczną trumnę ze szczątkami św. Stanisława, która jest świadectwem olbrzymiej popularności jaką święty ten cieszył się i cieszy w polskim Kościele Katolickim.

Tymczasem czyny jednego z największych władców dynastii piastowskiej - poza wspomnianym morderstwem - są dość słabo w narodzie polskim znane, a wielka szkoda. Przy okazji trudno się nie oprzeć wrażeniu, że czasy w którym przyszło Bolesławowi reformować polskie państwo oraz wzmacniać wiarę Rzymskiego Kościoła, trochę przypominają nasze, XXI-wieczne. Bo zawsze i wszędzie tam gdzie jest nadzieja na naprawę państwa pojawiają się ludzie, których jedynym zadaniem jest utrzymanie status quo (w języku dzisiejszym - koryta), albo nawet poprawienie pozycji interesów własnych kosztem racji stanu.

Niemal w tym samym czasie kiedy to w Polsce biskup krakowski popada w konflikt z królem, Cesarz Narodu Niemieckiego, roszczący sobie prawo do nominacji biskupów i papieży, nie uznaje nominacji wybranego przez kapitułę - i wbrew jego zgodzie - papieża Grzegorza VII. Po stronie cesarza staje całe niemal duchowieństwo niemieckie, a w Polsce prawdopodobnie także wybrany, także dzięki Bolesławowi Szczodremu, na biskupa krakowskiego Stanisław ze Szczepanowa wraz z częścią episkopatu. Użyłem słowa 'prawdopobnie' by dać satysfakcję tym historykom, którzy są zdania że nie ma dowodów na to, że Stanisław czy nawet palatyn Sieciech byli w obozie przeciwnym niż król, czyli popierali cesarza i jego stronników. Jeśli byśmy jednak porównali informacje ze słownika, oparte przecież na polskim materiale, z tym co pisze jedyne wiarogodne źródło - kronika Galla Anonima, to czymże ma być biskupie knowanie jeśli nie zdradą, bo przecież działał on przeciw interesom króla i polskiej monarchii. I to w okresie bardzo intesywnej presji z Niemiec i Czech. Musimy dociec jednak przyczyn konfliktu, który doprowadził do tak tragicznych wydarzeń.

Nie będę ukrywać, że będąc rzymskim katolikiem sympatie swe umieszczam po stronie króla, który był - jakby nie było - legalnie i zgodnie z wolą Stolicy Piotrowej, wybranym władcą suwerennego państwa chrześcijańskiej Europy, a przeto nie poddanym krakowskiego biskupa-buntownika, przeciwnego legalnej władzy duchownej i świeckiej. Był też Bolesław gorącym orędownikiem reform Kościoła i jego podupadłych struktur. Był też grzesznikiem tak jak każdy niemal człowiek, oczywiście z wyjątkiem syna Boga Najwyższego, który stał sie człowiekiem i żył wśród nas przez 33 lata. Dlatego też niepodobna jest uznać tego wielkiego władcę i męża stanu za zwykłego utracjusza, szaleńca, warchoła i mordercę. Niestety w wersji popularnej, ze szkodą dla prawdy historycznej, właśnie taki model wizerunku naszego wielkiego Bolesława (nie mniej przecież wielkiego od Chrobrego) przetwał w pamięci narodowego ogółu, a to dlatego że zwyciężyła w końcu w Rzymie wersja późniejszych, procesarskich papieży. A później biskupia legenda zadziałała niczym ustne przekazy starożytnych Greków, które dały podstawę do solidnej - w słowie pisanym utrwalonej - Odyssei. Wyrok pozostaje wyrokiem, a czy wykonawcą jest kat, czy też sam władca jest już mniej istotne. Być może bezmiar zdrady był tak duży, że była to kara odpowiedniego natężenia. Trzeba na rzecz spojrzeć także z punktu widzenia norm tamtejszych czasów, ale i wziąć też pod uwagę impotencję prawa naszych czasów, kiedy to zdrajcy uchodzą kary, a potem są z honorami grzebani w alejach zasłużonych na Powązkach i innych sławnych polskich nekropoliach, lub też otrzymują honory w Unii Europejskiej. Jeśliby nawet przyjąć, że kara śmierci jest karą skierowaną przeciw boskiemu przykazaniu 'nie zabijaj', a i cywilizacyjnie nieetyczną, to jest jeszcze przecież dożywotnie więzienie i publiczne pohańbienie.

Sądy o biskupie i królu opieram na materiale faktograficznym, którego trochę się dochowało do naszych czasów, gdyż Polska Bolesława II była krajem już mocno uwikłanym w politykę europejską. A tego właśnie chciał, taki miał cel i takie miał marzenia pra-pradziad Mieszko I; Bolesław II sprawił, że stały się one już w tym czasie rzeczywistością. Ale, dzięki temu też posiadamy informacje z tamtych czasów przechowane przez kronikarzy naszych sąsiadów, co daje szanse na weryfikację faktów. Materiał ten skłania mnie do surowego osądu czynów Stanisława ze Szczepanowa, a najsilniejszą podporą tej tezy jest kronika Galla Anonima oraz analiza faktów historycznych. Tym tropem podążał zresztą niegdyś Zygmunt Wojciechowski, urodzony we Lwowie historyk o silnych przekonaniach katolickich, po wojnie związany ze środowiskiem poznańskim. Gall pozostawił nam najbardziej wiarygodne świadectwo, gdyż przebywał na dworze księcia Bolesława Krzywoustego, który był synem Wodzisława Hermana, a więc bratankiem Śmiałego. Siłą rzeczy musiał Gall uważać co pisze, bo był cudzoziemcem oraz żyli przecież jeszcze napewno świadkowie wydarzeń. A pisał tak: "Jak zaś król Bolesław z Polski został wyrzucony dużo byłoby o tym do opowiadania, lecz to powiedzieć nie godzi, że nie powinien był pomazaniec na pomazańcu jakiekolwiek grzechu cieleśnie mścić. To bowiem wiele mu zaszodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosować, gdy za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. Ani bowiem zdrajcy biskupa nie usprawiedliwiamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie."[4] Tyle Gall.

Z pojednawczego tonu Galla można coś wywnioskować: jeśli biskup był jednak zdrajcą, to czyż może być tu mowa o zemście? Wydanie biskupa na obcięcie członków można bowiem śmiało uznać za posunięcie sankcjonowane ówczesnym prawem, a nie zemstą. Co jest też bardzo ważne to to, że mowa jest tu o wydaniu biskupa karzącej ręce prawa, a nie jak to zostało utrwalone w późniejszej literaturze i sztukach plastycznych - że to król osobiście poćwiartował biskupa przy ołtarzu w czasie mszy na krakowskiej Skałce. Takiej informacji w źródle nie ma, choć biskupowi-męczennikowi z pewnością się później ona przydała na okoliczność kanonizacji. Pozatem większość historyków jest skłonna uważać, że incydent ów miał miejsce na górze wawelskiej. Jako że za czasów piastowskich tzw. roki królewskie, czyli sądy, odbywały się pod dębem z udziałem ludu, to do przekonania trafia mi wersja opisana przez Karola Bunscha z powieści "Imiennik", który akcję roków umieścił właśnie tam. Król mógł pchnąć po rycersku skazańca pierwszy mieczem, a reszty mogła dokonać gwardia przyboczna. Byłby przy tym to honor dla skazańca, jako że wyrok i ekzekucję rozpoczął sam król, najrówniejszy z równych, a nie jakiś pachołek. Byłby to też w takim rozumieniu akt osobisty, gdyż ataki biskupa na króla też posiadały charakter bardzo osobisty i poniżająco - pouczający jego majestat. Nie nazwałbym jednak tego zemstą. Był to w rozumieniu władzy świeckiej najwyższy wymiar kary za zdradę. Sądzę, że skandynawscy Wikingowie i japońscy samuraje postąpili by bardzo podobnie, a Polskę też przecież od czasów miękkiego króla Stasia dzieliło lat ponad 700, więc można się było tego spodziewać znając stanowczość króla. Gawiedź mogła się przy tej okazji przekonać kto stanowi w tym kraju władzę najwyższą i jaka jest kara za zbrodnie przeciw państwu. Najistotniejsze jest to, że była to suwerenna decyzja polskiego władcy, który świadomy spisku i zamętu w kraju, zdecydował co należało zdecydować bez pytania o zgodę niemieckiego cesarza, czy nawet - w tym wypadku - papieża w Rzymie. Cudzoziemski kronikarz najwyraźniej uważnie waży ton swej wypowiedzi, ale to nas właśnie powinno skłonić do myślenia. Czyż nie powinno nas dziwić, że stanowcza egzekucja prawa może "zaszkodzić" samemu królowi, który to prawo stanowi, to cóż to za królestwo? Suwerenny władca ma się bać, że egzekucja prawa na osobie kryjącej się za swym wysokim statusem społecznym, sacrą biskupią, czy herbem zamożnego rodu, może spowodować nieprzyjemne dla niego samego konsekwencje. Gdyby tylko wtedy była dostępna technika nagrywania, to nie tylko sam król, ale i potomni mieliby pełne świadectwo o czym to panowie po dworach i karczmach rozprawiali. Jak widzimy, nasz wielki król stawiał prawo ponad statusem urodzenia i przywilejem. Nie jestem więc przekonany, że "okrucieństwo" właśnie królowi zaszkodziło o czym prawi nasza katolicka narracja, lecz obawa wrogów porządku że prawo zwycięży. Okrucieństwo w ówczesnych czasach było powszechnie akceptowaną normą. Rzeczą najistotniejszą jest by nie umknął naszej uwadze fakt, że całe zdarzenie nie miało nic wspólnego ze sprawami wiary, jak to nam się dzis tłumaczy, lecz posiadało charakter czysto polityczny. Jeszcze jedna anologia do dzisiejszych czasów: nie o demokrację tu chodzi, lecz o pozbawienie Polski suwerennego władztwa. Dlatego też, gdy mówimy o Kościele Rzymskim, którego wiara spoczywa na Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła, to musimy oczyścić ową Tradycję, ze wszystkich tych elementów które są niegodne by reprezentować Majestat Boga Najwyższego. Reformy z czasów Grzegorza VII, jednego z największych papieży w historii Kościoła stanowią doskonały przykład także dla obecnego papieża Franciszka.

Przykład dynastii piastowskiej, wywodzącej się od chłopa Kołodzieja, oraz chlubne panowanie Grzegorza VII- Hildebrandta, syna toskańskiego chłopa, pozwalają nam na sformułowanie bardziej wyważonej oceny szlachectwa (lub szlachetności) - szlachectwo jest bowiem coś warte tylko wtedy gdy wywodzi się z zaszczytu służenia Bogu, królowi, państwu, ojczyznie czy narodowi. Gdy sprowadza się zaś tylko do ezgekwowania przywileju należnego z urodzenia, to jest straszliwą plagą. Szlachectwo jest potrzebne, ale musi być potwierdzane i utrwalane wierną służbą w każdym pokoleniu, nie może się li tylko sprowadzać do żądań. Sojusz Polski z papiestwem w czasach Bolesława II sprzyjał nie tylko umocnieniu polskiej władzy monarszej, polskiej suwerenności, ale także gruntował zwycięstwo władzy kościelnej ponad świecką władzą niemieckich cesarzy. Wydawałoby się, że biskup krakowski powinien być właśnie po tej stronie. Wybrał jednak stronę interesu swej klasy. Dumni musimy przeto być z wyborów królewskich, które spoczywają na lojalności wobec papieża i doborze ludzi oddanych interesom dynastii. Król oparł swe panowanie na mądrych zasadach: operowania nagrodą i karą: szczodrze obdarzając ludzi mu wiernych i śmiało karząc buntowników sięgających po pomoc do wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. Tym bardziej Gall Anonim, gorący zwolennik jedności świata łacińskiego, dość pogardliwie opisujący Ruś (niesłusznie moim zdaniem), i nawet nie przeciwnik cesarza, zasługuje na pochwałę, gdyż zdradę nazywa zdradą, a zdrajcę zdrajcą.

Jeśli chodzi o Bolesława to zrozumiał on, że nie podobna przeprowadzić reformy kościelnej w Polsce w oparciu o kler, który poddaje się ciągłym niemieckim naciskom. Ruch reformatorski mający swe centrum w benedyktyńskim klasztorze w Cluny, stąd zwany kluniackim, którego benedyktyn Grzegorz był gorącym zwolennikiem, dążył do wzmocnienia władzy papieskiej poprzez uniezależnienie papiestwa od władzy świeckiej. Była to wielka zmiana, gdyż poprzedni cesarz, Henryk III samowolnie wybrał papieża. Tymczasem edykt Dictatus papae jednoznacznie ogłosił, że papież ma prawo usunąć z tronu papieży. Wygląda na to, że biskup z Krakowa, uznał że on też bez pozwolenia papieża może usuwać królów. Z takim ostrym programem, Grzegorz VII słusznie przypuszczał, że następny cesarz Grzegorz VII również będzie jego gorącym wrogiem. I tak się też stało. Stąd zarówno w interesie papiestwa, jak i państw dążących do umocnienia swej suwerenności leżało znalezienie optymalnych sojuszy. Hiszpanii, Węgrom czy Polsce, wzmożenie pozycji papiestwa nie zagrażało tak bardzo jak potęga niemieckiego cesarstwa. W Polsce, Bolesław uznał słusznie obecną sytuację za bardzo dogodną. Na przykład zniesienie świętokupstwa, czyli zwyczaju nabywania godności kościelnych za pieniądze umniejszało pozycję nielojalnego, bardzo silnego możnowładztwa. Sprowadzenie mnichów benedyktyńskich sprzyjało ogólnej poprawie nazbyt rozluźnionych obyczajów wśród księży, ograniczało lokalną korupcję, sprzyjało szerzeniu oświaty i krzewieniu wyższej moralności. Duchowieństwu świeckiemu widmo celibatu i feudalna samowola, z pewnością nie były miłe. Zarówno papież, który wziął na swoje barki reformę kościelnych struktur, jak i Bolesław II, rozumieli jak bardzo chrześcijaństwo w Polsce zostało nadwątlone w czasach Mieszka II i że reformy Kazimierza Sprawiedliwego to tylko dobry początek. Korespondencja papieża świadczy o tym, że rozumiał on potrzebę zwiększenia sieci klasztorów, stworzenie archidiecezji oraz sieci parafialnej wokół nowo-powstających kościołów. A utworzenie archidiecezji w Gnieźnie było celem naczelnym. To właśnie król Bolesław miał zaprosić do Polski legato papieskich, a dzięki tej wizycie stworzożno nowe biskupstwo w Płocku.

Mamy prawo uważać, że to biskup Stanisław był buntownikiem, gdyż nie uznawał zwierzchności papieża rzymskiego, a miał przy tym napewno i zauszników działających w interesie cesarza niemieckiego. Nie wydaje się też by słuchał biskup Stanisław głowy polskiego Kościoła jakim był o wiele bardziej świadomy zagrożeń dla państwa arcybiskup Bogumił. Mało wiemy, choć możemy się domyślać, o roli jaką mogła odegrać ignorowana przez króla królowa, która przecież była rodzoną siostrą czeskiego Wratysława - wielkiego wroga polskiej suwerenności. Wydaje się ona być niemal wzorcem na sojusznika biskupa Stanisława, który chciał by król się przed nim ukorzył. Motyw klątwy, mógł, ale nie musiał, być inspirowany właśnie przez królową. Biskup zaś miał wybór niczym niedawno jeden z posłów PO, widząc co się dzieje mógł usunać się na bok, nie musiał wcale "chodzić na wojnę z Polakami". Historia zna jednak wiele przypadków, że gdzie diabeł nie wydolił tam posłał babę. I tak chyba było w tym przypadku. Niestety biskup nie zdobył się na chłodną refleksję wybierając konfrontację.

Rzeczą istotną jest, że to właśnie konflikt między królem i biskupem ustanowił bardzo niebezpieczny precedens na przyszłość. Przy okazji pozwala nam jednak zauważyć, że osoba duchowna też może być zdolna do czynów haniebnych i wypowiedzi niezgodnych z polskim interesem stanu, czego zresztą mieliśmy dowody w III RP. Więcej, mamy wiele przykładów w późniejszej historii naszej Ojczyzny zarówno zachowań bardzo godnych (n.p. ksiądz Piotr Skarga, kardynal Sapieha, prymas Wyszyński, Jan Paweł II/ Karol Wojtyła) jak i zupełnie haniebnych i zdradzieckich (bp Muskata, bp. Ledóchowski czy nawet kardynał Oleśnicki). Zdumiewające jest, że nawet ci najbardziej prawi przyjęli legendę biskupa ze Szczepanowa za część tradycji Kościoła bez zastrzeżeń.

Jako zwolennik oczyszczenia Kościoła Rzymsko-Katolickiego z niepożądanych osobników, pragnę podkreślić tę wielką zasługę Galla-kronikarza, który odważnie - niczym Zagłoba do Janusza Radziwiłła - mówi wprost "'zdrajco, po stokroć zdrajco". Jeśli zaś chodzi o sposób wykonania wyroku: przez ćwiartowanie to mamy tu mały problem, choć nie był to przypadek w tamtych czasach odosobniony. Wobec natężenia spisku i niustępliwości buntowników, króla niewątpliwie poniosły nerwy, ale można to zrozumieć. Tak czy owak, czyn którego się król dopuścilł (jeśli w ogóle on to sam zrobił) ze wszech miar jest przeciw boskiegmu przekazaniu, nie zabijaj. Jak się jednak okazuje w Kościele epoki średniowiecza, i później też, nie było rzeczą niemożliwą odkupienia tego ciężkiego grzechu. Koronnym przykładem jest jeden z moich patronów, Św. Zygmunt (Sigismundus), który nie tylko zadusił swego syna Sigerica za pouczanie swej macochy, alę nawet zdołał zostać świętym. [5] Ale zanim do tego doszło Sigismundus, syn Gundebalda, ariańskiego władcy Burgundii, sowicie obsypał kościoły złotem i nie szczędził środków na biednych. Został mnichem w klasztorze St. Maurice w Agaunum, wyposażył klasztor, sprowadził mnichów by w celach ekspiacyjnych wciąż nucili laus perennis. Na szczęście chyba, Sigismundus został schwytany w swej pustelni przez króla Klodomira orelańskiego i skazany na ścięcie. Przykłady możnaby mnożyć, ale nie ma tu na to miejsca. Dość stwierdzć, że w Polsce mamy problem z jednym z największych królów w naszej historii, który też ponoć spędził 10 lat w klasztorze, ale to nie on, lecz biskup został świętym.

Trzeba jednak się zastanowić co tak rozeźliło króla, że doszło aż do ćwiartowania i dlaczego potem nastąpił taki majdan (KOD), jakbyśmy to dziś nazwali. Albo inaczej, cóż to król zrobił takiego złego, że musiał się zmagać z takim buntem. I tu w sukurs przychodzi mi beletrysta Paweł Jasienica, który radzi bardzo mądrze: problem jest pogrzebany w tym, że biskup Stanisław ze Szczepanowa pochodził z rodu możnowładczego, a wiadomo przecież że nowa dynastia była pochodzenia chłopskiego. A pozatem niektórym starym rodom możnowładczym (pewnie jeszcze z czasów Popielidów), nie wsmak było patrzeć jak "chłop" coraz bardziej kumuluje władzę w swych rękach, a do tego jeszcze dochodzą interesy kościelne (włączając ambicje biskupa krakowskiego), którym też trzeba poświęcić dogłębną analizę. Krótko, gdyby poćwiartowano chłopa to byłoby po krzyku, ale tu poćwiartowano biskupa-możnowładcę, co musiało rzucić biały starch na całą tą klasę - "król jest nieobliczalny, teraz na nas kolej, trzeba coś z tym zrobić". A ponieważ Brukseli ani Berlina wtedy jeszcze nie było, więc ówczesny KOD (raczej 'Komitet Obrony Stanu Posiadania') zwrócił się o pomoc do sympatyzujących biskupów niemieckich, do samego Cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego, oraz do jego lenników Czechów.

W Polsce niewątpliwie doszło do olbrzymiej katastrofy państwowej, gdyż starły sie ze sobą dwie bardzo ambitne i nieustępliwe osobowości, król i biskup Stanisław. Jednakże w takiej sytuacji trzeba brać pod uwagę racje stanu i rozsądzić, która strona przyczyniła się do w/w katastrofy zakończonej zabiciem biskupa, wygnaniem króla z Polski, oraz olbrzymim nieładem w państwie. W czasach średniowiecza interes dynastii był utożsamiany z interesem państwa, ale niestety myślenie w kategoriach państwowych dość wolno docierało do możnowładztwa, które bardziej skore było iść z królem w konkury niż mu służyć. A pozatem, czyż nie jest grzechem zdradzić własną matkę, która cię wykarmiła własną piersią, i to wtedy gdy był wybór by jej być wiernym.

Patrząc skrótowo na panowanie Bolesława Śmiałego trzeba stwierdzić, że był to władca o potencjale nawet większym niż Bolesław Chrobry (jego pradziad), choć sam początek panowania miał raczej niefortunny. Książę Bolesław (syn Kazimierza Odnowiciela, który z pomocą niemiecką wskrzesił Polskę) zaczął swe panowanie od zaprzestania płacenia trybutu Czechom oraz najazdu na Morawy. Już wtedy popędliwy młodzieniec został srogo pobity przez Wratysława czeskiego. Nie umknęło to uwadze Galla Anonima, który tak pisał o chybionej eskapadzie: "Przez upór i niedbalstwo Bolesław ledwie że uszedł z zasadzki czeskiej".[6] Czyli już na początku panowania Bolesław mógł się pożegnać z planami o koronie dla swego księstwa. W tym czasie zachwiało się panowanie polskie nad Pomorzem Zachodnim, choć Pomorze Gdańskie pozostało przy Polsce, ale Bolesław musiał jeszcze wydać swą siostrę za Wratysława. Nie dawał jednak za wygraną , konsekwentnie budując swoją pozycję suwerena.
Zarzucano mu wybujałe ambicje, a jednocześnie dostrzegano w nim cechę szczodrości. Skąd się to wzięło? Jeśli o wybujałe ambicje chodzi, to były one i są stałym programem niemieckiej polityki w Europie od 1000 lat, co zresztą często ani temu krajowi, ani kontynentowi nie wychodzi na dobre. Dlaczegóź więc polski władca, otoczony zgrubsza przyjaznymi słowiańskimi braćmi oraz węgierskimi bratankami, nie miałby mieć silnie sprecyzowanych (ale wcale nie wybujałych!) ambicji. A hojność? Mówiono przecież o nim, że jest hojny, nazywano go Bolesławem Szczodrym. Na hojność sobie Bolesław mógł pozwolić, gdyż królestwo które objął po ojcu Kazimierzu Sprawiedliwym, było już porządnie zjednoczone i uporządkowane przez jego ojca, jeno trochę - jak na jego gust - ciasne. Polska bowiem nie tylko miała pełny skarbiec, ale i znaczący potencjał militarny. Owe ciągłe narzekania na tamto i siamto, że nie ma pieniędzy na helikopter czy okręt podwodny, to jest scheda którą odziedziczyliśmy po biednych, wzbogaconych na ciele Rzeczpospolitej Prusakach, i ogołoconych przez Mongołów i przez nich zmongolonych Rosjan.

Dostatek wzmagał hojność króla (stąd przydomek Szczodry), ale jednocześnie otwierał nowe możliwości działania, których nie posiadał jego ojciec. Dzięki hojności, rozdawnictwu dóbr i urzędów, Bolesław zjednywał sobie stronników i zwolenników do ekspanywnej polityki, która miała na celu utworzenie potężnego państwa (lub związku) państw w Europie jako skutecznej zapory przeciw niemieckiemu parciu na wschód. Bliska, zaufana drużyna (popularne dziś w PiS słowo, które bardzo mi się podoba), budziła wielką zazdrość, gdyż wzmacniała pozycję króla wobec różnych Toporczyków, Gryfitów czy Łabędzi. Obawa starych rodów o sukcesywny wzrost eskpansywnej polityki królewskiej, która jednocześnie ograniczała ich wpływy w rządzeniu państwem, stanowi główne źródło późniejszych konfliktów zakończonych katastrofą, a nie zaś żadne "niemoralne postępowanie" króla, jego porywczość czy rzekome okrucieństwo. Do Iwana Groźnego było naszemu Bolesławowi daleko, ale o Iwanie głośno, a o Szczodrym cisza. Wstyd!

Nie zważając jednak na przeciwności, Bolesław II niestrudzenie budował swoją pozycję silnego władcy szukając odpowednich sojuszników, i dbając przy tym o interes państwowy. Jako pierwszy władca w historii Polski zagraża pozycji samego cesarza, który jest w sporych opałach. Trudna sytuacja w zaprzyjaźnionych Węgrzech oraz spór cesarza Henryka z nowym papieżem Grzegorzem VII o inwestuturę, okazały się doskonałymi okolicznościami na drodze do korony na głowę Bolesława. Ale póki co polski książę wspiera Węgrów walczących o swą niezawisłość od Niemiec, a w tym sporze również papież jest po stronie króla węgierskiego Beli i jego syna Gezy, oraz przeciwko cesarzowi. W roku 1072 Polska przestaje płacić trybut cesarzowi, a także miesza się w wewnętrzne sprawy niemieckie. Kiedy Sasi wzniecają anty-cesarskie powstanie, Śmialy posyła swoich wojów na pomoc powstańcom. Wcześniej wspomniany Zygmunt Wojciechowski celnie zauważył, że to właśnie od czasów Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Szczodrego (Śmiałego) uformowało się dążenie, które: "stanie się rodzajem przykazania politycznego Piastów aż do czasów Kazimierza Wielkiego: porozumienie z Rusią. W ten sposób kształtuje się już od XI wieku porozumienie dwóch państw od niedawna znajdujących się w orbicie dwu różnych ówczesnych wielkich potęg. Zasada całkowitej suwerenności państwa polskiego w stosunku do Niemiec (tak bardzo i dziś nam potrzebna!-ZJ) obca jest jeszcze stosunkom z drugiej połowy X w., będąca zarazem nowością w systemie polityki europejskiej w XI w., opiera się na tej właśnie podstawie. Tym samym w polityce europejskiej, a zarazem w historii powszechnej, otwarty zostaje nowy rozdział." [7] Jak zauważył Tadeusz Lalik, jeśli chodzi o "horyzonty polityki Śmiałego sięgające Kijowa, to być może przekraczały one zakres zainteresowania możnych krakowskich, do którch należał biskup Stanisław. Sukcesy ekspansywnej poltyki władcy zwiększały przecież jego przewagę nad możnymi. W tych warunkach łatwo było o wybuch konfliktu, w którego wyniku zabity został biskup krakowski".[8] Jest to jakiś argument świadczący o tym, że polskie możnowładztwo z rozmysłem działało na szkodę monarchii, i to pomimo pełnej świadomości o jej świeżości, bo przecież całkiem niedawno została ona resytuowana przez ojca obecnego króla. W okresie rozbicia dzielnicowego, które nastąpi po śmierci Bolesława Krzywoustego, Polska będzie miała przez pewien czas mężnego, myślącego państwotwórczo, księcia Władysława (później nazwanego Wygnańcem), który uparcie - dopóki go bracia nie wypędzą na coraz bardziej niemczony Śląsk - będzie dążył do zjednoczenia ziem polskich. Niewątpliwym zdrajcą interesów piastowskich był natomiast, pochodzący z linii Władysława Wygnańca, Władysław Opolski, który już w wieku XIV planował rozbiór Polski pomiędzy Węgry, Krzyżaków, cesarza, margrabiego morawskiego i jego samego, oczywiście. [9] Kiedy na tronie polskim pojawią się litewscy Jagiellonowie, żądania przywilejów dla szlachty i magnaterii staną się normą, władza królewska będzie stale zmuszona do prowadzenia gry w oparciu o ogół.

Nie ma pełnej zgody wśród historyków co do tego czy koronacja Bolesława na króla Polski w roku 1076 była za aprobatą papieża, czy bez. Rację ma z pewnością Jerzy Dowiat, który pisze, że "Bolesław działał w ścisłym porozumieniu z papieżem i nie mógł ważyć się na gest uwłaczający temu, który z taką mocą podkreślał, że tylko do niego należy rozdawnictwo koron. Wiemy zresztą, że nowo kreowany król Polski zgodził się nawet za tę godność zapłacić, dokonując nowej interwencji w Kijowie na rzecz Izasława (jego wuja- ZJ), do czego skłoniła go nie tyle własna chęć, co nacisk Grzegorza VII, wiążącego z restytucją Izasława nadzieję na powrót Rusi do jedności z Kościołem łacińskim". [10] Dalej tenże sam Dowiat słusznie wnioskuje, że aczkolwiek stanowiska króla i papieża nie całkiem się pokrywały, to jednak Bolesław II świadomie godził się na bycie lennikiem papieża i narzędziem jego polityki na wschodzie, ale wiedzial też że działa w interesie swego królestwa. Był Bolesław bodajże jedynym Piastem, który myślał świadomie o pozycji zbliżonej do cesarskiej. Musiał z pewnością znaleźć w papiestwie wartościowego sojusznika w walce obliczonej na osłabienie pozycji cesarza oraz umocnienie pozycji własnej w oparciu o Ruś, Węgry, a w przyszłości może i o Czechy. W chrześcijańskiej Europie król polski, pomazaniec boży, jak go określał Gall Anonim, szukał afirmacji u najwyższej władzy chrześcijańskiej na Zachodzie, która była niewątpliwie władzą rzymskich papieży. Szukać oparcia w cesarzu mógł tylko kandydat na lennika, a to nie leżało w charakterze ambitnego króla coraz silniejszej Polski.

Jak w takim kontekście mamy spojrzeć na zachowanie Stanisława ze Szczepanowa, jeśli nie jak na zdradę. Historyk emigracyjny, Adam Zamoyski, nie ma wątpliwości, że kilku magnatów, włączywszy Stanisława, zorganizowało spisek przeciw królowi, za co wszyscy zapłacili życiem.[11] Co mógł myśleć król: spiskuje przeciw mnie człowiek, który siedzi obok mnie na Wawelu, w kościele który sam zbudowałem, przywłaszcza sobie przy tym dobra (vide spór o Piotrowin), które nie są jego własnością i marzy by zostać arcybiskupem gnieźnieńskim. Czyż godny jest on zaufania? Owszem król działał w sposób okrutny, ale trzeba zrozumieć jego trudną sytuację: jest w Kijowie, w Polsce wybucha spisek, biskup z możnowładcami knuje przeciw niemu, rycerze samowolnie wracają do kraju, gdzie panuje coraz większy bezład. Jest przecież królem dziedzicznym z dynastii piastowskiej, a Polska to nie Niemcy, nikt nie ma prawa decydować o tym czy on jest panem tej ziemi czy nie, ani o tym kto ma być jego następcą. Wręcz przeciwnie to on osądza królów na Rusi i Węgrzech. Ma prawo czuć się zdradzonym, robi przecież wielkie rzeczy dla kraju, a tu są tacy, którym wzrost władzy królewskiej jest nie na rękę.

Jestem skłonny twierdzić, że Stanisław ze Szczepanowa miał jednak pewne obawy co do sposobu w jakim król przeprowadzał reformy kościelne pod patronatem nowego papieża, Grzegorza VII, bardzo nielubianego w Niemczech. Marzeniem biskupa Stanisława było niewątpliwie arcybiskupstwo w Gnieźnie, ale ten zaszczyt przypadł za sprawą króla mnichowi Bogumiłowi, i on to, a nie Stanisław, włożył koronę na głowę Śmiałego. W ogóle w tym czasie miała miejsce silna odnowa struktur kościelnych po zamęcie z czasów Mieszka II, myślano poważnie o wprowadzeniu celibatu. Motorem tych przemian byli przybywający z Zachodniej Europy mnisi, głównie benedyktyni, co napotykało na opór w dużej części już polskiego kleru świeckiego.

Bolesław Śmiały świadomie godził się na bycie narzędziem papieża Grzegorza, słusznie wietrząc korzyści z tego aliansu, bo dzięki temu w kraju rosła oświata, powstawały nowe parafie, rosły wsie i miasta. Sprawą wielkiej ambicji papieża było przywrócenie Rusi Kijowskiej Kościołowi Rzymskiemu i tu znowu król Bolesław był po właściwej stronie sadzając na tronie Izasława, brata swej matki. Prestiż, znaczenie i powaga króla rosły, co mogło budzić zazdrość i niepokój wśród możnowładców. Biskup Stanisław, też przecież z rodu możnowładczego, bardzo się kłopotał sprawami majątkowymi, zarówno tymi należącymi do biskupstwa krakowskiego jak i swoimi własnymi. Dla jasności trzeba dodać, że granice ówczesnego arcypiskupstwa gnieźnieńskiego obejmowały poza zachodnią Wielkopolską także ziemie środkowopolskie, sięgając po krakowski gród kasztelański w Małogoszczy.[12] To król właśnie, świadomie ignorując biskupa krakowskiego, tak zakreślił granice archidiecezji gnieźnieńskiej by dochodziła swymi granicami biegu Nidy, który jest oddalony od Krakowa zaledwie 70 km. Tymczasem biskupi krakowscy nad środkową Wisłą nie mieli żadnych włości, a trzeba wiedzieć że były to niesłychanie ważne tereny pod względem gospodarczym, jak i strategicznym. Oliwy do ognia musiała zapewne dolać koronacja w Gnieźnie, a nie w stołecznym Krakowie. Trzeba pamiętać, że Piastowie pochodzili z Wielkopolski, gdzie mieli swój tradycyjny (jak na Hradczanach) kamienny tron, naturalnie była to tradycja jeszcze przed Mieszkowa, nie-chrześcijańska. Trudno jest nam dziś dociec jak silne jeszcze były w XI wieku różnice plemienne wynikające z przecież nie tak odległych czasów (Wiślanie, Polanie). Te ciągoty do Czechów wydają się w Krakowie jakby silniejsze niż w Poznaniu czy Gnieźnie, ale z drugiej strony to Mieszko-Polanin ożenił się z Czeszką Dobrawą by odsunąć czeskie najazdy. Co chyba najbardziej zwaśniło króla z biskupem Stanisławem to nominacja zaufanego opata Bogumiła na stolec arcybiskupi w Gnieźnie, podczas gdy bp Stanisław siebie uważał za kandydata numer jeden. Najwidoczniej i sam papież nie życzył sobie arcybisupa, który spiskował nie tylko przeciw królowi, ale i okazywał niezadowolenie z powodu jego wyboru na głowę Kościoła Rzymskiego. Dochodzimy do takich konkluzji przez implikacje. Nic się przecież nie dzieje bez powodu, a arcybiskupów zatwierdza zawsze Stolica Piotrowa. Sam biskup musiał też wydawać się krnąbrny nie tylko samemu królowi, ale i papieżowi. W koronacji wzięło w sumie udział 12 biskupów, w tym sześciu z Polski, i Stanisław wcale nie był najważniejszym, bo nad nim stał arcybiskup Bogumił, zaufany króla. W takiej sytuacji biskupowi mogła zagotować się krew w skroni, tym bardziej że wierzył on że cały system można podważyć, potrzebni są jednak do tego sojusznicy. A wtedy przecież w całych Niemczech wrzało: "co ten Polak wyprawia na naszą hańbę. Nie tylko że kuma się z "nieprawowitym" papieżem, to jeszcze buntuje Sasów przeciwko nam, jątrzy na Czechach, sprzyja Węgrom i Rusinom wbrew cesarskiej woli". Tymczasem polski król, zupełnie w swoim stylu, dał cesarzowi do zrozumienia, że to on jest królem nad królami, to on osadza swych ludzi na tronach ościennych państw - jest kompletnie niezależny od Niemców! Nikogo też nie zamierza słuchać, bo on jest panem w Europie Środkowo-Wschodniej.

Idąc dalej tropem naszych rozważań, musimy dojść do nieprzyjemnej konkluzji, że w Polsce działała niemiecka irrydenda, czyli - jak byśmy dziś to nazwali - służba wywiadowcza obecgo państwa, operująca z namaszczenia ówczesnych Schulzów. Nie trudno jest się domyśleć, że Stanisławowi wygodniej było być po stronie cesarskiej niż po stronie nie uznawanego przez Niemców papieża z rodu Hildebrandtów (Grzegorza VII), toskańskiego chłopa. Według opinii Jerzego Dowiata, nie ma dowodów na to by biskup był przeciw polityce królewskiej, i raczej całą zbrodnie trzeba złożyć na karb popędliwości króla Bolesława. Podobne zdanie dotyczy Sieciecha, który przecież brał udział w wojennych wyprawach króla. No tak, ale dlaczego więc po wypędzeniu Bolesława na Węgry rola Sieciecha gwałtownie wzrosła? Ano dlatego, że chorowity i słaby Włodzisław Herman był raczej marionetką niż prawdziwym władcą. Jest więcej niż pewne, że wygnany król nigdy by sobie na to nie pozwolił. Historycy wojskowości, Tadeusz M. Nowak i Jan Wimmer, zauważyli że był to już drugi bunt możnych przeciw królowi, a miał miejsce w roku 1079 (zaledwie trzy lata po koronacji) i skupiał się wokół osoby biskupa krakowskiego ze Szczepanowa. Bolesław skazał go na śmierć za zdradę (autorzy powracają do argumentu Kroniki Galla), nie potrafił jednak pokonać bardzo dobrze zorganizowanego spisku i musiał uchodzić z żoną i synem na sojusznicze Węgry, do króla Władysława. Tym razem więc wygrali zdrajcy. Polska stała się powrotnie księstewkiem, w którym lokalni władcy i książątka prowadzili nieiezależną od księcia-seniora politykę. Polska traci koronę, z czego muszą się cieszyć Niemcy oraz - z zaświatów - chyba jednak biskup Stanisław. Na prawdziwe królestwo trzeba będzie Polakom zaczekać do czasów wielkiego-małego króla Łokietka, który włoży koronę na skronie w roku 1320.

Legenda Stanisława ze Szczepanowa stworzyła bardzo niekorzystny precedens na przyszłość. Kiedy wielki król, Kazimierz Jagiellończyk, domagał się by biskup Oleśnicki dał coś ze skarbca kościelnego na wyprawę przeciw krzyżakom kardynał "spotkal go z infułą na głowie i pastorałem w ręku: << kędy cie twe nogi wiodą królu, czyżby po naczynia poświęcone bogu, aby wydrzec je? Tego nie uczynisz, bo nie dam; a jeśli ty Bolesław, to masz Stanisława przed sobą, ale złota i srebra kościelnego nie ruszysz". Czyli, po moim trupie, chyba, że chcesz być mordercą jak Bolesław. Trzeba mieć na uwadze, że duchowieństwo wywodziło się jednak z możnowładztwa i magnaterii, i z nich to później będą się rekrutować nie tylko wielcy hetmani i kanclerze, ale i jurgeltnicy. Tego typu postawy też muszą być zauważone, kiedy mówimy o wielkiej roli jaką nasz Kościół odegrał w polskich dziejach.

Na zakończenie muszę rzec tyle: prawdziwa cnota krytyki się nie boi, więc i świętość biskupa Stanisława też ma szansę się wybronić przed Majestatem Boga Najwyższego, choć ja mam prawo mieć wątpliwości. Święci są nam potrzebni dla umacniania naszej wiary, ich bliskość Boga służy nam samym. Musimy być ich pewni. Swoją drogą jeśli ktoś sięga po pomoc do największego wroga zewnętrznego, temu przysługuje miano zdrajcy, nie ważne już jakie on będzie miał argumenty na swą obronę, nie ważne też jest czy jest szlachcicem o nazwisku Jaruzelski czy Dzierżynski, nie ważne też czy sprawuje urząd prezydenta niczym Bierut czy Komorowski, a nawet czy dzierży sakrę biskupią, bo i tak nie jest tych urzędów godzien. Tower w Londynie zna mniej poważne przypadki ludzi, którzy stracili głowę na szafocie. Biada zdrajcom.

Miejmy nadzieję, że nasz niedoszły Cesarz dostąpił przebaczenia boskiego po swej służbie u mnichów w Osjaku, gdzie zginął walcząc w obronie piwnicy zapełnionej winem. Tak głosi legenda. Ale do tego tematu powrócę w bardziej bajkowym (fabularnym) eseju. Pamiętajmy o naszym wielkim Bolesławie II, wielkim królu ponad królami, wspaniałym rycerzu polskiego średniowiecza. Stworzył Polskę silną, ale moce piekielne ją obaliły. Póki mógł działał na hańbę niemieckiego cesarza, jak napisał niemiecki kronikarz.
Za posłowie użyję słowa godnego syna Rzymskiego Kościoła, księdza Piotra Skargi, którego pomnik powinien stać w każdym wielkim mieście naszego królestwa, a dedykuję je tym co rządzili i tym w których rękach dziś są losy mej Ojczyzny. Ksiądz Skarga nie doczekał się świętości, bo ponoć pochowany został żywcem, dzięki "mądrości" ówczesnych medyków. Pozostawił jednak mądre myśli. "Ona dała wam dostatek, wolność, bezpieczeństwo i wszelkiego dobra tak wiele, że nie macie już pragnąć czego; a wy nienasyceni nie pamiętacie nawet, że to matka, bez której utracicie wszystko i nędzniejsi będziecie od poddanych waszych. Ojcowie wasi jej nieśli w ofierze, krwi nie szczędzili nigdy, a wy - złota żałujecie na podatek, na wojsko, na obronę, na światło w szkołach waszych, sprawiedliwość. I zgubi was brak zgody i jedności, samolubstwo, bo każdy o sobie tylko myśli" [13]. Oj, wielka to prawda, bo słowo Targowica w każdym niemal pokoleniu pojawia się na polskich ustach.

Czas wreszcie odpuścić sobie tę Skałkę; już słyszę te szepty na pogrzebie Czesława Miłosza "patrz pani, tu go chowają, gdzie ten król, jak mu tam było, zamordował naszego świętego". A na dzidzińcu wawelskim powinien stanąć piękny pomnik króla-mnicha z koniem, by przypominać Polakom czasy dumne.

Dr Zygmunt Jasłowski

Przypisy
1. Banaszkiewicz, Jacek, "Czarna i biala legenda Boleslawa Smialego" w Kwartalnik Historyczny, Rocznik LXXXVIII, PWN, Warszawa, 1981, str. 353-390.
2. Delaney, John J., Dictionary of Saints, Image Doubleday, New York, London, Auckland, Sydney, Toronto, str.574.
3. ibid.,
4. Anonima tzw. Galla Kronika Polska w By czas nie zacmil I niepamiec. Wybor kronik sredniowiecznych, PIW, Warszawa, 1975, s. 47-48.
5. Dictionary of Saints, str.562.
6.Kronika Galla, str.47
7. Wojciechowski, Zygmunt, Zygmunt Stary, PIW, Warszawa, 1979, str.52-53
8. Lalik, Tadeusz, "Odbudowa panstwa i kosciola w XI wieku" w Polska Pierwszych Piastow po red. T. Manteuffla, Wiedza Powszechna, Warszawa, 1968, str.201.
9. Baranski, Marek, Wladyslaw Opolski, WSieci Historii, No.2 (33), luty, 2016, str.10-13..
10. Dowiat, Jerzy, Polska panstwem sredniowiecznej Europy, PWN, Warszawa, 1968, 2tr. 183-188.
11. Zamoyski, Adam, Poland. A History, William Collins, London, str.209.
12. Lalik,str 199
13. Niewiadomska, Cecylia, Legendy, podania i obrazki historyczne, XI Wazowie, , Warszawa, Gebethner i Wolf, Krakow, 1921, str. 36.

Nawiąż kontakt, larum grają

Polski nie podaruje Polakom nikt inny - jeśli sami się o Nią nie upomną. Tymczasem polscy rycerze śpią nie tylko pod Giewontem. Czas, by się pobudzili jak kraj długi i szeroki. Czas, by lepiej przypomnieli sobie, kim naprawdę są, kim bywali w historii i kim być mogą - jeśli odzyskają swoją dziejową formę.

Na 1050. rocznicę Chrztu Polski wszędzie tam podjąć należy program pracy organicznej: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA. To właśnie misja budzących się rycerzy: pomóc rodakom odzyskać dumę z polskiej cywilizacji, której specjalnością i "towarem eksportowym" była przez wieki wolność.

Grzegorz Braun

26.04.2016r.
RODAKpress

RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet