Szokiem może być skala, ale nie fakt, bo trwa sezon pożarowy - Mirosław Rymar  

 


 

 

 

 

 

 

 

Bushfires season - average of nearly 54,000 fires per year
Szokiem może być skala, ale nie fakt, bo trwa sezon pożarowy  

Długa przerwa mojej obecności w witualnym świecie spowodowana równie długimi wakacjami dobiegła końca. Zanim podzielę się wrażeniami z wyprawy odniosę się do palącego problemu trawiącego Australię i nie schodzącego z “pierwszych stron gazet”.

Bez wątpliwości to, co dzieje się obecnie to jest koszmar nienotowany w rejestrowanym okresie czasu, w Australii. Ponure wrażenie potęguje u nas fakt, że pożary wyraźnie kroczą przebytym przez nas szlakiem. Z drugiej strony mieliśmy dużo szczęścia, bo wystarczyło wyruszyć dwa tygodnie później i długo planowaną wyprawę diabli by wzięli.

Pożary zaczęły się już we wrześniu i nic nie wskazywało na to, co rozpętało się później.
Na wstępie jednak należy się słowo wyjaśnienia dla wszystkich, którzy nie żyją w Australii. Tutaj nie ma pór roku w rozumieniu europejskim. Co prawda Brytyjczycy wiedzeni przyzwyczajeniem i tradycją zaimplementowali w swojej kolonii to nazewnictwo pór roku przywiezionych ze sobą, ale już nie zawracali sobie głowy datami ich zmian, tylko podzielili rok na kwartały zgodne z porami roku w Europie i kwita. Lato mamy w europejskiej zimie, a zimę podczas tamtejszego lata. Jak to w “up side down country”. Woda spływająca w umywalce też się kręci w przeciwnym kierunku niż na półkuli północnej, a my chodzimy “do góry nogami” wogóle niezauważając tej anomalii.

Poza oczywistymi różnicami są też ewidentne podobieństwa. W kraju nad Wisłą od zawsze służby odpowiedzialne za odśnieżanie są zaskakiwane w zimie opadami śniegu, a w Australii w sezonie pożarowym pożarami. Taka specyfika zaskakiwanych służb bez względu na położenie geograficzne i doświadczenia histroryczne.

Jeżeli już mowa o porach w Australii, to są dwie: sucha i deszczowa. Sucha zwykle powoduje susze, a deszczowa powodzie i to nie jest od wczoraj, ani od ogłoszenia “ocipienia klimatycznego”. Tak jest i tak było od zawsze z różnym nasileniem w różnych rejonach tego kraju.
Poza tymi porami są – jak to tutejsi określają – sezony. Też dwa. Sezon cyklonowy i sezon pożarowy, właśnie. Ani cyklony i huragany w części północnej Australii, ani pożary w południowej jej części nie są niczym szokującym, ani zaskakującym. Zaskakująca może być jedynie skala tych klęsk żywiołowych i tak jest w tym sezonie z ilością i siłą pożarów. Są siłą niszczycielską o niespotykanym do tej pory zasięgu i grozie.

Zjawisko jednak jest doskonale rozpoznane i rzekłbym oswojone. Nie ma w tym niczego czym napędza się przeżuwaczy papki medialnej i ulegających “nawiedzonej nastolatce”. Australia płonie i tonie od zawsze! I tak trwa to już wieki całe.

Jak dochodzi do cyklonu, czy sztormu z grubsza każdy coś tam wie i powódź w jego efekcie jest powszechnie zrozumiała. Skąd natomiast bierze się “bushfire”, to już nie tylko nie jest oczywiste, ale wręcz mnożą się teorie księżycowe. Powodów jest kilka i jeden tylko dosyć powszechny, a mało znany. Pożar w sposób oczywisty i częsty wywołują pioruny i usterki sieci elektrycznej. Proste.
Najbardziej jednak tajemnicza i ciekawa przyczyna to samozapłon. Po “zimowej” porze suchej ściółka leśna i trawy są wysuszone na pieprz. Wraz z nadejściem “wiosny i lata” (1 wrzesień /1 grudzień) temperatury mocno wzrastają i jeżeli nie spadnie deszcz, to pewnego rodzaju bakterie w rozgrzanej ściółce powodują jej samozapłon. Tego nikt nie jest w stanie kontrolować. Przyroda robi swoje, czy się to grinpisom podoba, czy nie i bez względu na poziom CO2 w atmosferze. Chyba, że zaaresztują wreszcie te cholerne bakterie, ale czy to humanitarne? O tak, przerpowadzą słuszną ekologicznie eutanazję. Ale, ale do niej potrzebna jest zgoda “pacjenta”. Komisyjnie więc “go” ubezwłasnowolnią, a wybrańcy przegłosują stosowną ustawę. Po latach okaże się, że bez tych “szkodników” coś w “ekologii” nie klika, ale to już będzie potem. Będzie kolejny temat na następne granty dla utytułowanych utytłanych poprawnością naukową. Tak, tak, bo dzisiaj mamy nie tylko do czynienia z poprawnością polityczną. Jest też naukowa w każdej niemal dziedzinie tego co kiedyś było dociekaniem, poszukiwaniem i udawadnianiem, a dzisiaj jest jedynie potwierdzaniem zamówień w ramach grantów.

Ostatnia, karygodna przyczyna to piromiania, albo debilizm, czyli umyślne, bądź przypadkowe podpalenie. Wiadmo, że taki czyn niesie za sobą w tym kraju gigantyczne straty i szkody. Powoduje nie tylko ogromne zniszczenia środowiska naturalnego, ale i rujnuje ludzkie życie często je zabierając niewinnym istotom.
Do chwili obecnej złapano blisko 200 podpalaczy, ale “niezwykle humanitarny” system sądownictwa w tym znakomicie tolerancyjnym kraju w którym na porządku dziennym jest wybaczanie mordercy przez bliskich jego ofiary pewnie wymierzy wywarzoną karę i zwolni przed jej odbyciem za dobre sprawowanie.
O ile idiotów powodujących pożar przez głupotę, czy przypadek można traktować z ograniczoną surowością próbując edukować i karać symbolicznie, o tyle umyślnych podpalaczy należy bezwzględnie i nieodwołalnie eliminować ze społeczeństwa.
Oczekuję tylko, kiedy muzułmanie “ubogacający Australię” wpadną na ten prosty, a jakże skuteczny i spektakularny pomysł: podpalać! Żadnych rozwiniętych technologii, żadnych komórek w konspiracji, ani kosztów. Wystarczą “wilcy samotnicy” z zapałkami.

Piszę to z pełną odpowiedzialnością.
Każdy podpalacz powinien mieć KS przez spalenie, bo taki los wyszykował niewinnym ludziom i zwierzętom. O kosztach spowodowanych strat nie mówiąc. Stos powinien podpalać następny w kolejce, żeby wiedział jak kończyły jego ofiary i jaki będzie jego koniec! Tu nie powinno być żadnych ulg, ani pobłażań. Już słyszę, to święte oburzenie humanistów bez zmróżenia oka mordujących nienarodzone dzieci, czy uśmiercających niedołężnych starców lub chorych.

Premier rządu federalnego Australii, Scott Morrison  po raz pierwszy w historii powołał do służby trzy tysiące wojskowych rezerwistów, aby wesprzeć działania walczących z klęską pożarów. Kraj w którym to zjawisko jest elementem stałym, cyklicznym, w którym przybrało wręcz miano sezonu pożarowego i w kraju – wreszcie - bogatym oraz wysoko rozwiniętym straż pożarna i procedury pozostawiają wiele do życzenia. Australijska straż pożarna powinna być wzorcową dla reszty świata, jeżeli chodzi o pożary lasów zarówno pod względem wyszkolenia, skuteczności jak i wyposażenia.
Nie gender, a właśnie edukacja dotycząca zagrożeń jakie niesie pożar powinna być na porządku dziennym w australijskich szkołach i to właśnie straż pożarna powinna mieć nie trzy tysiące wojskowych rezerwistów, a dziesiątki tysięcy przeszkolonych rezerwistów strażaków gotowych do działania niczym wojsko w sytuacji zagrożenia.

Widok strażaków zmagających się ze ścianą ognia gnanego potężnym wiatrem za pomocą “sikawek” jest zatrważający i z drugiej strony wzbudzający politowanie. Tutejsi wybrańcy nie potrafili wypracować metod walki z cyklicznymi żywiołami, ani funduszy na adekwatny do potrzeb sprzęt. Wszechrządząca w demokreacji “ekonomia” nie daje możliwości na odpowiednie wyposażenie, bo przecież samoloty gaszące – może się okazać - że będą stały bezczynnie, bo wystarczą “sikawki” w sezonie o mniejszym nasileniu i liczbie pożarów, a to już przecież marnotrawstwo środków. No i ludzie mają poubezpieczane domy to dadzą sobie radę. Przecież to nie wybrańcy są winni temu, że się pali. To nie oni sprowadzają ulewy zalewające ludzkie siedziby, biznesy, czy farmy. To matka natura przecież, a mnie krew zalewa jak pomyślę, że tysiące lat temu niewolnicy, analfabeci bez komórek kopaczkami doprowadzili wodę i zamienili pustynie w zielone, żyzne tereny Egiptu, bo taka była wola ówczesnej władzy. Władzy nie pochodzącej z wyboru owych analfabetów. Im potrzebna była tylko micha, a tę mieli z woli władcy każącego kopać, by było gdzie uprawiać i czym napełnić michę.

Przy obecnej technologii, technice i możliwościach człowieka wchodzącego w rolę Boga, w wielu dziedzinach życia ten pyszałkowaty, współczesny człowiek nie potrafi zatrzymać i zgromadzić życiodajnej wody, którą obdarza go natura, tylko staje się jej ofiarą. Mało tego, bo w konsekwencji nie ma też czym gasić pożarów. O ograniczaniu spożycia wody nie wspomnę. Wody której z nieba co roku leje się nadmiar.

Właśnie w news'ach zaczyna być grany temat suszy. W Strathpine, na północy Brisbane ogłosili właśnie restrykcyjne ograniczenie spożycia wody, do 80L/osobę na dobę. Zapewnienie dostaw wody w tym rejonie spoczywa na cysternach.
Susza daje w kość. Powoduje brak wody nie tylko do gaszenia pożarów, ale i do funkcjonowania całych regionów. Za chwilę zacznie się alarmistyczny ton wywołany prawdopodobnymi powodziami i podtopieniami. Normalnymi w tym kraju stanami odkąd pamiętam. Nikt nie pyta co politycy z tym fantem zamierzają robić? Tak jak nikt nie mówi ile CO2 wywali w atmosferę wulkan na Filipinach, ani co zamierzają zrobić z niesforną i nieposłuszną politycznym wytycznym naturą.

Pamiętam jak w zeszłym roku w sezonie pożarowym zastanawiano się czy warto jest wypożyczyć samolot gaśniczy, bo okres wypożyczenia to rok, a jak nie będzie potrzebny, to koszty jego postoju są spore i czy warto? No i mają odpowiedź, ale oczywiście nikt do tematu teraz nie wraca, bo nie czas. Teraz trzeba utrzymać wyborcze pospólstwo w koncentracji na naprawianiu szkód, ofiarności i podziwu dla wybrańców. Może jak już zacznie się sezon powodzi to przyjdzie czas na debatę czego nie zrobić przed nastęnym sezonem pożarowym. To pozwoli odwrócić uwagę wyborców od kolejnego zakresu niemożności polityków wyłanianych w demokreacji: od nadmiaru wody.

Jedyni dzielni i pełni poświęcenia ludzie to służby walczące z kolejnymi żywiołami i ich ofiary, ale tych nikt nie wybiera. Idą w to sami z własnej woli, a ofiary nie mają innego wyjścia jak dzielność i prawda wyrzucona z siebie w stronę bezczelnych polityków. Propaganda musi kierować zachowaniami społeczeństwa. Teraz w kierunku ofiarności i solidarności tak, jak w kampaniach wyborczych wręcz odwrotnie w kierunku różnic i podziałów pozwających dzielić i “wygrywać” kolejne kadencje. Po to by zaraz potem jednym głosem, bez względu na partię i przekonania przekonywać o niezbędności jedności dla wspólnego dobra. Wszak partia władzy dostała się do parlamentu. Czas odsunąć wyborców od wszelkiej aktywności politycznej. Mają swoich reprezntantów do rzeczy wielkich i niech zajmą się swoimi, małymi, nie wymagającymi rozumu i wiedzy sprawami. Niech nie przeszkadzają wybrańcom robić swoje.

Zdjęcia i relacje tutaj, na miejscu są ponawiane sprzed wielu dni, więc wyobrażam sobie co pokazują w Polsce i na świecie. Zdarza się nam zobaczyć zdjęcia i filmiki sprzed lat!
Dopiero co podawali, że połowa Kangaroo Island spalona, aż tu nagle mowa, jakby nigdy nic o jedenj trzeciej. To wystarczająca część wyspy, żeby popaść w rozpacz, ale jednak jest różnica połowa, a jedna trzecia i nikt tego nie prostuje. Dwadzieścia siedem osób zginęło, niemal dwa tysiące domów spłonęło,  ludzie potracili wszystko co posiadali i często pozostali jedynie z długami zaciągniętymi na nieistniejące domy, ale prawie 500 tysięcy zwierząt zgnie w wyniku pożarów... Gdzie zostaną ulokowane ludzkie emocje? 500 tysięcy zwierzątek nad którymi politycy tak się użalają wespół z ich miłośnikami i wolontariuszami niosącymi im pomoc. Temat tragedii ludzkiej został już wyeksploatowany ponad miarę, to teraz trzeba uderzyć w ludzkie emocje strasznym losem zwierząt i bombardować nas nie widokiem jakiegoś lisa, kozy, czy dzikiej świni, tylko koali i kangura. Najlepiej malutkiego, na rękach troskliwego człowieka podającego mu wodę. To piękne sceny człowieczeństwa. Oni to wiedzą i dlatego nas nimi atakują. Wzbudzają w nas chęć pomocy. Pokazywanie wściekłych ludzi może wzbudzić oczekiwania i odbić się na poziomie uśpienia pospólstwa tak niezbędnego dla trwania demokreacji.

Warto przy tym wszytkim zachować świadomość, że ci pogorzelcy to też wyborcy, a jak powiedział Orwell: “Ludzie głosujący na nieudaczników, zdrajców i oszustów nie są ich ofiarami, są ich wspólnikami”. Co, że okrutne? Kto tak pomyślał znaczy, że nic nie zrozumiał z tego tekstu.

Eksperci od pijaru pracują wytrwale nad tym jak każdą klęskę przekuć w sukces wyborczy. Przekaz medialny jest elementem gry politycznej i tresury społecznej. Wszędzie i zawsze.
Im większą pokażemy grozę sytuacji, tym lepiej na tym tle wypadną wybrańcy z zatroskaną twarzą i ustami pełnymi sloganów. Tym łatwiej będzie skłonić ludzi do dobrowolnego samoopodatkowania się w ramach skąd innąd pięknej idei solidarności z ofiarami żywiołu. Symbolicznym był moment, kiedy ABC News24 pokazywał relacje z terenów objętych pożarami, gdy byliśmy w Moree. Wszystko było czerwone, ludzkie twarze jak ten ogień w dalekim tle i naraz pokazali premiera Morrisona podczas wypowiedzi w Kanberze. Jego twarz też była tak samo czerwona, ale tylko przez kilka sekund, zanim zorientowali się i zdjęli czerwony filtr. Po tym krótkim niczym mgnienie oka okresie jego facjata miała już normalne kolory.

Morrison, który w tajemnicy spędzał jeszcze niedawno urlop z rodziną na Hawajach, przymuszony do powrotu oburzeniem społecznym zaczął jeździć jak na szczwanego lisa polityka przystało po miejscach szczególnie dotkniętych klęską pożarów. W kilku miejscach tym zawyczaj spokojnym i przyjaznym oziakom puściły nerwy i w obecności kamer nie podawali premierowi ręki warcząc na niego grubymi słowami. Ludzie potracili wszystko co mieli, a tu na rozmowach z nimi jakiś politruk robi sobie pozytywny pijar? Krew pogorzelców zalewa i nie ma w tym nic dziwnego.

Australia płonie i tonie od zawsze i to jedno jest faktem.
Reszta służy słupkom i głupkom. Tak wybierającym jak wybieranym.

Mirosław Rymar

14.01.2020r.
RODAKpress

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet