NIE BĘDZIEMY RAZEM - Aleksander Ścios


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.

NIE BĘDZIEMY RAZEM

- Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu, po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę, idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch ocalałeś nie po to aby żyć... Trzeba było, by mój Prezydent zginął w Katyniu, w ziemi ciemnego kresu , gdzie giną najlepsi z najlepszych odbierając ostatnią nagrodę.
Trzeba było, by mój Prezydent wrócił w prostej trumnie, by tym, co na kolanach i tym odwróconym od prawdy przypomnieć, czym jest ofiara życia.
- bądź odważny gdy rozum zawodzi, bądź odważny, w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy... Odwaga jest w nienawiści u tchórzy. Dlatego szydzili z niej, pytając o "ślepego snajpera", gdy mój Prezydent został bohaterem Gruzji. Dlatego zagłuszano jego głos, gdy przypominał o mordercach z Katynia i drwiono z niego, gdy bronił naszej pamięci.
- oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę, a kornik napisze twój uładzony życiorys... Oni wiedzą, że dziś można. Pokazywać zdjęcia nigdy nie oglądane, nazywać mężem stanu i ciepłym człowiekiem. Dziś, gdy mój Prezydent nie żyje, zgraja hipokrytów prześciga się w pochwałach, z nikczemnym przekonaniem, że martwy już im nie przeszkodzi. Po latach szyderstw tanim bełkotem próbują zmyć hańbę, wierzą, że oszukać Polaków jest rzeczą łatwą.
- i nie przebaczaj, zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie... Nie będzie przebaczenia. Póki trwa kolejna odsłona kłamstwa katyńskiego, załgany spektakl pod dyktando Moskwy - odgrywany przez media i rządzących. Rozpoczęty przed wieloma miesiącami, gdy ten rząd z tym pułkownikiem KGB uczynili z mojego Prezydenta przedmiot antypolskich rozgrywek.
Nie będzie przebaczenia, bo nim zebrano ciała ze smoleńskiego lotniska już zabrzmiał haniebny dwugłos - o "winie polskich pilotów" i "roli jaką mógł odegrać upór prezydenta" - zwiastujący to, co będzie się działo za kilka tygodni.
Nie będzie przebaczenia, bo chcą nam zabrać nawet naszą dumę. - strzeż się jednak dumy niepotrzebnej, oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz...
Chcą, żebyśmy nienawiścią wystawili się na ciosy. Łatwe do zadania, bo ten kto nienawidzi- już przegrał. Przed swoją maską "żalu" chcą postawić naszą "wrogość" i pokazać ją światu, jako dumę niepotrzebną .
- niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda, dla szpiclów katów tchórzy...
I dla namiestnika, który w nienawiści do mojego Prezydenta przez lata topił lęk. Dziś - wyniesiony na jego śmierci chce "łączyć w żałobie" i załganym frazesem - "bądźmy wszyscy razem" próbuje zatrzeć nieprzekraczalne granice.

Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

***

Napisałem te słowa przed pięcioma laty, 11 kwietnia 2010 roku. Zamieszczam je ponownie - nie dlatego, by oszczędzić sobie trudu pisania rocznicowego tekstu, ale z tej przyczyny, że nadal opisują one realia III RP.
Ci, których zdradzono, wciąż są zdradzani, ci zaś, którzy zdrady się dopuścili, nie zostali nawet nazwani po imieniu.
Podobnie, jak przed pięcioma laty uważam, że zamach smoleński nie stworzył nowej, zaskakującej rzeczywistości. Te wydarzenia były następstwem wyborów dokonanych po roku 1989 i stanowiły kontynuacją tamtej - komunistycznej dżumy, która miała zabić w nas wspólnotę narodu i zamienić Polaków w skarlałą formę człowieka sowieckiego . Śmierć polskiej elity wieńczyła proces rozpoczęty przed wielu laty.
Gustaw Herling-Grudziński w epilogu "Dżumy w Neapolu" nakreślił głęboki obraz nadchodzących czasów - "Przez blisko pół wieku, [...] w Wicekrólestwie Neapolu panoszyły się demoralizacja, korupcja, pogarda dla praw Boskich i ludzkich, niechęć do pracy, obojętność, apatia, atrofia oporu przeciw obcemu panowaniu. Dżuma zabiła w ocalałych, w ich dzieciach, wnukach i prawnukach smak, wartość i godność życia zrzeszonego, ze wszystkimi jego blaskami i nędzami ".

Gdy po krótkiej próbie budowania "życia zrzeszonego, ze wszystkimi jego blaskami i nędzami" władzę w naszym kraju przejęli ludzie przerażeni polskością - ich celem stała się walka z odradzającą się wspólnotą narodu. To w niej - wzorem swoich antenatów - upatrywali największe zagrożenie. Każdy przejaw tej wielkości, każde wspomnienie o niej, nadto obnażało ich własną skarlałą postać i przypominało o brzmieniu obcości.
Orężem w tej walce stała się nienawiść, przywleczona na postronku lęku i prymitywnych instynktów. To z niej uczyniono bodziec integrujący zwolenników, tłumacząc im, że przynależność do bezideowej hałastry ma chronić przed straszliwą katastrofą "kaczyzmu". Dlatego jedyną idee fix środowiska tzw. Platformy, jedynym credo, wokół którego integrowano wyznawców, była antynomia wobec wspólnoty narodowej i krytyka formacji politycznej, która o prawa tej wspólnoty zabiegała.
Z czasem, antynomia ta przybrała postać patologicznej nienawiści i przecięła życie publiczne wyraźną linią cezury.
Był to podział wywołany w interesie obcego elementu. Sprawdzona metoda sowieckich strategów, którzy wokół idei wspólnego wroga jednoczyli szumowiny i ogłupioną część społeczeństwa. "Ruchy i systemy totalitarne wszelkich odcieni potrzebują nienawiści nie tyle przeciw zewnętrznym wrogom i zagrożeniom, ile przeciwko własnemu społeczeństwu; nie tyle, by utrzymać gotowość do walki, ile by tych, których wychowują i wzywają do nienawiści, wewnętrznie spustoszyć, obezwładnić duchowo, a tym samym uniezdolnić do oporu . - pisał w latach 70. Leszek Kołakowski. Na czym więc mógł opierać się zbrodniczy plan, jeśli nie na grze antypisowską histerią? Na kogo innego mogli postawić nasi odwieczni wrogowie, jeśli nie na marionetki owładnięte nienawiścią do polskiego prezydenta? Wykorzystanie tego mechanizmu było najprostszym posunięciem kremlowskich bandytów, zaś rozgrywanie przez Rosję politycznych sporów i antynomii pozwoliło na rozbicie najważniejszych dla Polaków uroczystości katyńskich i doprowadziło do zamknięcia w samolocie - pułapce osób, których działalność stała na przeszkodzie zamysłom Kremla.
Na długo przed dniem zamachu, płk Putin miał tu armię apatrydów, gotowych na każdą niewolniczą posługę. Gdy nadszedł 10 kwietnia - przyszedł tylko "po swoje".

Tragedia smoleńska nie była zatem zdarzeniem przypadkowym, sumą ludzkich błędów i efektem zaniechań. Stanowiła logiczne zwieńczenie okresu rządów PO-PSL - stając się ostatecznym celem systemowej nienawiści i przerażająco skuteczną formą likwidacji zagrożeń.
Wydarzenia, które nastąpiły później, nie rozbiły nas na "dwie Polski" i nie przecięły linią politycznych podziałów. Obnażyły to tylko, co ukrywano przez dziesięciolecia i odsłoniły prawdę, której bano się wykrzyczeć. To nie bieżąca polityka stworzyła tę dychotomię, lecz planowe działania aparatu nienawiści, niszczącego poczucie wspólnoty narodowej. I nie o politykę tu chodziło, lecz o walkę z polskością i naszym systemem wartości.

Fakt, że po pięciu latach od zamachu smoleńskiego, Polakami rządzi ta sama grupa - jest dowodem upadku i głębokiego zniewolenia. Dowodem, że "dżuma zabiła w ocalałych. smak, wartość i godność życia zrzeszonego". Nie da się tego wytłumaczyć prostacką narracją o sile "ich mediów", potędze propagandy lub skuteczności fałszerstw wyborczych. Jeśli te argumenty miałyby stać się prawdziwe - głoszący je "opozycjoniści" musieliby zrezygnować z powtarzania kłamstw o demokracji III RP . Ponieważ zrezygnować nie chcą, pozostaje hańba i upodlenie.
Z tekstu, który dziś przypomniałem chciałbym uczynić ostrzeżenie: oby słowa - nie będziemy razem - nigdy nie zawisły nad głowami tych, z którym miliony Polaków nadal wiążą nadzieje. Obecna, piąta rocznica zamachu, ma wymiar symboliczny. Za miesiąc, podobnie jak w roku 2010, odbędą się wybory prezydenckie. Wiele wskazuje, że przez kolejne lata reprezentantem III RP pozostanie człowiek, który w nienawiści do mojego Prezydenta przez lata topił lęk.
Jeśli tak się stanie, niech nikt nie próbuje szukać usprawiedliwienia. Nie można go znaleźć. Od pięciu lat opozycja i związane z nią media usypiają Polaków opowieściami o jedności i tumanią wizją dojrzałego społeczeństwa. Od pięciu lat karmią nadzieją na łatwe zwycięstwo i poją trucizną zabobonów demokracji. Od pięciu lat przemilczają prawdę o postaci necandusa i każą wierzyć, że jest zaledwie "strażnikiem żyrandola".
Odrzucono doświadczenia roku 2010 i następnych, zignorowano pasmo wyborczych klęsk. Nie wyciągnięto nauki z bezmiaru kompromitujących błędów i fatalnych decyzji. Zmarnowano szansę na przebudzenie Polaków i powiedzenie im prawdy o komunistycznej sukcesji III RP.

Wydarzenia, jakich doświadczyliśmy przed pięcioma laty mogły mieć moc wyzwalającą; mogły decydować o ocaleniu narodu lub przyspieszyć jego upadek. Jednym boleśnie otwierały oczy, innym zatrzaskiwały drzwi do wieczności. Za ich przyczyną dotknęliśmy natury zła, herbertowskiej czystej negatywności, z której sukcesorzy komunizmu uczynili obszar straszliwego zamazania. Po to, by ono się nie dokonało i nie pogrzebało żywych wraz z upiorami, trzeba było podziału na My i Oni. Trzeba było wytyczenia kanciastej granicy, która położy kres rozmywaniu odpowiedzialności, relatywizowaniu postaw i obdzieraniu słów z ich pierwotnych znaczeń.
Trzeba było realizmu tak wielkiego, by odważnie wykrzyczeć - nie będziemy razem!
Tylko taki realizm dawał szansę na przetrwanie narodu.
Nie zrobiono tego w roku 2010 i nie należy się łudzić, by dokonało się to obecnie. Nie ma w Polsce środowisk, które w takiej perspektywie widziałyby drogę do wolności.
Ci, którzy jeszcze o niej marzą, muszą przygotować się na długi marsz. Ci zaś, którzy zasypali marzenia profitami z "bycia w opozycji" i obłudnym mirażem "wolnych mediów", niech zachowają tyle przyzwoitości, by nie mamić innych nieziszczalną wizją zwycięstwa. Powinni już wiedzieć, że na niekonsekwencji i pomieszaniu pojęć - tak charakterystycznych dla środowiska opozycji - nie można zbudować nic trwałego. I nie można niczego ocalić.
Lęk przed nazywaniem rzeczy po imieniu i ucieczka od dychotomii My-Oni, może usprawiedliwiać wiarę w cud, odbiera jednak prawo decydowania o naszej przyszłości. To kwestia odpowiedzialności, przed którą nie wolno dłużej uciekać. Środowisko, które nie ma odwagi wytyczenia ostrych granic i unika otwartej wojny z reżimem, może wkrótce usłyszeć - nie będziemy razem.
Jeśli dotąd tego nie zrozumiano, rok 2015 położy kres fałszywym wyobrażeniom.

Aleksander Ścios
Blog autora

Z komentarzy na blogu Autora:

Wspaniała odpowiedź A.Ściosa na komentarz - Artur 9 kwietnia 2015 19:42

Wprawdzie porusza Pan sprawy, o których już wielokrotnie pisałem, postaram się udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi.
Po pierwsze - demokracja.
Jest lub jej nie ma. Nie znam stanu, który można określić mianem pół lub ćwierć demokracji. Tam, gdzie się kończy, mówimy o dyktaturze lub totalitaryzmie.
Tymczasem partia opozycyjna mówi nam, że w III RP istnieje demokracja, ale (i tu dodaje kilka przymiotników) jest ona: ułomna, zagrożona, zła, wadliwa itp. Samo w sobie jest to oczywiście nonsensowne, bo przymiotniki te nie opisują rzeczywistości lecz służą jej zamazaniu.
Czasem opozycja ogłasza tzw. święta demokracji, jak podczas wyborów, czy w dniu, w którym odwołano szefa SKW J.Noska. Kilka dni później, gdy "święto" zamienia się w wyborczą klęskę, słyszymy już narracje o fałszerstwach, nadużyciach i "niszczeniu demokracji".
Przypomnę, że przed trzema laty J.Kaczyński nawoływał nas do obrony owej zdobyczy, ostrzegając, że jeśli tego nie zrobimy "pewnego dnia obudzimy się w systemie ukraińskim".
To ciekawa sytuacja, bo choć owej demokracji nie obroniliśmy (przegrywając kolejne wybory), a przez trzy lata reżim dopuścił się kilkuset nowych draństw i "naruszeń", przekaz nie uległ zmianie. Można by sądzić, że mamy obecnie "system ukraiński", ale każdy z polityków PiS szybko wyprowadzi nas z błędu i będzie utrzymywał, że demokracja III RP nadal ma się dobrze, tylko... "musimy jej bronić".
Być może przyszli historycy i politolodzy udzielą odpowiedzi na pytania, których dziś nikt nie zada piewcom demokracji: Czy jest ona możliwa w państwie, które powstało na fundamencie tworu niesuwerennego, stworzonego i zarządzanego przez okupanta? Czy mogła się narodzić w społeczeństwie zniewolonym dyktatem ciemniaków, bandytów i medialnych terrorystów? Jak przetrwała w kraju, którego przedstawiciele paktowali z wrogim mocarstwem przeciwko własnemu prezydentowi i współuczestniczyli w zorganizowaniu zamachu na życie kilkudziesięciu Polaków? Ja mogła ocaleć po setkach aktów zamordyzmu i nieprawości ze strony reżimowych polityków, służb, policji, sądów i urzędów?

Pisałem już, że prawdziwą definicję III RP stworzyli sami esbecy. W "załączniku do informacji dziennej" z dnia 7 kwietnia 1989 r, SB przedstawiła komentarze różnych środowisk po zakończeniu obrad okrągłego stołu. Czytamy tam:
"Dominuje pogląd, że wynikiem rozmów jest stworzenie nowego, zreformowanego systemu społeczno- politycznego, którego podstawą będzie społeczeństwo obywatelskie, funkcjonujące w państwie socjalistycznej demokracji parlamentarnej".
Określenie to niezwykle trafnie oddaje charakter obecnego reżimu. Posiada on fasadowe cechy parlamentaryzmu, dopuszcza działalność partii politycznych i (nominalnie) niezależnych instytucji. Zachowuje szyldy praw obywatelskich, w tym wolność wypowiedzi i zrzeszania. Celebruje mitologię karty wyborczej oraz "rządy prawa", oparte na rzekomo niezawisłym sądownictwie.
Zza tej fasady działają prawdziwi decydenci, żerują grupy interesów i polityczno-agenturalne mafie.
Opozycja, która chce bronić takiej demokracji, w istocie sankcjonuje patologie III RP i wspiera tych, którzy na owym zabobonie zbudowali komunistyczną hybrydę.

Po drugie - wojna z reżimem.
Wymienił Pan tzw. narzędzia demokracji, jakimi na co dzień posługuje się opozycja. Narzędzia całkowicie nieskuteczne. O tym nie trzeba chyba przekonywać, bo w ostatnich ośmiu latach żadne krytyki interpelacje, sprzeciwy, petycje itp. papierowe pałki nie dały PiS-owi nawet smaku sukcesu. To oznacza ( i tak pomyślałby każdy rozsądny człowiek), że trzeba te narzędzia odrzucić i sięgnąć po broń bardziej skuteczną.
Pisałem o niej wielokrotnie. Polacy nie potrzebują wezwań do "obrony demokracji" ani troski o sondażowe wyniki, lecz wezwania do obalenia układu rządzącego i "republiki" IIIRP. To jest prawdziwy cel prawdziwej opozycji. By go osiągnąć, ma ona prawo stosować wszystkie środki, w szczególności zaś - odwoływać się do aktywności obywatelskiej i demokracji bezpośredniej. Mądra opozycja nie będzie traciła czasu na parlamentarne przepychanki czy farsę "wotum nieufności". Nie będzie uganiać się za mitycznym "centrum" ani nawracać wyznawców PO, lecz postawi na potencjał milionów swoich zwolenników i na nich zbuduje swoją pozycję. Oznacza to obowiązek organizowania manifestacji i ulicznych protestów, prawo do nękania reżimu strajkami i kierowania wezwań do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Tylko w ten sposób opozycja policzy szeregi zwolenników i zerwie zasłonę fałszywej demokracji.

Problem polega na tym, że PiS boi się własnego elektoratu, boi się naszych reakcji. Ten lęk wynika ze świadomości, że III RP nie jest jednak państwem demokratycznym i sięgnięcie po (uznawane w cywilizowanym świecie) narzędzia demokracji bezpośredniej, może zakończyć się niekontrolowanym "kryterium ulicznym" i użyciem przez reżim siły. Gdyby do tego doszło, każda partia systemowa (a PiS jest partią systemową) będzie zagrożona utratą wpływów i profitów.
Dlatego znacznie wygodniej jest grać fałszywą "kartą demokracji" niż ryzykując tak wiele podjąć walkę o wolną Polskę.

Po trzecie - media i manipulacja.
Napisał Pan - "Nie każdy zwykły zjadacz chleba orientuje się że jest manipulowany". To oczywiste i trzeba powiedzieć więcej. Nikt, kto jest manipulowany, nie może o tym wiedzieć. Na tym polega istota manipulacji. Gdyby ów "zjadacz chleba" wiedział, jakim zabiegom jest poddawany, nie uległby manipulacji. Czy to zwalnia od odpowiedzialności za wsłuchiwanie się w głos ośrodków propagandy? Z pewnością nie, bo ulec manipulacji może tylko ten, kto dobrowolnie rezygnuje z używania rozumu. Tego zaś nie da się rozgrzeszyć żadną sofistyką.
Człowiek manipulowany traktuje przekaz tych ośrodków w taki sam sposób, jak małe dziecko odbiera fikcję filmową - bez zaangażowania własnej świadomości, bez racjonalnej refleksji, bez wiedzy o świecie. On w to wierzy i uznaje za rzeczywistość. Wierzy zaś dlatego, że rezygnuje z używania rozumu i z powinności człowieka rozumnego.
Dlatego cała "strategia medialna" opozycji jest nieskuteczna. Gdyby przyjęto myśl Jarosława Marka Rymkiewicza - "Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba. Nas to nie dotyczy", gdyby powszechnie ignorowano i bojkotowano przekaz ośrodków propagandy, a Polacy słyszeliby mocny głos - nie oglądać, nie czytać, nie polemizować, być może byłaby szansa na wyrwanie części naszych rodaków z uścisku manipulacji i zmuszenia ich do używania własnego rozumu. Ponieważ opozycja i związane z nią media współuczestniczą w tym ponurym spektaklu i pełnymi garściami czerpią z zatrutych źródeł propagandy, muszą przegrać walkę o "rząd dusz".

Pozdrawiam Pana

ŚCIOS ODPYTUJE KOMOROWSKIEGO

09.04.2015r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet