(klik)

Turcja wie jakim językiem rozmawiać z Rosją
TURECKI SZLAK - DROGA DO NIEPODLEGŁEJ
Zestrzelenie rosyjskiego Su-24 to najbardziej znaczące wydarzenie w relacjach Rosja-NATO od czasu zakończenia "zimnej wojny". Po raz pierwszy, jeden z członków Paktu zastosował środek skuteczny i adekwatny do zachowań agresora.
Gdyby nad obszarem analiz politycznych nie ciążył cień lewackiej poprawności i koligacji agenturalnych, wydarzenie to musiałoby doprowadzić do rewizji polityki "wolnego świata" wobec Rosji i skłonić NATO do zmiany dotychczasowej "strategii pokojowej". Powinno również wywołać poważną refleksję nad naszym systemem bezpieczeństwa.
Jedna, udana akcja tureckiej armii ujawniła bowiem prawdę, o której nie chcą nawet słyszeć zachodni politycy i wojskowi - wobec Rosji trzeba stosować wyłącznie argumenty siłowe i tylko one mogą powstrzymać agresywne plany Putina.
Trzeźwa ocena rosyjskich reakcji na zestrzelenie Su-24, pokazuje zaś, że mamy do czynienia z państwem słabym, imitującym jedynie mocarstwowość i potęgę militarną. Ta - najistotniejsza cecha sowieckiej i rosyjskiej polityki umyka zwykle opiniom analityków "wolnego świata".
W marcu 2013 roku, w tekście "ROSJA - IMPERIUM CZY POTĘGA MITU" napisałem m.in.- " Na przykładzie wielu zdarzeń rozgrywanych na arenie międzynarodowej, widać, że specyfika rosyjskiej (a wcześniej sowieckiej) dezinformacji polega na tym, że czerpie ona ze słabości zachodnich i amerykańskich polityków, niezdolnych do postrzegania Rosji w jej rzeczywistym wymiarze politycznym i militarnym. Obecna mistyfikacja jest tym łatwiej akceptowana, że spełnia oczekiwania tych, którzy z powodu błędu, strachu lub z wyrachowania, chcą w państwie Putina dostrzegać równorzędnego partnera lub groźnego przeciwnika. Znajdziemy tu analogię do postawy, jaką w latach 80. wobec Związku Sowieckiego przejawiał "wolny świat". Tylko niewielu wówczas rozumiało, że ma do czynienia z mocarstwem, które najbardziej obawia się otwartej, zbrojnej konfrontacji, a swoją siłę czerpie z dezinformacji i propagandowej ofensywy."
Wyrazem bezradności Putina były jego żałosne pohukiwania oraz tzw. sankcje gospodarcze nałożone na Turcję. Nie ma wątpliwości, że w starciu z twardą postawą Ankary, Rosja zostanie szybko zmuszona do kapitulacji. Blokada rosyjskich okrętów nad Bosforem oraz zapowiedź Erdogana o poszukiwaniu innych dostawców energii, niosą dla Putina poważne problemy.
Nietrudno jednak dostrzec, że zdecydowana reakcja armii tureckiej jest całkowicie odosobniona na tle polityki NATO. Turcy - zachowując się jak na żołnierzy przystało, wywołali niemałą konsternację wśród europejskich "przyjaciół Moskwy", dlatego reakcję tę należy rozpatrywać w oderwaniu od natowskich standardów.
Odkąd szefem Paktu Atlantyckiego został polityk norweski, któremu KGB nadało kryptonim "Stiekłow", Sojusz stracił podstawowe znaczenie militarne i stał się pacyfistycznym klubem dyskusyjnym. Nazwanie Stoltenberga politykiem "przyjaznym" dla Moskwy, byłoby zaledwie eufemizmem. Odnoszę wrażenie, że rzeczywiste relacje sięgają znacznie głębiej, a dzisiejszą sytuację należy kojarzyć z doniesieniami tygodnika "The Economist" z roku 2009, gdy ostrzegano o wyjątkowej aktywności wywiadu rosyjskiego w strukturach NATO. Wpływom rosyjskich agentów przypisywano wówczas rezygnację z rozszerzenia NATO i UE na państwa, które Kreml uważał za swoją strefę wpływów, a jako skutek działań agenturalnych przewidywano " wyłonienie się nowej równowagi między Europą, Rosją, a USA".
Wypowiedzi Stoltenberga-"Stiekłowa" świadczą, że nie tylko doskonale rozumie potrzeby kremlowskich graczy, ale sprawnie dostosowuje do nich własną narrację i według tej normy wytycza kierunki działań NATO.
Niedawna deklaracja Stoltenberga - "NATO nie da się wciągnąć w wyścig zbrojeń z Rosją ", musiała szczególnie ucieszyć Putina i jego generałów. Jeśli szef struktury militarnej najbogatszych państw świata oświadcza, że nie zamierza pogrążyć agresora-bankruta i nie chce wykorzystać przewagi militarnej i technologicznej - czy może być lepszy prezent dla "mocarstwa" stojącego nad przepaścią?
Reakcja Stoltenberga na zestrzelenie rosyjskiego samolotu, nie odstaje od wcześniejszych norm "użyteczności". " Apeluję o spokój i deeskalację " - podkreślił szef NATO, doskonale wyczuwając, że obie te "wartości" są w świecie zachodnim synonimem obojętności i amnezji i tworzą klimat wyjątkowo korzystny dla interesów rosyjskiego agresora.
Wprawdzie Turcy usłyszeli tradycyjne zapewnienia o " solidarności i wsparciu ", to przecież nie gwarancje NATO były podstawą działań ekipy Erdogana. Tureccy wojskowi szybko zrozumieli, że ekspansja armii rosyjskiej w Syrii nie spotka się z reakcjami Sojuszu. Pozwalanie Rosjanom na kolejne prowokacje oraz rozgrywanie tematu kurdyjskiego i irackiego, było szczególnie niebezpieczne dla interesów Ankary i groziło wyeliminowaniem Turcji z pozycji gracza politycznego na Bliskim Wschodzie. Dlatego akcję Turków trzeba oceniać jako samodzielny akt prewencyjny, podjęty w sytuacji ewidentnego konfliktu interesów. Była to demonstracja siły, z którą Rosja (ale też bierne wobec Putina NATO) muszą się liczyć.
Jak trafnie zauważył jeden z analityków Ośrodka Studiów Wschodnich - " Decydując się na tak bezprecedensowy krok (do podobnych incydentów między wojskami państw NATO i Moskwą dochodziło wyłącznie w latach pięćdziesiątych XX wieku), Turcja dąży również prawdopodobnie do rozbicia rysującego się sojuszu Zachodu i Rosji w kwestii syryjskiej. Jednocześnie stawia Zachód w bardzo trudnej sytuacji (konieczność wsparcia nieprzewidywalnego sojusznika) i pokazuje własny potencjał destabilizacyjny, którego może również używać w przyszłości ." (Mateusz Chudziak - "Turecka gra va banque: napięcia po zestrzeleniu rosyjskiego bombowca")
Byłoby wielce pożądane, gdyby polscy politycy wyciągnęli twarde wnioski z obecnej sytuacji. Nadchodzi moment, gdy dotychczasowy dogmat polskiej polityki bezpieczeństwa (oparty na gwarancjach NATO), powinien zostać zrewidowany i rozszerzony o dwa czynniki - ścisły pakt militarny z USA oraz przystąpienie do projektu Nuclear Sharing i podjęcie starań o obecność broni jądrowej na naszym terytorium.
Obecna postawa NATO wobec Rosji, nie daje nam bowiem żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Zawdzięczamy to w równej mierze słabości przywódców Zachodu, jak działaniom rosyjskiej agentury oraz konsekwentnej polityce Niemiec i Francji, dążących do dezintegracji Paktu i wyparcia USA z obszaru europejskiego. Jeśli tego kierunku nie zmieniła rosyjska agresja na Gruzję i Ukrainę - nie należy spodziewać się żadnego przełomu. Póki europejskie interesy NATO są zdominowane przez prorosyjską politykę Merkel i zależne od lewackich szaleństw Paryża i Brukseli - nie mamy prawa oszukiwać się papierowymi gwarancjami.
Przynależność Polski do sojuszu militarnego, w którym warunki użycia siły dyktuje faktyczny sprzymierzeniec Putina, zaś o zasadach bezpieczeństwa decydują tzw. czynniki geopolityczne oraz obawa przed "drażnieniem Rosji" - stwarza jedynie iluzję bezpieczeństwa. Ostatni szczyt NATO potwierdził to wyraźnie, a przesłanie skierowane do Polaków - radźcie sobie sami, jest nadto czytelne i powinno przywołać analogie z rokiem 1939.
Na uwagę zasługuje opinia jednego z najbliższych "przyjaciół Moskwy", Zbigniewa Brzezińskiego, który w marcu br. pytany o realne gwarancje NATO, odpowiedział wprost: " Polska powinna się zbroić, kupować sprzęt, modernizować i zwiększać armię. Liczyć na siebie, by być w stanie jak najdłużej bronić się sama. Bo oczywiście istnieje wspomniany artykuł 5 i solidarność z zaatakowanym sojusznikiem. Ale w NATO obowiązują procedury i zasada jednomyślności."
Nawet fanatyczny "georealista" i zwolennik "dobrosąsiedzkich" relacji z Niemcami, nie potrafiłby obronić tezy, że w przypadku ataku na Polskę, nasi zachodni sąsiedzi pospieszą z pomocą. Postawa Niemiec wyraźnie wskazuje, że ten najważniejszy sojusznik Putina skorzysta wówczas z zapisów związanych z zasadą jednomyślności i odmówi wsparcia w ramach gwarancji NATO. Realna strategia bezpieczeństwa narodowego powinna zatem przewidywać scenariusz, w którym polityka rosyjska i niemiecka będzie traktowana jako wspólne, choć zróżnicowane zagrożenie. Doświadczenie historyczne przekonuje, że Moskwa i Berlin będą zawsze wrogami polskości. Historycznym dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata. To, czego nie sformułuje dziś żaden polityk niemiecki, jest już realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i przez ostatnie osiem lat było dokonywane przy współudziale "elit" III RP. Różnica między obecną sytuacją, a rokiem 1939 polega jedynie na odwróceniu ról i modyfikacji akcentów: dziś konflikt zbrojny ma wywołać Rosja, zaś Niemcom przewidziano rolę politycznego i ekonomicznego wspornika. Udawać, że tego nie widzimy - byłoby szaleństwem.
Przypominałem niedawno tekst Georga Friedmana "Strategia dla Polski", w którym autor napisał: " Członkostwo w organizacjach międzynarodowych jest rozwiązaniem wątpliwym także z tego względu, że zakłada, iż NATO i Unia Europejska są instytucjami stabilnymi. Jeżeli Rosja stanie się agresywna, zdolność paktu do wystawienia sił zdolnych powstrzymać Rosjan będzie w większym stopniu zależeć od Amerykanów niż od Europejczyków."
W innej wypowiedzi Friedmana, z roku 2009, padły słowa bardzo stanowcze - " Polacy muszą zrozumieć, że Unia nie przetrwa. Niemcy będą bronić swoich interesów, układając się z Rosją przeciwko pozostałym krajom Europy."
Wydaje się, że Turcy dobrze zrozumieli zasadę "licz na siebie", a jeszcze lepiej ocenili sprzeczność interesów NATO z ich własnymi interesami i zadbali o właściwą hierarchię bezpieczeństwa. Stanowcza reakcja na rosyjskie prowokacje nie wynikała jednak z wiary w pomoc NATO, lecz z siły tureckiego potencjału militarnego oraz ze ścisłego sojuszu z USA, potwierdzonego obecnością amerykańskiej broni jądrowej. Żadne polityczne deklaracje ani zapisy artykułu 5, nie zastąpią tej najważniejszej karty gwarancyjnej.
Warto odnotować, że niedawna wypowiedź wiceministra MON na temat " prac nad zapewnieniem Polsce dostępu do broni jądrowej ", wywołała już histeryczną reakcję przedstawiciela Rosji przy NATO i lament naszych rodzimych "przyjaciół Moskwy". Ta ważna wskazówka ze strony wrogów polskości, powinna determinować narodową koncepcję bezpieczeństwa.
Przykład tureckich sojuszy i amerykańskich gwarancji nuklearnych jest wzorem, z którego trzeba skorzystać. Jest to jedyny sposób na przezwyciężenie przekleństwa geopolitycznego i uczynienie z naszego miejsca w Europie ważnej karty przetargowej.
Taka sugestia pojawiła się już przed sześcioma laty, w wypowiedzi Georga Friedmana. W wywiadzie dla "Polska Times" szef Stratfor Global Intelligence stwierdził: " Znakomicie zdajemy sobie sprawę z roli, jaką Polska odgrywa w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Może nie macie w tej chwili takiej militarnej siły jak Turcja, ale w ciągu 10-15 lat to może się zmienić. Obama poparł wejście Turcji do UE po to, żeby pokazać, że Amerykanie bardziej przejmują się problemami Turków niż Niemcami. Turcja to potężny kraj z silną armią.(.) Turcy nie są specjalnie przyjaźnie nastawieni do Niemców. Ich interesy są rozbieżne. Chociaż Turcja i Polska nie mogą wzajemnie dla siebie wiele zrobić, mają wspólne problemy - Niemcy i Rosję. W dodatku jest to również problem dla Amerykanów. (.)
USA mogą zasadniczo wzmocnić waszą pozycję w regionie. Polska stoi w tej chwili przed historycznym wyborem. Jest słaba i znów znalazła się między Niemcami, od których jest gospodarczo zależna, a Rosją. Niemcy zachowują się tak jak zawsze, bronią własnych interesów, zresztą udowodnili to w czasie obecnego kryzysu. Polska musi podjąć więc decyzję. Albo się umocni, albo stanie się ofiarą."
W roku 2009, gdy Friedman formułował swoją sugestię, reżim III RP umacniał "przyjaźń" z Moskwą i Berlinem i nie był zainteresowany sprawami bezpieczeństwa Polski.
Dziś musi się to zmienić. To dobry, ale ostatni czas na podjęcie zasadniczych decyzji i wyborów. By tak się stało, trzeba pokonać jeden z najgorszych mitów pustoszących myślenie o polskiej racji stanu - przekonanie, że nasze bezpieczeństwo opiera się na sojuszu z państwami europejskimi i musi być wynikiem wypracowania georealitycznego konsensusu między Rosją, a Niemcami. To rozumowanie doprowadziło Polaków do zguby w wieku XVIII, zdecydowało o klęsce II Rzeczypospolitej i narzuceniu nam okupacji sowieckiej i do dziś niweczy wszelkie próby wybicia na Niepodległość.
Aleksander Ścios
Blog autora
Z komentarzy na blogu Autora:
Urszula Domyślna 11 grudnia 2015 19:06
Wczoraj minęło 68 miesięcy od zamachu smoleńskiego. Po raz pierwszy "miesięcznicy" towarzyszyła honorowa asysta WP. Zdaje się, że tylko w Warszawie.
Pan min. Macierewicz w wypowiedzi dla RM oświadczył, że wydał rozkaz, "by we wszystkich miastach wojewódzkich (także w Warszawie) miejsca pamięci tych którzy polegli nad Smoleńskiem były uhonorowane przez żołnierzy WP". - Nie odnalazłam jednak wzmianki o podobnych asystach w innych miastach. Być może się mylę i ktoś z czytelników Bez Dekretu spoza Warszawy nadeśle sprostowanie.
https://www.youtube.com/watch?v=jsbGJxLmSH4
Ile jest warte liczenie na przyjaciół z UE i NATO mogliśmy się przekonać 18 kwietnia 2010 podczas uroczystości pogrzebowych Lecha i Marii Kaczyńskich w Krakowie. W Kościele Mariackim i na Wawelu zabrakło przywódców Zachodu, nie tylko z Europy, ale także ze Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz, co symptomatyczne, z Watykanu. Był za to obecny prezydent Rosji, któremu kardynał Dziwisz złożył od ołtarza swoiste hommagium.
Groteskowym pretekstem maskującym strach "wolnego świata" przed Putinem i zgodę na drugą Jałtę był... wybuch wulkanu na Islandii.
Nikt nam nie pomoże w wydobyciu się ze strefy nienaruszalnych wpływów Rosji (z tymczasowym niemieckim zarządem powierniczym), jeżeli sami sobie w tym nie pomożemy.
Postulowany przez autora Nudis Verbis sojusz ze Stanami Zjednoczonymi zależy przede wszystkim od ich woli politycznej. Przyszłoroczne zmiany w Białym Domu nie wydają się rokować pomyślnie. Największe szanse na posadę po Obamie ze strony partii republikańskiej ma pajacujący "prawicowy" lewak Donald Trump - założyciel lewackiej CNN. Zachowując właściwe proporcje - ktoś w rodzaju polskiego Palikota.
Pozdrawiam
Pani Urszulo,
Polskie rachuby nie muszą opierać się na wynikach amerykańskich wyborów prezydenckich. Niezależnie, kto zasiądzie w Białym Domu, interesy USA w naszej części świata pozostaną niezmienne.
Pod tekstami "Nudis Verbis" wielokrotnie przypominałem, że Ameryka ma w Europie dwóch, ważnych przeciwników - Rosję i Niemcy. Wyraźnie sygnalizował to również Georg Friedman, w wywiadzie z 2009 roku, zatytułowanym "Możecie być jak Turcja". Na pytanie - "Na najpoważniejszego sojusznika USA w Europie wyrasta na razie Turcja. Dlaczego?", padła odpowiedź:
"Właściwie już dwa tygodnie przed wizytą prezydenta Obamy w Europie było wiadomo, że zakończy się ona fiaskiem. Dlatego postanowił także odwiedzić Turcję. W ten sposób dał do zrozumienia Europejczykom, że miło było z nimi pogawędzić, ale prawdziwe i poważne rozmowy będą się toczyć dopiero w Stambule. To był przekaz skierowany głównie do Niemców. Niemcy i USA różnią interesy. Amerykę bardzo niepokoi przebudzenie się Rosji, podczas gdy Niemcy są uzależnieni od rosyjskich surowców i nie chcą żadnej konfrontacji."
To jest obszar, w którym nasze i amerykańskie interesy pokrywają się całkowicie. Im słabsze będą Niemcy i Rosja, tym większe będą wpływy USA na sprawy europejskie. Im słabsze będą Niemcy i Rosja, tym silniejsza będzie pozycja Polski w Europie.
Dziś wiemy, że ta sama wspólnota interesów rozciąga się także na sprawy Bliskiego Wschodu.
Turcy potrafili to wykorzystać i stali się dla Ameryki niezastąpionym sojusznikiem. Dlaczego nie moglibyśmy podążyć tą drogą?
Pozdrawiam serdecznie
***
Thermogrip 11 grudnia 2015 20:15
Szanowny Panie,
niezmiernie się cieszę, że ma Pan zdanie podobne do mojego.
W dniu rzeczonego incydentu napisałem - "Turcja pokazała język w jakim trzeba rozmawiać z Rosją i jaki ona jedynie rozumie, a także na naszych oczach obala mit rosyjskiej potęgi.", co spotkało się z dziwną dosyć kontrą na facebook-u obserwowanych przeze mnie "ekspertów".
Nie chcę wymieniać z nazwiska, część z nich chadza do TV Republika, ale zaczęli oni formułować jakieś absurdalne tezy, że konsekwencje tego zdarzenia poniesie Ukraina, a także może i Polska.
Do śmiechu doprowadziło mnie natomiast stwierdzenie jednego z nich, że Turecka armia nie może się równać z armią Putina, a także że jest od niej słabiej wyszkolona.
Doprawdy zadziwiające jest to, co mają w głowach ci rzekomi eksperci i jak daleko w ich mózgach zadomowiła się rosyjska propaganda.
Mógłbym jeszcze trochę się nad nimi poznęcać jednak pomimo śmiechu, przerażające jest to, i nie wiem czy oni sobie nawet z tego zdają sprawę, jak bardzo ten ich georealizm jest niebezpieczny dla losów "wolnego świata".
Pozdrawiam serdecznie
Aleksander Ścios 11 grudnia 2015 21:36
Thermogrip,
Nie znam w Polsce żadnego "eksperta", który byłby wolny od mitologii "georealizmu". Jednym z najmocniejszych elementów tego mitu jest przeświadczenie o wyjątkowym znaczeniu i roli Rosji, wsparte na tezie, że jest ona światowym hegemonem.
Ani dane ekonomiczne, ani obserwacja wojen (przegranych) toczonych przez Rosję, ani nawet ocena procesu "modernizacji" sił zbrojnych, nie mają wpływu na oddziaływanie tego mitu. Może dlatego, że nie opiera się on na racjonalnych przesłankach lecz czerpie wiarę z sowieckiej/rosyjskiej dezinformacji.
Przez półwiecze sowieckiej okupacji przekonywano Polaków, że Rosja jest światowym hegemonem, a jej polityczna i militarna obecność wytycza granicę nieprzekraczalną dla naszych aspiracji.
Zaszczepiany przez dziesięciolecia lęk przez Sowietami miał tłumić dążenia niepodległościowe i sprawić, że wszelkie koncepcje istnienia Niepodległej będą musiały uwzględniać interes rosyjski. Ze straszaka "wojny z Rosją" namiestnicy PRL-u uczynili podstawowy element indoktrynacji społeczeństwa i główny paralizator naszych aspiracji.
Ten sam straszak z powodzeniem wykorzystywali ludzie "demokratycznej opozycji" - namaszczeni przez Kiszczaka na narodowych przewodników, zaś cała dogmatyka "georealistów" została przejęta przez komunistyczną hybrydę III RP i przez ostatnie ćwierćwiecze skutecznie paraliżuje polską myśl polityczną.
Nie może dziwić, że nie ma w niej miejsca na antyrosyjskość i antykomunizm - dwa filary polskiej racji stanu.
Dziś jest dobry czas, by ludziom powołującym się na spuściznę Lecha Kaczyńskiego przypomnieć słowa prezydenta z 2008 roku, wypowiedziane w Tibilisi, w czasie napaści Rosjan na Gruzję:
"Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi z północy, dla nas także z północy, ze wschodu, pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy nie!
Ten kraj to Rosja. Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego, niecałe 20 lat temu, imperium wracają. Że znów dominacja będzie cechą tego regionu. Otóż nie będzie. Te czasy się skończyły raz na zawsze. Nie na dwadzieścia, trzydzieści, czy pięćdziesiąt lat! Wszyscy w tym samym okresie, lub w okresach nieco innych poznaliśmy tą dominację. To nieszczęście dla całej Europy. To łamanie ludzkich charakterów, to narzucanie obcego ustroju, to narzucanie obcego języka.
Stykałem się jako polityk już i jako prezydent mojego kraju z takim przekonaniem, że Rosja ma jakieś szczególne prawo do godności. Ja chciałem zapytać, skąd ona się bierze? Kto Rosji dał to prawo? Dlaczego największe państwa europejskie sugerują, jakby Rosja miała tego rodzaju prawo, dlaczego Rosja może komuś dawać nauczki, to jest rzecz, którą trzeba odrzucić i dziś jest dobra okazja do tego, żeby to powiedzieć."
Pozdrawiam serdecznie
***
Rafael Pleson - Narodowość: Antysocjalista 11 grudnia 2015 21:49
Szanowny Panie Aleksandrze,
G. Friedman pośrednio odpowiedział na Pańskie pytanie - dlaczego nie moglibyśmy podążyć tą drogą?
http://www.rp.pl/artykul/936594-George-Friedman--Polska-musi-bronic-sie-sama.html
"Wydajemy na obronę narodową niecałe 1,95 proc. PKB. Nie mamy pieniędzy na armię według izraelskiego wzorca.
Oczywiście, że macie. Jeśli kraj chce chronić swoje bezpieczeństwo, wymaga to wyrzeczeń. Jak w Izraelu.
Izrael na obronę narodową wydaje ponad 6 proc. PKB , a ma podobny udział państwa w gospodarce co Polska. Na czym oszczędza?
Izrael pamięta o swojej historii i chroni siebie najlepiej jak potrafi - kosztem państwa opiekuńczego. Zatem Polacy muszą podjąć jakieś decyzje. Pamiętajcie, że NATO dziś niewiele znaczy. Nie ma sojuszu. Są jakieś spotkania urzędników i oficerów w Brukseli."
Moim zdaniem rewizjonizm stoi w sprzeczności ze sprawą Niepodległej. Prawo i Sprawiedliwość musiałoby zarzucić swój program gospodarczy. Przypomnę, że pierwsze propozycje zwiększenia wydatków na armię wg PiS, miały być, o zgrozo, sfinansowane z obligacji europejskich (poseł Czarnecki), którym wiarygodność może nadać tylko Berlin!!!
Odwołuje się Pan często do Józefa Mackiewicza, otóż podobne opinie do G.Friedmana głosił autor "Kontry", krytykując budowę COP-u i biurokrację II RP czy postulując zwiększenie wydatków na armię. Warto też wspomnieć o zapatrywaniach płk. Ignacego Matuszewskiego, zbieżnych z ww.
pozdrawiam.
Rafael Pleson,
PiS jest partią "georealistów", dlatego nie oczekuję natychmiastowej i dogłębnej rewizji poglądów. Trzeba też pamiętać, że wbrew zapewnieniom pani premier i polityków tej partii, sprawy bezpieczeństwa są dość dalekie od zainteresowań partii pana Kaczyńskiego.
Warto jednak sięgnąć po Program 2014, by przeczytać wielce obiecujące stwierdzenia:
"Powyższe uwarunkowania oznaczają konieczność konsekwentnej modernizacji polskiej armii, zapewnienia odpowiednich nakładów na bezpieczeństwo militarne państwa oraz reorganizację sił zbrojnych i nowelizację prawnych uwarunkowań jej funkcjonowania. Modernizacja armii musi służyć bezpośrednio podniesieniu naszych zdolności do obrony polskiego terytorium.(...)
Polska obecność wojskowa w świecie zostanie ściśle powiązana z polskimi interesami narodowymi, a nasz potencjał wojskowy będzie służyć budowie militarnego statusu Polski we wszystkich
aspektach współczesnego pola walki."
Stawiając sobie takie cele, wykonawcy muszą pomyśleć o zabezpieczeniu finansowym i zwiększeniu wydatków na wojsko.
Sądzę, że osoba ministra Antoniego Macierewicza daje nam gwarancję, że nie będą to puste obietnice.
Niestety, ten sam dokument (Program 2014) zawiera powtórzenie wszystkich, najcięższych błędów "georealizmu" i w żadnym miejscu nie wspomina o amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Mowa jest wyłącznie o "gwarancjach sojuszniczych":
"Zdolność do obrony terytorialnej musi zostać powiązana z silnymi gwarancjami sojuszniczymi w ramach Paktu Północnoatlantyckiego oraz innych form pogłębionej współpracy wojskowej państw członkowskich NATO i UE. Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości będzie zabiegała o zachowanie przez Sojusz Północnoatlantycki charakteru organizacji, której podstawową funkcją jest obrona."
Przykład Izraela (choć w innym, politycznym kontekście) przywoływałem już w pierwszej części "Nudis Verbis". Zwiększenie nakładów na zbrojenia wynikało tam z przyjęcia racjonalnej tezy, iż państwo Izrael musi funkcjonować we wrogim i niebezpiecznym otoczeniu najbliższych sąsiadów. Owe 6 proc. PKB było ceną niepodległości Izraela.
Politycy III RP nigdy nie dopuszczali do siebie podobnej myśli i od roku 1990 nad naszą polityką militarną (ale też zagraniczną) dominował dogmat o "dobrosąsiedzkich" relacjach z Rosją i Niemcami.
Biorąc pod uwagę doświadczenia naszej historii, był to (i jest nadal) najbardziej groźny, nonsensowny i antypolski pomysł na funkcjonowanie państwa polskiego.
Póki w naszej rzeczywistości nie objawi się siła polityczna gotowa zerwać z tą zgubną mitologią, nie mamy wielkich szans na zbudowanie Niepodległej.
Pozdrawiam Pana
***
jan kowalski 12 grudnia 2015 21:22
"jeden z najgorszych mitów pustoszących myślenie o polskiej racji stanu - przekonanie, że nasze bezpieczeństwo opiera się na sojuszu z państwami europejskimi"
Blog PT Ściosa jest unikatowym zródłem, gdzie można znalezć odważne dookreślanie rzeczy takich jakimi są. Rzeczywiście - budowa strategicznych rurociągów Nord Streem I iII jest dowodnym potwierdzeniem nieprzyjazni tzw. Zachodu do Polski.Podobnie niemiecki sprzeciw wobec baz amerykańskich w Polsce już nie mówiąc o traktowaniu mniejszości polskiej w Niemczech.To są fakty.
Jednak moje obawy idą w kierunku takim oto, że skierowanie silnego strumienia pieniędzy na armię zamiast na "drugi COP" w perspektywie zwiększy naszą podległość zamiast niepodległości.Bo utrzymanie się dotychczasowego, zresztą głośno deklarowanego przez młodych Polaków, upływu "polskiej krwi" będzie nas bardzo a le to bardzo osłabiać.Demografia w perspektywie to jedyna realna broń.
Skracając - czy jest już tak zle, że musimy wszystko rzucać dla obronności, czy też lepiej, zabezpieczając się przez szeremietiewową rozbudowę obrony cywilnej, dodatkowo upowszechniając dostęp do broni- odbudowywać gospodarkę,demografię, także świadomość narodową drogą reformy oświaty i mediów - stać nas na takie ryzyko??
Lęk przed Rosją jest wygodnym narzędziem cynicznie podsycanym i wykorzystywanym przez agenturę i lewactwo a nie realnym faktem.Konflikt Putina z Turcją zaś, wg mnie , jest czasem dla nas korzystnym.
Pozwoliłem sobie na kilka zdań, fakt, w większości trybu pytającego.
Radziłabym Panu nie wymieniać na tym blogu nazwiska współtwórcy "trzeciej siły" sponsorowanej przez towarzyszy z WSI, piszącego onegdaj na portalu NeON, założonym przez WSI- Oparę. My tu za dobrze znamy dokonania tego pana i jego pokrętną drogę życiową. Zapewne zna ją też obecny minister ON, Antoni Macierewicz.
Jak bańka mydlana prysły neonowe rojenia o gen. Wileckim na białym koniu z p. R. Sz. u jego boku. Proszę się więc dłużej nie kompromitować.
Aleksander Ścios 13 grudnia 2015 12:09
jan kowalski,
Pyta Pan - lepiej się bogacić, czy zbroić? Poza tym, że jedno nie wyklucza drugiego, to na czas obecnych zagrożeń odpowiedziałbym jednoznacznie - lepiej się zbroić.
Kwestie demograficzne pomijam, bo dziś nie jest to element istotny dla obronności Polski. Nie da się ich "naprawić" w czasie kilku lat.
Bezpieczeństwo naszego kraju nie zależy od formacji obrony cywilnej czy upowszechnienia dostępu do broni.To są środki na czas pokoju, służące budowaniu dojrzałego społeczeństwa. Ale tylko środki pomocnicze.
Dziś potrzebujemy silnej armii, nowoczesnych technologii, sił szybkiego reagowania i obrony cyberprzestrzeni. Współczesna wojna nie rozgrywa się na polach wielkich bitew, lecz w kilku "punktach zapalnych". By je kontrolować, trzeba mieć sprawne oczy i uszy. By ich bronić - silną pięść.
Muszą być zatem sprawne służby(wojskowe i cywilne),wojska specjalne, ochrona przestrzeni powietrznej i systemów informacyjnych. "Pięść" zaś, to zdolność do szybkiego kontrataku, również przy użyciu broni jądrowej.
Na taki system nie wolno żałować pieniędzy.
Jeśli przyjmiemy postawę kiepskiego buchaltera lub zabawimy się w tanią demagogię, nie będzie czasu na "odbudowę gospodarki,demografię, także świadomość narodową".
Bo nie będzie Polski.
***
Szwoleżer 12 grudnia 2015 19:25
Czy ja jestem w błędzie odnosząc wrażenie, że Szanowny Pan uważa NATO za organizację, która jest niechętna USA?
Pan Stoltenberg, sekretarz, jest politykiem i jego funkcja jest polityczna, ale dowódcą faktycznym ( sił zbrojnych NATO), jest w dalszym ciągu amerykański generał.
Polityka jest zazwyczaj czymś innym niż na to wygląda. Historia niczego podobno nie uczy. Nas na pewno. O kilkuset co najmniej lat mamy dwu wrogów między którymi los nas umieścił: Niemcy i Rosję. I od kilkuset lat jesteśmy przegrani , bo nie można być niezależnym miedzy dwoma wrogami znacznie od nas silniejszymi, co jasno pokazał tak krótki okres naszej samodzielności jak dwudziestolecie. I z wyjątkiem tego okresu jesteśmy tylko podmiotem polityki (globalnej, czy europejskiej) a nie jej przedmiotem, niezależnie jakbyśmy nie potrząsali szabelką i zawsze jesteśmy tylko kartą przetargową w tej polityce.
Z domu wyniosłem wiedzę o tym, że największym, śmiertelnym naszym wrogiem jest Rosja , czy nazywa się sowietami, czy carstwem albo demokracją.
Z własnej zaś obserwacji jak dalece anglosasi nas oszukiwali od zawsze można powiedzieć.
To im zawdzięczamy, że znaleźliśmy się w wojnie z Niemcami a nie znaleźliśmy się w wojnie z sowietami w 1939 - bo naciskali na Rydza, żeby takiej wojny nie ogłosić, ze skutkami do chwili obecnej, czyli utratą większej części Polski. Potrzebni byliśmy anglosasom, żeby dać im czas na zorganizowanie obrony przed Niemcami i przede wszystkim do obrony przed Niemcami Związku Sowieckiego, czyli Rosji, naturalnego sojusznika anglosasow co najmniej od czasów Napoleona.
Za to, że wykrwawiliśmy się w ich interesie, stracili inteligencje i zasoby materialne, nie byliśmy nawet godni uczestniczyć w świętowaniu zwycięstwa.
Czy teraz też nie będziemy ochłapem rzuconym Rosji dla ratowania pokoju?
Szanowny Pan jak mi się wydaje, nie podziela też mrzonek o "miedzymorzu".
Niestety jesteśmy w pułapce, bo porozumienie z Niemcami tez nie jest chyba realne, bo Niemcami rządzą teraz Schulze i Merkele. Jesteśmy zatem skazani na bycie zapchaj dziurą między wrogami. I oby naszej niepodległości nie musiała znowu przynieść wojna światowa.
Co do obecności broni atomowej na naszym terytorium, to niedawno bardzo staraliśmy się, żeby taka broń nas opuściła, bo jej obecność implikowała zaistnienie teatru wojennego, którego tak obawiał się św pamięci płk Kukliński. Obecność czyjejś (nie naszej) broni atomowej na naszym terytorium może służyć wyłącznie jednej ze stron konfliktu, nie nam.
Szwoleżer,
Pańskie refleksje o naszym położeniu, są oczywiście zbieżne z tezami mojego tekstu. Idę jedynie krok dalej i nie poprzestając na ubolewaniu nad naszym położeniem geograficznym, wyprowadzam rzeczowe (jak sądzę) wnioski.
Odniosę się natomiast do dwóch Pańskich stwierdzeń.
Wprawdzie dowódcą sił NATO jest amerykański generał, to o polityce Paktu i kierunkach działania decyduje Rada Północnoatlantycka, na której czele stoi sekretarz generalny. Ten zaś jest otoczony rozmaitymi "ciałami doradczymi", a swoje decyzje musi konsultować z ambasadorami poszczególnych państw członkowskich. Mamy tu do czynienia z zasadą "cywilnego nadzoru" nad armią, co w tym przypadku oznacza uczynienie z NATO jeszcze jednej, pacyfistycznej organizacji międzynarodowej.
Dlatego podkreślam rolę Stoltenberga oraz wpływ jego politycznych wypowiedzi. Nie znam też żadnej decyzji tego gremium, która służyłaby powstrzymani rosyjskiej ekspansji.
NATO nie jest "niechętne" Ameryce, ale na obszarze europejskim zostało zdominowane przez Niemcy i ich interesy. Ponieważ ta sytuacja jest dla nas wielce niekorzystna, trzeba myśleć o innych paktach i rozwiązaniach.
Sprawa druga dotyczy Pańskich uwag na temat obecności broni jądrowej na naszym terytorium. Znajduję tu ogromne pomieszanie kwestii całkowicie różnych - tak z punktu widzenia sytuacji międzynarodowej, planów strategicznych, jak i naszych realiów.
Proszę w żaden sposób nie porównywać obecności sowieckich ładunków atomowych(od połowy lat 60 było ich 180 na obszarze PRL)z projektem Nuclear Sharing. Sowieci traktowali nasz kraj jako poligon atomowy, z którego mogą zaatakować kraje zachodnie. Mieliśmy być "mięsem armatnim". I niczym więcej.
Plany sowieckie zakładały (co wiemy dzięki pułkownikowi Kuklińskiemu),że po rozpoczęciu III wojny światowej,LWP miało wystrzelić 178 głowic w kierunku celów znajdujących się w Europie Zachodniej. Oczywiście NATO odpowiedziałoby kontruderzeniem. Według założeń sztabu sowieckiego, mogło w nim zginąć nawet 53 proc. żołnierzy polskich. Szanse przeżycia cywili szacowano na 4 proc. ludności.
To był zbrodniczy, ludobójczy plan, w którym nie chodziło o obronę i bezpieczeństwo Polski lecz interes Związku Sowieckiego.Te ładunki nie chroniły naszego kraju, lecz miały sprowadzić na niego pierwszą falę kontruderzenia NATO.
Proszę przyjąć, że obecność amerykańskiej broni atomowej na naszym terytorium nie służy planom ofensywnym i nie ma na celu zapewnienia bezpieczeństwa Ameryce. Obroni się ona i bez tych kilku polskich wyrzutni.
W przypadku państw, które przystąpiły do Nuclear Sharing, chodzi o wzmocnienie ich potencjału obronnego, a zatem wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa. Ta broń służy krajom, na których obszarze się znajduje i ma głównie funkcję odstraszającą potencjalnych agresorów.
Dlatego porównanie takich planów do sytuacji z czasów PRL, jest poważnym nadużyciem i dezinformacją.
Pozdrawiam
12.12.2015r.
RODAKnet.com