PRZEGRANA WOJNA - (2) TERAPIA - Aleksander Ścios


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.

W III RP obowiązuje prymat ideologii
"pojednania polsko-rosyjskiego" nad interesem państwa

PRZEGRANA WOJNA - (2) TERAPIA

Warunkiem zastosowania adekwatnych środków jest prawidłowa diagnoza. Ponieważ władze III RP nie są zdolne do rozpoznania zagrożeń wewnętrznych i próbują je tłumaczyć logiką " mechanizmów demokracji ", nie należy spodziewać się podjęcia skutecznej terapii.
W realiach państwa owładniętego mitologią demokracji nie sposób oczekiwać, że środowiska nazywane dziś "opozycją", będą potraktowane jako dywersanci lub określone mianem politycznej agentury wpływu. Tym większą naiwnością byłoby sądzić, że ośrodki wrogiej propagandy (nazywane mediami prywatnymi), w których tak chętnie brylują politycy PiS i urzędnicy prezydenta, zostaną zlikwidowane bądź poddane jakimkolwiek ograniczeniom.
Świadomość takiego stanu sprawia, że proponowane poniżej rozwiązania mają wyłącznie walor teoretyczny i nie znajdą zastosowania w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Wskazuję je, jako przyczynek do dyskusji nad rzeczywistymi zagrożeniami, mając nadzieję, że doczekamy się kiedyś rządu, który odrzuci antypolskie dogmaty mitologii III RP i przywróci Polakom poczucie bezpieczeństwa.

Za pierwszy i nieodzowny warunek walki z zagrożeniami wewnętrznymi uważam przeprowadzenie wielowątkowej terapii językowej - semantycznej. Chodzi o odbudowę podstawowego systemu pojęć zniszczonych lub zdewaluowanych w okresie okupacji komunistycznej i trzech dekad pseudo państwowości III RP.
W życiu publicznym (w świadomości społecznej) trzeba przywrócić znaczenie słowom definiującym zagrożenia i opisującym stan rzeczywisty. Określenia "zdrada", "dywersja", "dezinformacja", "wojna informacyjna", "wroga propaganda", "operacja wojny hybrydowej" itp. - muszą być sprecyzowane na nowo i włączone do języka publicznego (ustawy, regulacje prawne, przekaz medialny). Trzeba zaprzestać traktowania ich jako niewygodnych, a często "kontrowersyjnych" epitetów i przyjąć, że opisują autentyczne zachowania. Należy stosować je w odniesieniu do działań przedstawicieli partii politycznych i mediów i używać adekwatnie do obszaru zagrożeń. Penalizacja tych czynów powinna skutkować wprowadzeniem dotkliwych kar pozbawienia wolności, ograniczenia lub zakazu działalności poszczególnych partii politycznych i ośrodków medialnych.
Bez przeprowadzenia takiej operacji, nie ma mowy o zrozumieniu istoty zagrożeń związanych z wojną hybrydową i działaniem politycznej agentury wpływu. Ponieważ wymaga to rozstania z miazmatami poprawności politycznej i rezygnacji z języka dogmatyki III RP, jest to zadanie niewykonalne dla obecnych elit politycznych.

W tym samym obszarze działań, znajduje się postulat sporządzenia nowej strategii bezpieczeństwa narodowego, odpowiadającej skali obecnych zagrożeń.
Chyba niewiele osób ma świadomość, że obowiązująca dziś strategia powstała w roku 2014, pod kierunkiem byłego szefa BBN Stanisława Kozieja i stanowi zbiór tyleż jałowych, jak błędnych ogólników, nazwanych szumnie " strategią Komorowskiego ". Również widniejąca na dzisiejszej stronie BBN, tzw. Biała Księga Bezpieczeństwa Narodowego, jest dokumentem z roku 2013, w którym nie tylko nie uwzględnia się skali współczesnych zagrożeń, ale bezpieczeństwo Polski uzależnia od ułożenia "partnerskich stosunków" z Rosją - " Pozytywne znaczenie dla wzmocnienia pozycji Polski miałoby partnerskie ułożenie stosunków z Rosją, a nawet przełom we wzajemnych relacjach, przy założeniu odejścia Rosji od mocarstwowej polityki wobec swoich sąsiadów oraz obrania drogi ku zwiększonej demokratyzacji. " - czytamy w tym sztandarowym dziele.
Z kolei, w innym ze "strategicznych" dokumentów, tzw. Strategii Rozwoju Systemu Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczpospolitej Polskiej 2022, z kwietnia 2013 r. stwierdzono, iż - " W horyzoncie obowiązywania strategii prawdopodobieństwo konwencjonalnej agresji zbrojnej na Polskę jest niewielkie". Politykę obronną państwa miała potwierdzać " społeczna percepcja bezpieczeństwa narodowego ", w której wiodące było założenie, iż " większa grupa Polaków bardziej ceni sobie utrzymanie dobrych relacji z Rosją niż bliską współpracę z krajami dawnego ZSRR ". Koncepcje powstałe w ramach tzw. SPBN (Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego) w latach 2010-2013, mimo ich rażącej ogólnikowości i pseudonaukowego żargonu, zawierały groźną, fundamentalną myśl - współpraca z państwem Putina ma być gwarantem naszej stabilności i bezpieczeństwa.
We wszystkich tego typu dokumentach próżno szukać terminów "wojna hybrydowa", "dezinformacja" czy "dywersja". Nie zostały tam zdefiniowane żadne ze współczesnych zagrożeń, zaś prymat ideologii "pojednania polsko-rosyjskiego" nad interesem państwa, czyni z owych strategii dzieła całkowicie bezużyteczne.
Obecność takich dokumentów w systemie bezpieczeństwa państwa (są one definiowane jako narodowe akty prawne i dokumenty strategiczne), jest wyrazem kontynuacji polityki Bronisława Komorowskiego i stanowi poważne, realne zagrożenie. To na ich podstawie są sporządzane poszczególne ustawy i rozporządzenia regulujące kwestie bezpieczeństwa.
Obowiązek przygotowania nowej doktryny należałoby powierzyć ludziom całkowicie niezależnym od wpływów środowiska tzw. ekspertów bezpieczeństwa, w którym dominują ludzie służb komunistycznych i ich agenci. Ponieważ tego obowiązku nie jest w stanie udźwignąć obecne kierownictwo Biura Bezpieczeństwa Narodowego, zaś prezydent Andrzej Duda nie wykazuje żadnych inicjatyw w sprawach strategicznych dla Polski, jedyną instytucją zdolną do likwidacji "strategii Komorowskiego" wydaje się MON. Tylko tam może powstać zespół naukowy inicjujący prace nad polską strategią narodową.

Kolejny krok, to stworzenie specjalnej grupy ekspertów, naukowców, dziennikarzy i ludzi służb specjalnych, przeznaczonej do walki z dezinformacją i wrogą propagandą. Już samo zdefiniowanie i rozróżnienie tych pojęć jest niemałym problemem dla większości tzw. specjalistów od spraw bezpieczeństwa.
Tym większa trudność polega na wskazaniu materiałów (publikacji, wypowiedzi, audycji radiowo-telewizyjnych) zawierających niebezpieczne treści oraz znalezieniu i zneutralizowaniu rzeczywistych mocodawców i źródeł wrogich działań.
Wymaga to m.in. całodobowego monitoringu wszelkich mediów, portali społecznościowych i stron internetowych oraz podejmowania natychmiastowych reakcji. Ich zakres winien oscylować między zamieszczaniem sprostowań i wyjaśnień, a całkowitą blokadą treści szczególnie groźnych. Grupa specjalna, działająca na zasadach instytucji państwowej, prowadziłaby również szkolenia urzędników i polityków mających kontakt z mediami. Chodzi o instruktaż przekazywania informacji istotnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa, o ostrzeganie przed możliwością manipulacji wypowiedzi oraz prawo do zakazywania występów we wrogich ośrodkach propagandy. Ta kwestia winna być rygorystycznie przestrzegana. Państwo ma obowiązek odmawiać uczestnictwa przedstawicieli rządu i wyższych urzędników państwowych w audycjach i programach telewizyjnych, które szerzą antypolską propagandę oraz nie wyrażać zgody na udzielanie informacji wrogim rozgłośniom i gazetom wydawanym przez obce koncerny.
Działanie to ma również wymiar prewencyjny i edukacyjny. Póki politycy PiS będą brylowali w różnych TVN-ach i Polsatach, nikt nie przekona Polaków, że oglądanie tych telewizji uwłacza istotom rozumnym i nie przysparza wiedzy o rzeczywistości. Tylko osobisty przykład i silna manifestacja postawy bojkotu, mogą wpłynąć na zmianę indywidualnych preferencji i skłonić Polaków do mądrego naśladownictwa.
Ponieważ znaczenie ośrodków medialnych wynika ze wskaźnika tzw. oglądalności, już kilkumiesięczny bojkot może okazać się zabójczy dla największych stacji telewizyjnych i radiowych szerzących wrogą propagandę. Ośrodki te, pozbawione udziału czołowych postaci życia politycznego i odcięte od dostępu do informacji, zostaną skazane na marginalizację.
Grupa specjalna powinna też reagować na wszystkie przypadki rezonowania dezinformacji i propagandy (powszechne w tzw. wolnych mediach) oraz posiadać uprawnienia do występowania o likwidację lub ograniczanie działalności poszczególnych gazet, stacji radiowo-telewizyjnych, portali internetowych.
Podobną jednostkę (o kompetencjach ograniczonych do nadzoru i monitoringu) utworzył już rząd Republiki Czeskiej, w odpowiedzi na rosyjskie kampanie dezinformacyjne. Pracują w niej specjaliści z wielu dziedzin (m.in. informatycy, fachowcy od public relations, naukowcy). Rząd Czech oczekuje, że działalność jednostki zwiększy stopień bezpieczeństwa państwa i korzystnie wpłynie na proces informowania społeczeństwa. W takich działaniach upatruje się sposób na zminimalizowanie wpływów Rosji.
Ta kwestia ma najistotniejsze znaczenie, ponieważ największym potencjałem państwa Putina nie są siły zbrojne lecz ekspansywna sieć intryg i dezinformacji oplatająca współczesny świat. Podobnie - interesy innych państw, często wrogich wobec Polski, są dziś realizowane przy udziale ośrodków medialnych lub akcji inspirowanych przez polityczną agenturę wpływu. Rozgrywanie wielowątkowych kombinacji operacyjnych odbywa się zatem na poziomie publikacji medialnych oraz przy współudziale rozmaitych "ekspertów", postaci życia publicznego i przedstawicieli partii politycznych.
Państwo, które realnie dba o bezpieczeństwo swoich obywateli, nie może udawać, że rozpowszechnianie na arenie międzynarodowej fałszywych informacji o wewnętrznych sprawach Polski, jest "naturalnym prawem opozycji " i winno podlegać wyłącznie ocenom politycznym. Tu (w wielu przypadkach) adekwatny byłby zarzut zdrady dyplomatycznej lub uczestnictwa w wojnie informacyjnej, jako elemencie akcji hybrydowej. Takie działania muszą znaleźć się w centrum uwagi służb bezpieczeństwa, a ich inspiratorzy i wykonawcy powinni być objęci stałą "opieką" kontrwywiadu.
Nie wolno utrzymywać, że celowe wywoływanie poczucia zagrożenia lub dążenie do destabilizacji, poprzez wypowiedzi o "postępującej militaryzacji", "łamaniu demokracji" czy "aresztach politycznych", mieszczą się w ramach demokracji III RP. Takie przypadki winny być klasyfikowane jako działania dywersyjne lub dezinformujące. Najnowszy przykład ordynarnej prowokacji - fabrykowania fałszywych dowodów i podrzucania policjantom butelek po piwie przez tzw. dziennikarzy TVN, nie jest objawem "walki politycznej" lecz wyrazem znacznie groźniejszych procesów. Tam, gdzie tzw. politycy opozycji miotają najcięższe obelgi i oskarżenia pod adresem organów państwa lub rozpowszechniają oszczercze insynuacje na temat rzekomych zagrożeń, jest miejsce na stawianie zarzutów zdrady, dywersji lub świadomego uczestnictwa w operacjach dezinformacyjnych. W takich działaniach trzeba doszukiwać się inspiracji wrogich Polsce ośrodków i traktować je jako przygotowania do przeprowadzenia poważniejszych akcji w ramach wojny hybrydowej.

Najważniejszym czynnikiem obrony przed zagrożeniami wewnętrznymi jest zatem zablokowanie (lub znaczące ograniczenie) oddziaływania wrogich ośrodków. Dziś nie wydaje się to możliwe.
W teorii dezinformacji stosuje się pojęcie "pudeł rezonansowych", jako przekaźników wrogich lub szkodliwych treści. Zadaniem "pudeł" jest (nawet nieświadome) wytwarzanie "szumu medialnego" oraz uczestnictwo w powielaniu (rezonowaniu) treści zawierających dezinformację. Identyczną rolę "pudła rezonansowe" spełniają w przypadku rozpowszechniania wrogiej propagandy.
Ponieważ dezinformacja okazuje się szczególnie przydatna wśród społeczeństw uzależnionych od przekazu medialnego i powszechnego, bezkrytycznego przyjmowania dziennikarskich relacji, ten rodzaj ataku bywa najchętniej stosowany w III RP.
Na czym polega istota dezinformacji? O ile, w normalnym przekazie informacja zawiera opis faktu (wydarzenia), o tyle w przypadku dezinformacji mamy zależność odwrotną - to sama informacja ma tworzyć wydarzenie (fakt) w świadomości atakowanego społeczeństwa. Dlatego w rosyjskiej (ale nie tylko) koncepcji sprawowania władzy, dezinformacja zajmuje miejsce wyższe niż siła militarna, a w przypadku tajnych operacji okazuje się wręcz niezastąpiona. Dezinformacja opiera się na błędach przeciwnika i przyswojonych przez niego stereotypach myślenia. Z nich czerpie siłę i inspirację. Po to, by podstęp był wiarygodny i skuteczny, musi zatem jak najpełniej odpowiadać oczekiwaniom tych, którzy mają być przezeń oszukani. Przykład - rozpowszechnianie alarmujących informacji o zbrojeniach rosyjskich i odbudowie potencjału militarnego państwa Putina, jest tezą rosyjskiej strategii podstępu i dezinformacji, mającej wywołać przeświadczenie o sile militarnej Rosji oraz efekt zastraszenia społeczeństw Zachodu i zniechęcenia ich do oporu.
Identyczny schemat stosuje polityczna agentura wpływu oraz ośrodki wrogiej propagandy działające na obszarze III RP. Głoszenie katastrofalnych wizji i prognoz dla Polski, nagłaśnianie rzekomych aktów bezprawia lub groźnie brzmiących zarzutów "niszczenia demokracji", stanowi element akcji dezinformacyjnych i wpisuje się w plany wojny hybrydowej. Tego typu akcje mają na celu wywołanie błędnych i fałszywych wyobrażeń o sytuacji wewnętrznej, sprowokowanie niepokojów społecznych i zastraszenie społeczeństwa oraz destabilizację pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Poddane takim akcjom społeczeństwo staje się łatwym obiektem ataku i jest podatne na "sugestie" wroga.

Niezrozumienie - czym jest dezinformacja i jakie stawia sobie cele, jest dziś tak powszechnym zjawiskiem, że obejmuje całe "środowisko patriotyczne" (z PiS-em na czele) oraz wszystkie media związane z tym środowiskiem. Efektem tego niezrozumienia jest przyjęcie przez tzw. wolne media roli "pudeł rezonansowych" i współuczestnictwo w akcjach dezinformacyjnych. Najważniejsze portale internetowe (niezalezna.pl, wPolityce, telewizjarepublika.pl) w ogromnej części swojego przekazu rezonują treści pochodzące z "zatrutego źródła" i są głównymi przekaźnikami dezinformacji. Identycznie postępuje publiczne radio i telewizja, w których, pod płaszczem "pluralizmu informacyjnego" przekazuje się niemal wszystkie tezy obcej propagandy i groźnych dezinformacji. W tych miejscach (związanych ściśle z grupą rządzącą) można znaleźć szereg wypowiedzi przedstawicieli " opozycji ", słowa rozmaitych "celebrytów" i szemranych "ekspertów" czy odniesienia do publikacji wrogich ośrodków medialnych. Stanowią one podstawę przekazu i są nachalnie narzucane odbiorcy.
Taka sytuacja oznacza, że decydenci owych "wolnych mediów" nie mają pojęcia o strategii dezinformacji i stają się uczestnikami antypolskich operacji medialnych. Nie rozumieją bowiem, że w dezinformacji chodzi wyłącznie o jeden cel - o upublicznienie i utrwalenie przekazu. Jest ona niczym wirus, atakujący wszędzie tam, gdzie znajduje dostęp i sprzyjające warunki. Celom dezinformacji nigdy nie zaszkodzi jakakolwiek "polemika" ani najbardziej krytyczna ocena. Zostają osiągnięte, gdy dotrą do świadomości odbiorców i z czasem wywołają pożądane odczucia i reakcje. Wystarczy zatem, że tezy dezinformacji będą udostępnione odbiorcy - nieważne, w jakiej formie i przez kogo.
Decydenci owych mediów oraz politycy PiS nie rozumieją, jak istotna różnica dzieli propagandę od dezinformacji. W przypadku tej pierwszej obowiązuje prosta zasada " kłamcie, kłamcie, zawsze coś z tego zostanie" . W przypadku dezinformacji, zasada mówi -" perorujcie, perorujcie, w końcu odpowiednio do tego postąpicie ". Odbiorca, po raz setny karmiony tezą o "rosyjskiej potędze militarnej", zaczyna z czasem odczuwać lęk na samą myśl o zbrojnej konfrontacji z państwem Putina i wyobraża sobie, że w starciu z taką "potęgą" Polska nie ma najmniejszych szans. Ten zaś, któremu tzw. politycy opozycji sugerują ciągły stan wojny i zamętu, straszą "państwem policyjnym" i "polityką represji", szybko zaczyna marzyć o błogim "spokoju" i "normalizacji" opartej na statusie niewolnika.
Dlatego elementem dezinformacji jest nie tylko "szum medialny", sprzeczne i wykluczające się przekazy ale przede wszystkim uporczywie powtarzane twierdzenia, narzucane odbiorcy mocą medialnych "autorytetów" i pracą rezonatorów. W efekcie tego rezonansu, odbiorca-przeciwnik zostaje zmuszony do przyswojenia " tematu przewodniego " i budowania własnej, fałszywej narracji. On sam zaczyna wierzyć w to, w co miał uwierzyć, a umacniając błędne przeświadczenia na płaszczyźnie politycznej, gospodarczej czy społecznej, działa na własną zgubę.
Z tego powodu, odgrywanie przez TVP, PR i tzw. niezależne media roli "pudeł rezonansowych", jest jednym z najpoważniejszych zagrożeń w czasie ekspansji obcych wpływów i wrogiej agentury. Nie ma tu prostych i łatwych rozwiązań. Obecna praktyka współuczestnictwa w operacjach medialnych, opiera się bowiem nie tylko na niewiedzy czy głupocie dziennikarzy i decydentów tych mediów, ale wynika ze specyfiki całego środowiska medialnego III RP, w którym więzy towarzyskie i finansowe odgrywają wiodącą rolę.
Specjalna grupa do walki z dezinformacją i propagandą powinna zatem posiadać uprawnienia również w zakresie zakazu rozpowszechniania określonych treści oraz prawo ograniczania (likwidacji) tych "wolnych mediów", które chętnie szerzą obcą propagandę i dezinformację.

Należałoby dążyć do utrwalenia w społeczeństwie jedynej, racjonalnej postawy - odrzucenia w całości antypolskiego przekazu i traktowania go w kategoriach simulacrum -informacji symulowanych, dezinformacyjnych. Nawet najbardziej złożona operacja wrogich sił nie ma szans powodzenia, jeśli nie znajduje dostępu do umysłów i odczuć osób atakowanych. Tylko taka postawa uwzględniałaby obecny poziom zagrożenia wewnętrznego i świadczyła o dojrzałości polskiego społeczeństwa.
Ponieważ wymaga to mocnego zaangażowania państwa i reakcji polityków odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obywateli, nie jest ona osiągalna w realiach III RP. Dlatego cytowane na wstępie tego cyklu słowa Ronalda Reagana - " Jesteśmy w stanie wojny, a przegrywamy ją dlatego, bo nie chcemy zdać sobie sprawy, że ją toczymy ", staną się ostatecznym mementum dla obecnej klasy politycznej i zdecydują o przegranej wojnie.

Aleksander Ścios
Blog autora

PRZEGRANA WOJNA - (1) DIAGNOZA
NIE BĘDZIEMY RAZEM. KONKLUZJA

ŚCIOS PYTAŁ KOMOROWSKIEGO, a TERAZ PYTA NASZYCH WYBRAŃCÓW

Czytelnikom Aleksandra Ściosa i jego komentatorom na blogu oraz TT:
Aleksander Ścios 19 maja 2016 21:43

Szanowni Państwo,

Najmocniej przepraszam stałych Czytelników bezdekretu za dyskomfort związany z lekturą niektórych "komentarzy" i za obecność treści, które nie powinny znaleźć się w tym miejscu.
Od wielu lat staram się prowadzić blog w ten sposób,by nie pojawiały się tu dezinformacje, łgarstwa lub esbeckie "wrzutki". Dość ich w tzw.wolnych mediach i na "prawicowych" forach internetowych.
Nie dopuszczam również do głosu klasycznych idiotów, ćwierćinteligentów ani zadaniowanych funkcjonariuszy.
Nie ma tu miejsca dla teoretyków spisku żydo-masońskiego, wyznawców endokomuny i narodowych bolszewików, dla sierot po Urbanie, esbeckich prowokatorów lub zwolenników "trzeciej drogi".
Nie mam czasu ani ochoty, by prowadzić polemiki na poziomie uwłaczającym ludziom rozumnym. Nie uważam też za konieczne objaśniania rzeczy oczywistych.
To kwestia zasad, higieny psychicznej oraz szacunku wobec gości i przyjaciół bezdekretu.

Chcę więc wyraźnie podkreślić, że od tej chwili wszelkie brednie o "wspólnych posiedzeniach rządów polskiego i izraelskiego z ojcowskim nadzorem Amerykanów" itp. rewelacje, których autorzy węszą spiski żydowsko-amerykańskie, będą stąd natychmiast usuwane i nie doczekają się odpowiedzi.
Będę również kasował "komentarze" w stylu zaprezentowanym przez pana "Kowalski Jaroslaw". Nie ma tu miejsca na niewybredne insynuacje ani na łgarstwa powielane na forach Związku Byłych Funkcjonariuszy Służb Ochrony Państwa itp. organizacji.
Nie interesuje mnie - co o takich praktykach pomyślą autorzy takich wypowiedzi. Będę ich usilnie zniechęcał do odwiedzania mojego bloga i dbał, by nie zaśmiecali tego miejsca.

Z komentarzy na blogu Autora:
przemek łośko 4 sierpnia 2016 20:47

W związku z trwającą bitwą o Aleppo zamieściłem na swoim profilu na fejsbuku filmy i zdjęcia pomordowanych syryjskich dzieci. Zginęły w wyniku nalotów rosyjskich i amerykańskich.

Jak wiadomo reżim Assada okrążył umiarkowanych muzułman w Aleppo. Około 300 tysięcy ludzi zostało wydanych na pastwę bomb kasetowych, termobarycznych. Dzieci palą opony, żeby utrudnić samolotom bombardowanie. Rosjanie zbombardowali szpital położniczy. 160 matek i dzieci zabitych. Europa milczy i nie udziela żadnej sensownej pomocy.

Ponieważ taki stan trwa od początku roku, ze szczególnym nasileniem w ostatnich dwóch miesiącach, pozostawieni sobie umiarkowani muzułmanie - sunnici (ważne) - poprosili o pomoc dżihadystów. Również Państwo Islamskie. W tym miejscu warto dodać, że milicje szyickie, z których w ponad 60% składa się obecnie armia iracka kontrolowana przez trenerów z Iranu, więc te milicje dopuszczają się makabrycznych zbrodni na ludności cywilnej.

Dziś, na przykład, Rosjanie zbombardowali kilkanaście wsi wokół Aleppo, głównie obozy uchodźców. Rosjanie koncentrują się na zabijaniu cywili. Sądzę, że to przemyślane działanie.

Więc podzieliłem się tymi zdjęciami, filmami na fejsbuku. Bardzo szybko zaatakował mnie niejaki Wojciech Szeląg. Nie znam tej osoby, na portalu także nie jesteśmy znajomymi. Od 16 lat nie mam telewizora. W połowie rozmowy postanowiłem poszukać w sieci, kim jest ta osoba, gdyż stawała się coraz bardziej natrętna , arogancka i głupia.

Odnalazłem. To redaktor Polsat News, Panoramy. Zapytałem, czy to zbieżność nazwisk. Usłyszałem - nie.

Muszę przyznać, że wstąpił we mnie zimny gniew. Próba zupełności, próba cenzurowania poglądów innych niż lansowane przez stację telewizyjną zaszła zdecydowanie za daleko.

Przypomniałem p. Szelągowi początki Polsatu: Polimar, Sol-pol, kredyt z FOZZ, Nurowskiego, Kurczabę, Olawińskiego, Stuglika - wreszcie przypomniałem p. Szelągowi rolę jego ojca. Przypomniałe notatkę Czempińskiego (przed koncesją). Wskazałem na brudny kapitał informacyjny, którym Polsat chętnie się posługuje, na brudny kapitał społeczny, brudne pieniądze, które posłuzyły do założenia stacji.

W odpowiedzi usłyszałem, że: 1) jestem żałosny, 2) pełen nienawiści, 3) obrażam i opluwam

Pan Szeląg był bardzo pewny siebie. Byłem do końca merytoryczny i spokojny.

I tu pojawia się miejsce na pytanie: jak to jest możliwe, że ta stacja jeszcze nadaje? Jak to jest możliwe, że pozwalamy zarówno na dezinformację jak i propagandę w masowej skali?

W ważnym dla świata momencie, kto wie, być może tuż przed III wojną światową, zamiast dyskutować jak rozwiązać węzeł gordyjski sumienia i ważnych dla Polski sojuszy, tolerujemy rosyjską piątą kolumnę.

Dlaczego Aleppo jest takie ważne, również dla Polski? Bo tam doszło, po raz pierwszy, do zjednoczenia we wspólnej walce ponad czterdziestu ugrupowań muzułmańskich. Wszystkie są sunnickie. Turcja, której armia i policja otoczyła ciasnym kordonem amerykańska bazę atomową w Incirlik, jest również sunnicka. Sunnicka jest Jordania. Stoimy, być może, w obliczu największego przeorientowania sojuszy: jeśli Turcja częściowo wyjdzie z amerykańskiej strefy wpływów, jeśli zneutralizuje amerykańską bazę, to nic nie stanie jej na przeszkodzie w zajęciu Syrii, w zbudowaniu sunnickiego imperium. Jeśli Rosjanom pozwoli utrzymać bazę w Syrii, a Amerykanom da podobną możliwość w tym obszarze, to ceną będzie oddanie Rosji wolnej ręki w Europie Wschodniej.

W tym kontekście struktura wydatków naszej Ojczyzny, charakter publicznego dyskursu, świadczący o małej świadomości czasów wśród naszych elit politycznych ludzi myślących muszą napawać przerażeniem. To, o czym pisze Autor, powinno zadziać się natychmiast, nie za rok. Natychmiast. A nie zadzieje się.

Aleksander Ścios 4 sierpnia 2016 21:00

Panie Przemku,

Dobry, choć daleki od polskich realiów przykład. Dziś nikt nie stawia pytań - "jak to jest możliwe, że ta stacja jeszcze nadaje? Jak to jest możliwe, że pozwalamy zarówno na dezinformację jak i propagandę w masowej skali?", ponieważ działalność ośrodków wrogiej propagandy jest doskonale tłumaczona regułami wolnego rynku i pluralizmem mediów.
Godzimy się zatem na ograniczenie naszego bezpieczeństwa, bo pokładamy wiarę w politpoprawny bełkot i dyrdymały głoszone przez polityków PiS. To jest rzeczywista skala zniewolenia i przyczynek do przegranej wojny.
Niestety, niewiele osób rozumie, że nie przegrają jej panowie politycy ani decydenci "wolnych mediów". Oni zawsze znajdą swoje "żerowisko". Przegranymi będą Pan i ja oraz miliony zwykłych Polaków.

Przeczytałem raport Schirreffa. W świetle obecnie używanych rodzajów broni i technologii autorzy nakreślili stan faktyczny.

Daltego uważam, że jeszcze w tym roku powinniśmy co najmniej 4-krotnie zwiększyć budżet na armię i przemysł zbrojeniowy, zbliżając się do 8% PKB, jeśli chodzi o wydatki na cele wojskowe.

Skąd brać te pieniądze już pisałem - połowę darmozjadów z budżetówki należy pożegnać jeszcze w tym roku.

Ale to nie wyczerpuje sprawy. Schirreff pisze, iż aby zniszczyć mobilne systemy S-300 i S-400 potrzebna jest obecność sił lądowych na terenie wroga. Pisze także, iż ROsjanie piszą o użyciu taktycznej broni atomowej w taki sposób, w jaki NATO pisze o uzyciu helikopterów.

Tu wracam do pomysłów, które już przedstawiałem. My wcale nie musimy mieć oficjalnej broni atomowej. My możemy ją "zdobyć". Musimy jedynie takie "zdobycie" uwiarygodnić. I nasz przeciwnik musi wiedzieć, iż podobnie jak on, uzyjemy jej z taką łatwością, z jaką używamy helikopterów.

Z kolei zniszczenie systemów S-300 i S-400 jest możliwe na dwa sposoby. Pierwszy jest tradycyjny, poprzez dominację powietrzną. Nie wydaje się to mozliwe. Drugi to pomysł nowy - poprzez szarańczę dronów, latających i lądowych. Daleko łatwiej jest wyprodukować pół miliona dronów, samobieżnych, bez tła termicznego i elektromagnetycznego, z zaawansowanym osprzętem lokacyjnym i inteligentną amunicją niż przeszkolić i wyposażyć 100 tysięcy żołnierzy jednostek specjalnych.

Powinniśmy całkowicie zmienić paradygmat współczesnego pola walki, gdyż w tradycyjnych rodzajach broni ROsja ma ogromną przewagę nad nami.

To samo myślenie dotyczy mediów. My nie możemy jedynie bronić się. To plan minimalny i niewystarczający. Zlikwidowanie Polsatu, TVN w drodze renacjonalizacji i przetargu na przekazanie mienia zgromadzonego w przestępczy sposób to jedynie pierwszy krok, który należy wykonać. Drugi krok, to stworzenie mediów odpowiedzialnych. A trzeci to eksport mediów, to aktywne używanie propagandy i dezinformacji.

Jest pięciu podstawowych adresatów tak rozumianej, ekspansywnej roli polskich mediów: świat anglosaski, obszar niemieckojęzyczny, obszar rosyjskojęzyczny (w tym Białoruś i Ukraina), obszar nadbałtycki i muzułmański (bo to jest obszar flankujący Rosję).

Tymczasem musimy zmagać się z kozieizmem po stronie zaprzańskiej komorowszczyzny i z wąskimi horyznotami po stronie PiS, przejawiającymi się w nieustających żartach z Petru przeplatanych wystąpieniami Kempy i pustymi obietnicami Dudy.

Aleksander Ścios 4 sierpnia 2016 22:20

przemek łośko,

Gdyby mój tekst dotyczył bezpieczeństwa militarnego i projektów związanych z zabezpieczeniem przed inwazją Rosji, zawierałby z pewnością podstawowy postulat - natychmiastowego przystąpienia Polski do programu Nuclear Sharing.
To jedyny, realny sposób na powstrzymanie zapędów Putina i wzmocnienia polskiego potencjału obronnego.
Nie trzeba złożonej argumentacji, by zrozumieć, jak Rosja obawia się takiego ruchu.
Gdy w grudniu ubiegłego roku, wiceminister MON Tomasz Szatkowski powiedział, że są rozważane kroki, które mają zapewnić przystąpienie do programu NATO Nuclear Sharing, nastąpiła tyleż gwałtowna, jak znamienna reakcja agentury i obcych ośrodków medialnych.
Rozdzierano szaty nad "szaleństwem" tego pomysłu i stawiano najcięższy zarzut "prowokowania Rosji" oraz narażania nas na atak nuklearny. Natychmiast głos zabrał stały przedstawiciel Rosji przy NATO Aleksandr Gruszko ( po cholerę trzymać tam ruskiego agenta?), który perorował, że sam program jest sprzeczny z układem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT).
Nie mam wątpliwości, że postulat przystąpienia Polski do Nuclear Sharing powinien znaleźć się w ścisłym pakiecie spraw negocjowanych przed warszawskim szczytem NATO i być podnoszony przez wszystkich decydentów partii rządzącej.

Kto i dlaczego zdecydował wówczas o wyciszeniu tematu i zaniechaniu naszego akcesu do Nuclear Sharing, pozostanie (na razie) tajemnicą. Mogę domyślać się, że zadziałało to samo środowisko, które mocno dziś zabiega o kontynuację "komorowszczyzny" w sprawach bezpieczeństwa narodowego i dba, by w obszarze wojskowości nie nastąpiły nazbyt "radykalne" zmiany.

Urszula Domyślna 4 sierpnia 2016 22:05

Cóż, Panie Aleksandrze,

Podobnie jak poprzednio, tak i teraz mogę się z Panem tylko zgodzić. Z jednym zastrzeżeniem.

Myślę, że w czasach semantycznego terroru, politycznej poprawności i obezwładniającego georealizmu, które opanowały "Świat Białego Człowieka", nie podoła temu wyzwaniu żaden, nawet idealny, rząd RP. Musiałaby bowiem zmienić się jednocześnie nie tylko Polska, ale i cały świat Zachodu. A to chyba utopia.

Bardzo bym się cieszyła, gdyby Pan się ze mną nie zgodził.

Pozdrawiam serdecznie

Aleksander Ścios 4 sierpnia 2016 22:36

Pani Urszulo,

A czy był rząd, który próbował podołać takiemu wyzwaniu? Bo jeśli nie, to próżne są nasze dywagacje i obawy przed reakcjami idiotów.
Nam nie potrzeba "idealnego rządu RP". Wystarczy taki, który na pierwszym miejscu będzie stawiał interes Polski i polskich obywateli. I nic więcej. Dlaczego to wystarczy?
W dyskusji nad tekstem "NUDIS VERBIS 2.Diagnoza" przypomniałem, że odrodzenie Polski w roku 1918 musiało być szokiem dla tych wszystkich głupkowatych liberałów, którym pojęcie naród kojarzyło się zawsze z niszczycielskim nacjonalizmem i było czymś kompletnie irracjonalnym.
Co więcej, zadaliśmy też cios koncepcjom wyrosłym z tradycji anglo-amerykańskiej, których sens sformułował onegdaj lord Acton, twierdząc, iż "Naród może czasem zostać stworzony przez państwo, ale tworzenie państwa przez naród jest sprzeczne z naturą".
Polska powstała zatem w "sprzeczności z naturą", na przekór opiniom światłych Europejczyków i wbrew woli sąsiadów. Zbudowaliśmy niepodległe państwo, nie mocą paktów i sojuszy, lecz dlatego, że przez sto kilkadziesiąt lat przetrwaliśmy jako naród.
Byt II Rzeczpospolitej nie wyrastał z "dobrosąsiedzkich relacji" z Rosją i Niemcami, lecz z zachowanej przez pokolenia polskości, nie był efektem geopolitycznych rozgrywek (choć miał oczywisty zawiązek z wynikiem I wojny) ale naszego nacjonalizmu. Nie muszę chyba dodawać, że przez te 20 lat państwowości (naznaczonej jeszcze wojną z bolszewikami) zbudowaliśmy mocniejszy fundament niż śniłoby się dzisiejszym "ojcom założycielom" III RP.
Skoro w naszej historii mamy przykład działań wbrew "politycznej poprawności i obezwładniającego georealizmu, które opanowały "Świat Białego Człowieka", skoro tak chętnie odwołujemy się do tradycji Niepodległej Rzeczpospolitej, dlaczego nie wierzyć w powodzenie owej "utopii" i nie dążyć do odzyskania Polski?

Pozdrawiam serdecznie

Kazimierz B. 4 sierpnia 2016 23:10

Panie Aleksandrze.
Zwróciłbym uwagę na niebagatelną rolę KK, jaką mógłby (przynajmniej powinien) spełnić w głoszeniu prawdy. Wystarczy, żeby "czerpał garściami" z nauk, nie tak dawno przecież zmarłych, trzech Wielkich i Świętych Polaków: św. Jana Pawła II, Prymasa tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego i bł.ks. Jerzego Popiełuszki.
Jednakże, musiałby być to Kościół (mam na myśli kościół hierarchiczny) "zdrowy". Tyle, że odkąd "bolszewicy chwycili naszych purpuratów za gardło", jest to Kościół "zatruty".
Pozdrawiam.

Aleksander Ścios 5 sierpnia 2016 00:34

Kazimierz B.

Nie należy mieszać pewnych porządków. Rolą KK nie jest walka z agenturą i dezinformacją. To zadanie państwa.
Prawdą jest natomiast, że polski Kościół miałby ogromne zadanie głoszenia prawdy o rzeczywistości III RP.
Ponieważ hierarchowie tego Kościoła stanowią część systemu sprawowania władzy i reprezentują interesy establishmentu, nie mogą podjąć takiego zadania. Prawda o III RP (choćby w zakresie Zbrodni Założycielskiej) "zabiłaby" również tę grupę.

Pozdrawiam

Aleksander Ścios,
o ile dobrze rozumiem, Pański główny postulat sprowadza się do zbudowania przez Polskę własnej strategicznej polityki informacyjnej, czyli własnego przekazu oraz wyciszenia (nie zwalczania jako sposobu nagłaśniającego) tez obcych polityk informacyjnych (mówi Pan wprawdzie o Rosji, ale moim zdaniem ten sam problem występuje w stosunku do niemieckich, ,,europejskich", żydowskich i wielu innych polityk informacyjnych wobec Polski).
Ja zgadzam się z Panem, bo budowa własnego przekazu jest nie tylko narzędziem uświadamiania społeczeństwa, ale tez pracą pozwalającą elitom państwowym na budowę samodzielnego obrazu rzeczywistości. To wszystko bardzo przydałoby się Polsce.
Chciałbym jednak zauważyć, że problemem jest raczej stan intelektualny elity pisowskiej, niż brak odpowiednich ciał specjalizujących się w tej tematyce oraz przygotowujących odpowiedni przekaz. Otóż właściwie w Polsce istnieją ośrodki intelektualne (np. Instytut Studiów Wschodnich), które prezentują całkiem znośny dorobek - samodzielny - w zakresie oceny polityki wschodnioeuropejskiej. Problemem jest, ze nikt z pisowskiej elity tego nie czytuje (a przynajmniej nie ujawnia swojej wiedzy w tym zakresie). Jeśli chodzi o budowę przekazu, jest przecież w tej chwili centralizacja poliyki medialnej, z Radą Mediów Narodowych, która ma wpływ decydujący na obsadę i i w konsekwencji politykę mediów publicznych - ciało to może wyegzekwować od tychże mediów odpowiednie prace - wdrażanie własnej polityki informacyjnej w oparciu o zespół ekspertów - w TVP jest dosyć etatów, a ściągnięcie odpowiednich ekspertów w tym np. pracowników odpowiednich instytutów to kwestia woli politycznej.
Sprawy zatem rozbijają się o brak możliwości umyslowych u polityków PiS, co Pan zresztą zaznaczył.
Natomaist byłbym bardzo ostrożny w przyznawaniu prawa do ,,zakazu rozpowszechniania określonych treści oraz prawo ograniczania (likwidacji) tych "wolnych mediów", które chętnie szerzą obcą propagandę i dezinformację". Pomijając prawną wykonalnosć takiego postulatu (jaki miałby być charakter prawny takich decyzji - decyzja administracyjna? jaka ścieżka odwoławcza? jak to się ma do art. 54 konstytucji? ) pozostają watpliwości polityczno-społeczne (nie prawne): urzędnik miałby decydować o tym, co wolno, a czego nie wolno powiedzieć w prywatnych mediach? jaka odpowiedzialność państwa za swoje pomyłki (zakaz publikowania informacji, które okażą się prawdziwe, albo publikowanie tez własnej polityki informacyjnej, które okażą się nieprawdziwe lub szkodliwe dla Polski?).
Nalezy zaznaczyć, że nawet przy maksymalnei psrawnym zbudowaniu własnej polityki informacyjnej, jej keirunek będzie pochodną wizji polityki wewnętrznej, międzynarodowej i historycznej przyjętej przez dany rząd. Ale żaden rzad nie może pozostac poza zakresem krytyki czy dyskusji ze strony innych sił społecznych i politycznych w kraju - bo interes Narodu wymaga, żeby liczyć się z możliwością popełnienia przez kierownictwo państwowe i nie zostawiać mu monopolu na intelektualne rozważania w strefie publicznej - innymi słowy, nie można pozwolić, żeby rząd zamknął usta każdemu, kto mu się nie podoba, bo oprócz łotrów (takich jak PO-PSL), zaknebluje także przy okazji każdego, kto myśli inaczej.

A o tym, że rząd PiSu popełnia wiele bardzo poważnych błędów, świadczy choćby niedawna wypowiedź pana ministra Antoniego Macierewicza o odpowiedzialności Rosji za Wołyń. Specjalnie przywołuję tu wypowiedź tego akurat, cenionego przeze mnie polityka, który jest na tym blogu często chwalony za działania anty- komunistyczne, żeby wykazać, że nikt nie jest wolny od błędów. Z tego bowiem co wiem, decyzje o eksterminacji ,,elementu polskiego" podjęto wg wiedzy polskich historyków w gronie decydentów OUN B (albo podczas III Konferencji OUN B albo trochę później w gonie dowódców UPA na Wołyniu). Ci ludzie byli w pewnym okresie współpracownikami III Rzeszy i byli sfanatyzowanymi nacjonalistami zainspirowanymi nazizmem, ale nigdy nikt nie wykazał ich agenturalności wobec Moskwy = przeciwnie, NKWD ścigało ich i zabijało, i nawzajem. Jezeli pan minister Macierewicz ma inne dane, powinien natychmiast je ujawnić, bo inaczej można odnieść wrażenie, że nie wie, o czym mówi.
Ten przykład pokazuje, że trzeba być ostroznym. kto ma rację: Antoni Macierewicz, czy np. portal Kresy? jeśli by pozwolić na Pański postulat ,,zamykania", mogę sobie wyobrazić, jak MON chce zamknać np. Kresy.pl, ale nie wyobrażam sobie, żeby MON chciał np. przyznać się do błędu i ponieść konsekwencje swoich błędnych wypowiedzi.
Ponieważ wymienione przeze mnie podmioty działają - jak sadzę - w dobrej wierze, należy chyba obstawiać w takich przypadkach raczej wolność dyskusji, z pozostawieniem publiczności prawa do oceny. Natomiast rozprawa z agenturą jest konieczna, w tym medialną, ale do tego trzeba raczej decyzji politycznej o rozliczeniu komuny i jej medialno-finansowych agend jak TVN, co moze bez problemu zrobić prokuratura poprzez chocby wyjasnienie podstaw finansowych działalności tych ośrodków. Bez tej decyzji żadne nowe polityki informacyjne i specjalne grupy nic nie dadzą, z taką decyzją będzie to także zbędne - bo Pański bardzo słuszny w moim odbiorze postulat wyczyszczenia obcych wpływów z przestrzeni medialnej musi ograniczać się własnie do bezpieczniackich ośrodków, resztę natomiast omijajć szerokim łukiem.

pozdrawiam Pana

Aleksander Ścios 5 sierpnia 2016 00:53

Wojciech Miara,

Jeśli na wstępie tego tekstu wyraźnie zaznaczam, że zawarte w nim propozycje nie znajdą zastosowania w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, nie jest to pusta retoryka ani wyraz mojej złośliwości wobec rządzących.
Doskonale zdaję sobie sprawę z kondycji intelektualnej "elity pisowskiej" i stanu świadomości naszego społeczeństwa.
Wbrew Pańskiej sugestii, nie dostrzegam też żadnych "ośrodków intelektualnych, które prezentują całkiem znośny dorobek - samodzielny - w zakresie oceny polityki wschodnioeuropejskiej". Nad całą myślą polityczną III RP (również prezentowaną w ISW) ciąży odium "georealizmu" i nie ma dziś środowisk wolnych od tej pierworodnej skazy.
Ośmielam się jednak twierdzić, że (poza postulatem stworzenia specgrupy ds. walki z dezinformacją) inicjatywa podjęcia terapii należy do samych Polaków. A raczej, do tej niewielkiej grupy, która rozumie istotę zagrożenia wewnętrznego i nie poddaje się wszechobecnej mitologii demokracji.
Niestety, niektóre z Pańskich uwag wskazują, że również tak wyśmienity komentator nie jest wolny od tej przypadłości. Zechciał Pan bowiem podnieść kwestię "zakazu rozpowszechniania określonych treści oraz prawo ograniczania (likwidacji) tych "wolnych mediów", które chętnie szerzą obcą propagandę i dezinformację" i powołał się na "wątpliwości polityczno-społeczne", a nawet konstytucję III RP.
Tyle, że ja nie piszę o wprowadzeniu cenzury i zakazie krytykowania rządu w warunkach państwa demokratycznego. Mój tekst nie dotyczy normalnych zasad walki politycznej i nie zwiera postulatu ograniczenia swobody wypowiedzi. Byłbym zresztą ostatnią osobą, która taki postulat stawia.
Rozmawiamy natomiast o realnym zagrożeniu naszego bezpieczeństwa, o czasie wojny informacyjnej, o groźnych operacjach prowadzonych w ramach wojny hybrydowej, o szerzeniu dezinformacji i wrogiej, antypolskiej (nie antypisowskiej czy antyrządowej) propagandy.
Rozmawiamy o najcięższych przestępstwach zdrady i dywersji (głównie politycznej), które są inspirowane przez zewnętrzne, wrogie Polsce siły. Rozmawiamy o akcjach, które mogą poprzedzać atak militarny lub niosą zapowiedź poważnej destabilizacji sytuacji wewnętrznej.
Czy wolne państwo ma prawo bronić się przed takimi zagrożeniami? Czy dla ustanowienia obrony, może sięgać po środki przymusu? Niekoniecznie stanowione przez urzędnika lecz wykonywane przez konstytucyjne organy.
Jest dla mnie oczywiste, że państwo powstałe na fundamencie zdrady i sukcesji komunistycznej nie ma i nie może mieć instrumentów do walki z takimi zagrożeniami. III RP nie definiuje takich pojęć, a jej klasa polityczna uprawia prymitywną retorykę "mechanizmów demokracji" i nie jest zainteresowana ukróceniem działań agentury. Podkreśliłem to wyraźnie.
Dochodzi tu do nieporozumienia. Pan chciałby oceniać moje postulaty w perspektywie państwa prawa i demokracji, ja zaś twierdzę, że droga do odzyskania takiego państwa (którym III RP nie jest) wiedzie poprzez działania wskazane w tekście.
To są postulaty na czas wojny. A jeśli nie chcemy nawet dostrzec, że ona trwa, nie dziwmy się, że ją przegrywamy.

Nie chcę natomiast komentować Pańskich uwag pod adresem ministra Macierewicza i jego rzekomego błędu. To zbyt dalekie od treści tekstu. Wspomnę tylko, że znajomość historii pozwala zrozumieć trafność słów szefa MON - "Prawdziwym wrogiem, który rozpoczął i który użył część ukraińskich sił nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, jest Rosja. To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia."
Należałoby dowiedzieć się, z jakim entuzjazmem Ukraińcy witali siły sowieckie wkraczające na Wołyń w roku 1939 oraz zrozumieć, dlaczego z chwilą wkroczenia Sowietów nastąpiły ataki ludności ukraińskiej na Polaków. Tak bowiem wyglądały realia Wołynia, nim w roku 1943 doszło do zbrodni ludobójstwa.

Pozdrawiam Pana

Aleksande Ścios,

Napisał Pan:
,,Dochodzi tu do nieporozumienia. Pan chciałby oceniać moje postulaty w perspektywie państwa prawa i demokracji, ja zaś twierdzę, że droga do odzyskania takiego państwa (którym III RP nie jest) wiedzie poprzez działania wskazane w tekście.
To są postulaty na czas wojny. A jeśli nie chcemy nawet dostrzec, że ona trwa, nie dziwmy się, że ją przegrywamy".

Zgadzam sie, że Polska jest w stanie quazi - wojny - ze strony Rosji i Niemiec co najmniej. Zaznaczę zatem tylko, że ogólnie popieram Pański postulat odrzucenia tego postmagdalenkowego państwa i budowy nowej, prawdziwej państwowości,a politykę informacyjną też akceptuję jako niezbędny element obrony przed obcymi wpływami.

Wskazałem natomiast na poważne problemy, jakie nawet przy akceptacji ,,wojennych czasów i metod" pojawią się przy aplikacji niektórych z Pańskich założeń - odróżnienia obcych agentur od krytyków nieagenturalnych - co zresztą wydaje się Pan tez w pewnym stopniu odnotowywać(,,trudność polega na wskazaniu materiałów (publikacji, wypowiedzi, audycji radiowo-telewizyjnych) zawierających niebezpieczne treści oraz znalezieniu i zneutralizowaniu rzeczywistych mocodawców i źródeł wrogich działań".). Tylko rząd o takim autorytecie społecznym, który wykluczałby podejrzenia o rozprawe z krytykami/opozycją dokonywaną w ramach polityki informacyjnej, mógłby uzyskać publiczną akceptację dla ,,zamykania mediów". Zaznaczam, że absolutnie nie przypisuję akurat Panu chęci cenzurowania, ja nawet nie przypisuję jej do końca działaniom rzadu - gdyby wykonywał Pański postulat - twierdzę tylko, że żeby kogoś ,,zablokować", trzeba wykazać niezbicie, że działa agenturalnie (przyjmując obce zlecenia): a co jeśli rząd w dobrej wierze będzie blokował media, z którymi się nie zgadza, bo uważa, że powielają np. tezy rosyjskie, ale nie wykaże , że jest to działanie agenturalne?

Nie chcę jednak sprowadzać dyskusji nad Pańskim tekstem do tego jednego elementu - który choć dla mnie kontrowersyjny, to nie jest istotą zagadnienia. O wiele istotniejsze w kontekście realnych możliwości ,,na dzisiaj" wydają mi się Pańskie słowa:

,, Póki politycy PiS będą brylowali w różnych TVN-ach i Polsatach, nikt nie przekona Polaków, że oglądanie tych telewizji uwłacza istotom rozumnym i nie przysparza wiedzy o rzeczywistości. Tylko osobisty przykład i silna manifestacja postawy bojkotu, mogą wpłynąć na zmianę indywidualnych preferencji i skłonić Polaków do mądrego naśladownictwa".

I to jest chyba clou aktualnie wykonalnych postulatów dotyczących polityki informacyjnej. Zagłodzenie mediów bezpieczniackich, co natychmiast osłabi albo nawet zniweluje ,,obce wrzutki".
W pełni popieram.

Odnośnie Instytutu Studiów Wschodnich, być może ma Pan rację odnośnie georealizmu. Ja bardziej zwracam uwagę na pewien ich dorobek analityczny (niosący zasób informacji), aniżeli syntetyczny (koncepcyjny). Rozumiem jednak Pańską uwagę - w ogóle faktycznie brak jest w Polsce takich osrodków intelektualnych z zakresu polityki państwowej, które pracowałyby nad koncepcjami.

Co do Wołynia, byłbym wdzięczny za wskazanie konkretnych źródeł/lektur informujących o sowieckim kierownictwie czy wiodącej inspiracji przy decyzjach o ataku na ludnosć polską. Sam, czytałem tylko Grzegorza Motyką ,,Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji Wisła". Aktywizacja banderowców po wkroczeniu Sowietów była mniejsza, niż po wkroczeniu Niemców - wtedy dopiero ożyli, Samo kryterium ,,aktywizacji za czasów danego okupanta" musi prowadzić zatem raczej do wniosku o wiodącej odpowiedzialności Niemiec, nie Rosji. Po prawdzie jednak, wygląda na to, że banderowcy działali politycznie głównie na własny rachunek i nie ma powodu, by z nich zdejmować dziś ten dorobek.

Sowieci prowadzili własne ludobójstwo Polaków (od 1936 r.). Szkoda w dyskusji nad polityczną odpowiedzialnością Moskwy za te działania stosować argumenty, które nie są adekwatne - mówiąc delikatnie. Osłabia się przez to wymowę i znaczenie zarzutów prawdziwych.

pozostaję z szacunkiem

05.08.2016r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet