FAŁSZYWA ALTERNATYWA – 2.TERAPIA - Aleksander Ścios


Rzecz dla
Rzeczpospolitej


W 30 rocznicę śmierci


Afera marszałkowa -
bo tak nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest ,,matką" wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL





 
Od redakcji RODAKpress:
Szanowni Państwo,

Aleksander Ścios od lat swoimi tekstami tworzy wspólnotę niezależnej myśli.
W tej trudnej pracy powinniśmy go wspierać i dlatego redakcja w imieniu Autora zwraca się do Państwa o dokonywanie dobrowolnych wpłat.
W tym celu przejdź na blog Aleksandra Ściosa

Kliknij na przycisk
"Przekaż darowiznę"
i dalej według instrukcji na stronie.
Dziękujemy wszystkim, którzy okażą wsparcie.

"Rozwiązania, które miałyby obalić magdalenkowy twór, nie mogą
być „drogą kompromisów” ani podlegać „regułom demokracji”".
Obowiązkowy tekst dla wszystkich pytających "co dalej"?
FAŁSZYWA ALTERNATYWA – 2.TERAPIA

Publikacja pierwszej części tekstu „FAŁSZYWA ALTERNATYWA” pozwoliła mi zrozumieć, jak głęboko sięga obszar mitologii III RP i jak mocno zakorzenione są kłamstwa o „mechanizmach politycznych” tego państwa.
Przeświadczenie, że wystarczy powołać nową partię i wejść z nią w obieg systemu III RP, jest dziś równie powszechne, jak wiara w możliwość obalenia tego systemu na drodze „przemian politycznych”.
Mogę podejrzewać, że nawet uważnym czytelnikom bezdekretu, ten fragment „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY” mógł sprawić niemałą trudność:
Trzeba odrzucić optykę sprowadzoną do budowania „trzecich dróg”, tworzenia kanapowych partyjek lub środowisk wzajemnej adoracji. Trzeba zapomnieć o „wynikach wyborów”, „sondażach”, programach politycznych i walkach parlamentarnych. Są to iluzje, mające utrzymać nas w karbach mitologii obecnego państwa.
Trzeba przyjąć za pewnik, że nie da się obalić porządku III RP w drodze wyborów parlamentarnych i wolnej gry politycznej. Znając prawdę o genezie tego tworu i historię ostatnich dekad, nie można pokładać nadziei w fasadowych cechach parlamentaryzmu i pseudo-demokracji. Nie wolno też wierzyć w mit państwa prawa, gdy tym obszarem zarządzają ludzie służący sowieckiemu okupantowi.
Byłoby absurdem widzieć – czym jest to państwo i znać jego reguły, a jednocześnie przyjmować narzędzia narzucone przez wroga
.”
    Problem z odbiorem takiej optyki, dotyczy przezwyciężenia naturalnych skłonności naszej percepcji i sprowadza się do odrzucenia zmodyfikowanej „nowej świadomości”. 
W czasach okupacji sowieckiej, świadomość ta prowadziła do uznania PRL-u za państwo polskie i „oswojenia” nas z obcym tworem komunizmu.
III RP uczyniła z niej broń stokroć groźniejszą, bo powstały w Magdalence projekt „państwa socjalistycznego nowego typu”, kazała uznawać za Niepodległą, zaś rządzące nim mechanizmy, określić mianem zasad prawa i demokracji.
Tak dalece przekonano Polaków o istnieniu tych wartości, że klasyczne simulacrum – pozorujące zaledwie stan rzeczywisty, okryte zasłoną zdrady, kłamstwa, a nawet zbrodni, zaczęli postrzegać jako domenę wolnej państwowości. Wystarczyła falsyfikacja języka i podważenie podstawowych pojęć (jak: naród, patriotyzm, wolność, demokracja, itd.), by oszukać Polaków i wykorzystać nasze marzenia o Niepodległej.
U podstaw tej mistyfikacji leży strach przed zdefiniowaniem PRL-u, komunizmu i jego sukcesorów. Gdyby taka definicja powstała i została przyjęta - z całą konsekwencją, nikt zdrowy na umyśle nie mógłby utrzymywać, że twór powołany w Magdalence jest wolną i niepodległą Rzeczpospolitą.
Jest tu ten sam rodzaj „zaczadzenia bolszewickim fetorem”, o którym mówił Zbigniew Herbert w trakcie rozmowy z Jackiem Trznadlem: „Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonię patetyczną... To było małe, głupie, nędzne, zakłamane”.
Robić z tego „małego, głupiego, nędznego i zakłamanego” „wolną Rzeczpospolitą” – jest więcej niż zbrodnią.
Po trzech dekadach celebrowania rozmaitych „świąt demokracji”, słuchania tzw. polityków i oglądania obrazków w tv, zdecydowana większość naszych rodaków jest jednak święcie przekonana, że o realiach ich życia decydują procesy wyborcze i spektakle parlamentarne.
Nawet ci, którzy realia te oceniają nadzwyczaj krytycznie i w magdalenkowym tworze widzą kontynuację komunistycznej hybrydy, nie potrafią rozstać się z poglądem, jakoby droga do obalenia porządku III RP wiodła przez partyjniackie manowce i miraże „walki politycznej”.
To tragiczne pokłosie „nowej świadomości”, tworzy nieprzekraczalną, bo osadzoną w nas samych ,barierę.
Zamknięty, „zabetonowany” układ III RP  wytworzył bowiem skuteczną truciznę i nasze dążenia do wolnej państwowości sprowadził do praktycznego sofizmatu: chcesz zmian – stwórz własną partię, wejdź z nią do sejmu, wygraj wybory. Chcesz obalić komunistyczną sukcesję – działaj w ramach mitologii demokracji i zasad systemowych tego państwa.
Przed działaniem tej trucizny, nie chroni wiedza o genezie III RP, o sfałszowanych wyborach roku 1989 i wykluczeniu z „obiegu politycznego” wszystkich środowisk antykomunistycznych oraz ludzi przeciwnych magdalenkowej zdradzie.
Nie chroni też wiedza o kolejnych fałszerstwach wyborczych, o mafijnych i agenturalnych układach, zabójstwach politycznych, grach służb specjalnych – o łańcuchu prawdziwych czynników, które regulują życie publiczne tego państwa.
Przeświadczenie, że w III RP istnieją patologie, które można pokonać narzędziami mitycznej demokracji - jest więc głęboką aberracją, rodzajem nieuleczalnej schizofrenii i zamyka wyznawców tego poglądu w klatce fałszywej alternatywy.
Przykład: gdy widzę młodych ludzi, którzy w tworzeniu jakiejś kanapowej partyjki, pod wodzą lubelskich „polityków”, chcą widzieć „jedyną alternatywę”, mam świadomość, jak długa czeka nas droga. Jest w tym mocny dowód owej schizofrenii politycznej, z którą boryka się wielu naszych rodaków, niezadowolonych i rozczarowanych mistyfikacją „dobrej zmiany”.
Potrzeba działań okazjonalnych i populistycznych oraz błędne przekonanie, że w polityce III RP jest miejsce dla „radykałów”, będzie skłaniała do poszukiwania „trzecich sił” i tworzenia fałszywych alternatyw. Stąd tylko krok do „zagospodarowania” tych inicjatyw przez rozmaitą agenturę i skierowania ich na manowce.

    Publikacja pierwszej części tekstu uświadomiła mi również, że proponowana tu terapia, musi napotykać na opór i odrzucenie.
Stanie się tak, bo wszelka radykalizacja poglądów – wywołana nędzą „dobrej zmiany”, sprowadza się w istocie do formułowania werbalnych deklaracji, do aktywności internetowej oraz reakcji na poziomie emocjonalnym. Ten model pseudo-opozycyjności został mocno zakorzeniony w III RP i wynika z niskiej świadomości politycznej naszych rodaków, jak też z pospolitego strachu i konformizmu.
Nie ma woli prowadzenia konkretnych działań lub zaangażowania wykraczającego poza sferę wirtualną. Nie ma potrzeby organizowania życia społecznego na poziomie elementarnym (rodzina,  bliscy, krąg towarzyski i zawodowy) ani świadomości, że to co wartościowe, musi kosztować i wymagać ofiar.  Tym bardziej - nie ma zrozumienia dla projektów przekraczających miarę szybkich, bieżących efektów.
Tworzy to sytuację, w której niezadowoleni z „dobrej zmiany” ograniczają aktywność do formułowania pytań - „jaka jest alternatywa” i „co dalej”, a nie znajdując wskazania palcem banalnych, błyskawicznych rozwiązań, poddają się apatii lub – wiedzeni przez rozlicznych hochsztaplerów, podążają szlakiem „trzeciej siły”.
Jesteśmy dziś w położeniu, o którym pisałem w roku 2011, w tekście „Długi marsz”:
„Większość z dzisiejszych czterech milionów pochłonie dżuma codzienności: przejdą na stronę „sytych umarłych”, stracą wiarę i zęby, zaszyją się w głąb siebie lub uciekną ze skowytem przekleństw.”
Poważną przeszkodą przed przyjęciem proponowanej terapii, może się okazać postawa ministra Antoniego Macierewicza, z którym wielu Polaków łączyło nadzieję na stworzenie nowej siły politycznej. Dalsza obecność tego polityka w kręgu „dobrej zmiany” - jeśli nawet motywowana pragmatyką prac nad sprawą smoleńską, może przekreślić szansę na takie rozwiązanie i pozbawić potencjalny ruch polityczny mocnego przywództwa. 
Przypomnę natomiast, że logika długiego marszu nie opiera się na dogmacie wiary w tego czy innego polityka i nie jest zależna od politycznych kalkulacji. Trzeba przyjąć, że – niezależnie od decyzji Antoniego Macierewicza oraz okoliczności, w jakich się znajdziemy, terapia fałszywej alternatywy, musi przekraczać podobne ograniczenia. Gdyby było inaczej – długi marsz przeciwko mitom nie odróżniałby się od szalbierstwa „trzech kadencji” pana Kaczyńskiego.
           Fundamentem terapii powinna być zasada sformułowana w pierwszej części „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY”: „Nie można wierzyć, że powstała na gruncie PRL sukcesja, legnie pod ciosem kartki wyborczej i ciężarem akcji politycznych. Ten system nigdy nie dopuści do udziału w życiu publicznym ludzi o poglądach sprzecznych z dogmatyką III RP.”
Jeśli przyjmiemy taką zasadę, staje się oczywiste, że metody walki z sukcesją komunistyczną nie mogą ograniczać się do działań prowadzonych w ramach mitologii demokracji.
Ten system nie da się „oszukać” opozycją jawną, podporządkowaną sztucznym „mechanizmom politycznym” (programy,sondaże, debaty) i zwodniczym regułom wyborczym. Nie dopuści do jej powstania lub dopuściwszy (z powodu błędu), doprowadzi do dezintegracji i klęski.
Obecne status quo, w którym działają dwie, główne siły polityczne, pozornie skonfliktowane i przeciwstawne, odzwierciedla zasadniczą symbiozę tego systemu. Dla istnienia PiS-u. konieczne jest PO - dla istnienia PO, potrzebny jest PiS. Jedna i druga siła dysponuje swoimi ośrodkami propagandy i w jednakowym stopniu zabiega o utrzymanie elektoratu w obszarze fałszywej alternatywy. Już tylko próba odpowiedzi na pytanie: czym zajmowaliby się luminarze partii Kaczyńskiego, gdyby zabrakło partii Schetyny, o czym pisaliby żurnaliści jednej partii, gdyby odebrać im adwersarzy z drugiej – dostatecznie obnaża konstrukcję tej symbiozy i nakazuje z ogromnym dystansem traktować rozmaite „konflikty” i „pola walki”.
Mając do dyspozycji cały aparat państwa i pozostając pod kontrolą różnych grup interesu, partie systemowe nie mogą więc dopuścić do powstania autentycznej opozycji. Różne formy cenzury oraz przemilczania niewygodnych poglądów, są jednym ze sposobów utrzymywania status quo.
Co dzieje się z fałszywymi „antysystemowcami” po wejściu w ustrój III RP, dowodzi zaś przypadek tzw. partii Kukiza – jednego z projektów mających imitować „pluralizm polityczny”.
To oznacza, że prawdziwa opozycja, mogłaby zaistnieć tylko w formie struktur utajnionych i w żadnym stopniu niezwiązanych z systemem parlamentarnym III RP.  Trzeba też zakładać, że pozyskiwanie jej zwolenników, nie mogłoby odbywać się przy udziale powszechnych środków medialnych (w tym internetowych) i musiało obejmować wyłącznie relacje osobiste.
Ujawnia się tu pierwszy poziom trudności, związany z pojęciem działań niejawnych, konspiracyjnych. W prawodawstwie III RP nie wolno tworzyć tajnych struktur politycznych, a próba upowszechniania podobnych koncepcji, zostanie natychmiast zaliczona do kategorii  antypaństwowego spisku.  Nie mam nawet wątpliwości, że w przypadku obecnej władzy i poglądów prezentowanych na tym blogu, taki zarzut zostałby błyskawicznie wykorzystany.
Istnienie jawnej partii antysystemowej, można sobie wyobrazić tylko w jednym przypadku – gdyby posiadała silnego, wiarygodnego i rozpoznawalnego przywódcę i w żadnym zakresie nie wchodziła w system zależności od państwa. Jej organizacja służyłaby wówczas zewnętrznym formom prezentowania określonych poglądów, a sama partia spełniałaby role katalizatora.
Byłaby potrzebna po to, by organizować ludzi podobnie myślących, nadawać kierunek ich działaniom i poszerzać obszar wpływu. Nigdy po to, by wygrać wybory i przejąć władzę.
    Przyjęcie powyżej zasady, wymusza kolejne, jeszcze bardziej „kontrowersyjne” rozwiązania. Bo jeśli sukcesja komunistyczna nie może ulec „ciosom kartki wyborczej”, oznacza to, że cały arsenał działań demokratycznych staje się nieprzydatny.
Przez trzy dekady obecnej państwowości wmówiono nam, że tylko akcje wyborcze, aktywność  parlamentarna oraz partyjne ”gry polityczne”, mogą kształtować polską rzeczywistość. Nawet demokracja bezpośrednia – wsparta na ruchach społecznych, niekontrolowanych przez partie i środowiska wpływu, jest nam kompletnie obca i – za sprawą „strażników demokracji” III RP, kojarzy się ze złowrogą „rewolucją”. Obcy też jest cały katalog środków, o których wielokrotnie pisałem na tym blogu – choćby w tekście „GDYBY PAN COGITO ODWAŻYŁ SIĘ STRZELAĆ...”. Sprawia to, że ludzie zaczadzeni mitologią demokracji, nawet nie próbują zachowań w ramach „logiki mackiewiczowskiej”. To dla nich utopia i „marzycielstwo” - a tylko dlatego, że wymaga rozstania z kilkoma mitami i wykazania minimum konsekwencji.
Tym trudniej przyjąć, że autentyczna partia antysystemowa nie może wygrać żadnych wyborów, a jeśli – jakimś cudem, znalazłaby się w parlamencie, zostanie tam zmarginalizowana i zniszczona. Stanie się tak, ponieważ pluralizm polityczny i związany z nim parlamentaryzm, są narzędziami magdalenkowych szalbierzy i w systemie reglamentacji praw i obowiązków (te pierwsze-dla kasty rządzącej, drugie-dla „suwerena”), służą tym, którzy akceptują „porządek” okrągłego stołu i wytyczone wówczas granice.
Gdyby ktokolwiek ogłosił – w ramach owego pluralizmu, że zamiast pseudo-demokracji, chce władzy dyktatorskiej i ograniczenia destrukcyjnego partyjniactwa, a w miejsce mafijnych zasad „państwa prawa”, marzy mu się elementarna sprawiedliwość – znalazłby się w kręgu „wyklętych” i został zaliczony do „politycznych terrorystów”.
Z podobną reakcją, spotkałoby się odrzucenie dogmatu „obrony demokracji” - na rzecz obrony polskości czy zanegowanie kanonu „integracji europejskiej” - na rzecz budowania państwa narodowego.
Ten aspekt – zakazu głoszenia poglądów sprzecznych z dogmatyką III RP, jest nie tylko mocnym dowodem mitologii demokracji, ale z każdej grupy rządzącej tym państwem, czyni zakładników magdalenkowego szalbierstwa. Procesy, o których wspominałem w pierwszej części tekstu (wykluczenie „sił wstecznych, hamujących rozwój”, fałszerstwa wyborcze, zawłaszczenie instytucji państwa), wzmocnione o medialny „rząd dusz” i pogardę wobec głosu (rzekomego) suwerena,  sprawiają również, że tzw. zasady społeczeństwa obywatelskiego, są w III RP kompletną fikcją.
       Szukając terapii wobec fałszywej alternatywy, trzeba uwzględnić te okoliczności i sięgnąć po działania niedostępne „strażnikom” systemu.
Do takich, można zaliczyć tworzenie wspólnot na poziomie relacji osobistych i organizowanie się w obszarze osób bliskich, środowisk zawodowych, kręgu towarzyskiego. Oddzielenie tej aktywności od systemu nadzoru (służby,media,sądy) i państwowego rozdawnictwa, jest kluczowym warunkiem powodzenia i daje - choćby elementarną, gwarancję niezależności.
Pisałem już o budowaniu „małych grup oporu” - dwu, trzy, a choćby dziesięcioosobowych, które aktywnością we własnym środowisku, poprzedzą powołanie ogólnokrajowej reprezentacji.
Mogłaby ona powstać jako nieformalny ruch społeczny, budowany oddolnie, na fundamencie owych małych struktur. Każda inna forma organizacyjna – partia, stowarzyszenie, itp., w przypadku jawnego głoszenia postulatu „obalenia III RP”, będzie narażona na poważne ataki, infiltrację lub represje. Tylko taki ruch – niepodatny na „moderację” systemową, mógłby inicjować protesty społeczne lub akcje wymierzone w patologie tego państwa.
Analogie z czasami komuny, nie są pozbawione sensu. Szczególnie w tym zakresie, w jakim każde zbliżenie ówczesnej „opozycji demokratycznej” do ośrodków władzy, kończyło się zaprzaństwem i obróceniem (nawet) szlachetnych pobudek na potrzeby komunistycznej watahy. Zapominać o  tym doświadczeniu, byłoby głupotą.
    Jakkolwiek nazwać podobną terapię - „pracą u podstaw”, „robotą organiczną”, problem z akceptacją sprowadza się do trzech czynników: perspektywy czasowej, małej efektowności oraz potrzeby osobistego zaangażowania.
Nie ma tu miejsca na szybkie, spektakularne rezultaty i demagogię „zwycięstwa”.
Zbędne są internetowe celebracje, gromkie manifesty oraz epatowanie łatwym „radykalizmem”.
Na nic też przydadzą się pyskówki na forach, obwieszanie patriotycznymi emblematami, pisanie petycji lub płacenie  „ludowym trybunom”.
Rzecz wymaga własnej pracy, długich lat aktywności i podjęcia niemałego trudu.
 
Do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna kwestia.
Wielokrotnie pisałem, że jak PRL nie upadł pod wpływem kartki wyborczej, tak jego hybryda nie może polec pod naciskiem „mechanizmów demokracji”. To teza sformułowana już w roku 2011, gdy w tekście  „Długi marsz” twierdziłem : „państwa realnego komunizmu nie upadają pod ciosami demokracji. Anektują jej fasadę, by ukryć własne draństwa, jednak nie po to, by oddać władzę obywatelom. Odzyskać ją można tylko w taki sposób, jak została narzucona. Możemy liczyć na zbieg korzystnych okoliczności lub przypadkową iskrę, która wyzwoli pożar. Pokładanie nadziei w demokracji byłoby równie niedorzeczne, jak wiara, że większość ma zawsze rację.”
Słuszna jest więc konkluzja, że trzeba takich metod i działań, które będą adekwatne wobec autentycznych „fundamentów ustrojowych” III RP.
Co to oznacza? Tyle, że zdrada i antypolska agresja, musi być powstrzymana dyktatem siły.
Jeśli na przeszkodzie dobra obywateli stoją fałszywe „zasady demokracji”, a ich praktykowanie może zagrozić polskiej racji stanu - trzeba je odrzucić. Nie demokracja lecz niepodległość jest tu najwyższą wartością.
Patologie i układy mafijne  – muszą być do szczętu rozbite, bez względu na okoliczności czy „reperkusje” międzynarodowe.    
Na dywersję i dezinformację, trzeba odpowiedzieć likwidacją wrogich ośrodków i represjami wobec dywersantów.
Jeśli „integracja europejska” zagraża naszej narodowej tożsamości lub groźnie wnika w materię suwerenności państwa, nie wolno jej dłużej praktykować.
       Rozwiązania, które miałyby obalić magdalenkowy twór, nie mogą być „drogą kompromisów” ani podlegać „regułom demokracji”.
Ci, którzy dla własnych kamaryli stworzyli to państwo, posługiwali się kłamstwem, przemocą i podstępem. Nam, którym przyszło tu żyć, narzucili zasady, którym nigdy nie podlegali i założyli obręcze, jakich sami nie noszą. W tej asymetrii tkwi źródło mafijnych relacji i przyczyna największych patologii. To dość, by zostały odrzucone.
Warto też przyjąć, że działanie bierze początek w myśleniu. Nigdy odwrotnie. 
Do tej zasady sprowadza się wskazana tu terapia, jak i cała moja publicystyka. Zmiana świadomości Polaków i odrzucenie szeregu mitów pustoszących nasze umysły, jest pierwszym i nieodzownym warunkiem odzyskania wolności.
Dlatego długi marsz jest drogą dla ludzi odważnych i cierpliwych, niepoddających się populistycznym nastrojom i wolnym od schematów myślenia. Na tej drodze ma powstać „oferta dla radykałów” i wizja prawdziwej, antysystemowej opozycji. Chcąc osiągnąć więcej – trzeba obalić kolejne mity i przekroczyć zakazane granice. Zasłużyć na nienawiść i samotność, poczuć się mniejszością we własnym kraju.
Mogę raz jeszcze powtórzyć słowa napisane przed siedmioma laty:
Czeka nas długi marsz. Tak długi, jak przewlekła będzie agonia III RP. Można zostać po drodze z milionami polskojęzycznych apatrydów lub dojść do wolnej Polski.
Na tym będzie polegał wybór.

Aleksander ŒŚcios
Blog autora

ŚŒCIOS PYTAŁ KOMOROWSKIEGO, a TERAZ PYTA NASZYCH WYBRAŃCÓW

Czytelnikom Aleksandra ŒŚciosa i jego komentatorom na blogu oraz TT:
Aleksander ŒŚcios 19 maja 2016 21:43

Szanowni Państwo,

Najmocniej przepraszam stałych Czytelników bezdekretu za dyskomfort związany z lekturą niektórych "komentarzy" i za obecnoć treści, które nie powinny znaleść się w tym miejscu.

Od wielu lat staram się prowadzić blog w ten sposób, by nie pojawiały się tu dezinformacje, łgarstwa lub esbeckie "wrzutki". Dość ich w tzw. wolnych mediach i na "prawicowych" forach internetowych.

Nie dopuszczam również do głosu klasycznych idiotów, ćwierćinteligentów ani zadaniowanych funkcjonariuszy.

Nie ma tu miejsca dla teoretyków spisku żydo-masońskiego, wyznawców endokomuny i narodowych bolszewików, dla sierot po Urbanie, esbeckich prowokatorów lub zwolenników "trzeciej drogi".

Nie mam czasu ani ochoty, by prowadzić polemiki na poziomie uwłaczającym ludziom rozumnym. Nie uważam też za konieczne objaśniania rzeczy oczywistych.

To kwestia zasad, higieny psychicznej oraz szacunku wobec gości i przyjaciół bezdekretu.

Chcę więc wyraźnie podkreślić, że od tej chwili wszelkie brednie o "wspólnych posiedzeniach rządów polskiego i izraelskiego z ojcowskim nadzorem Amerykanów" itp. rewelacje, których autorzy węszą spiski żydowsko-amerykańskie, będą stąd natychmiast usuwane i nie doczekają się odpowiedzi.

Będę również kasował "komentarze" w stylu zaprezentowanym przez pana "Kowalski Jaroslaw". Nie ma tu miejsca na niewybredne insynuacje ani na łgarstwa powielane na forach Związku Byłych Funkcjonariuszy Służb Ochrony Państwa itp. organizacji.

Nie interesuje mnie - co o takich praktykach pomyślą autorzy takich wypowiedzi. Będę ich usilnie zniechęcał do odwiedzania mojego bloga i dbał, by nie zaśmiecali tego miejsca.

Z komentarzy na blogu Autora:

Jest dla mnie całkowicie zrozumiały pański pogląd. Jedyne czego nie potrafię pojąć, to jak sprawić aby większość Polaków to ogarnęła, szczególnie w kontekście funkcjonowania w tyglu zwanym Europa?
Pozdrawiam Pana Serdecznie

Post Scriptum. Chciałem jeszcze dodać, że ogólnie nasze prawo nie jest respektowane (i może nie będzie) przez wpływowe, ale nie tylko, przede wszystkim przez wpływowe państwa Europy.

Pisząc o większości wpada Pan chyba w znaną pułapkę :))

To prawda z tą "większością", nie dobrze się wyraziłem. Może lepiej gdyby wpływowi ludzie zaczęli postępowali mądrze, roztropnie, uczciwie a a ta "większość" będzie się za nimi kierować. (:trochę utopia:)

Glenn,

Recepty na przekonanie „większości Polaków”, nie znam i przyznaję, że nie zaprząta to mojej uwagi. „Większość” jest tu pojęciem mitycznym.
Nie od jej woli zależy bieg historii i sprawy polskie.
Zawsze decydują jednostki.
Nie zmienimy też naszego położenia geograficznego i „funkcjonowanie w tyglu zwanym Europą” jest koniecznością. Warto jedynie wyciągać wnioski z historii i czerpać z tych rozwiązań, które – na przestrzeni wieków, pozwalały tworzyć silną państwowość i trzymać w ryzach naszych najbliższych sąsiadów.
Z cała pewnością, takim rozwiązaniem nie jest mitologia demokracji ani „georealizm”, praktykowany przez współczesnych polityków.
Dlatego, nie nasza obecność w Europie stanowi zagrożenie, lecz zgubna, pro-jałtańska polityka grup rządzących III RP.
To jest prawdziwa przeszkoda na drodze do Niepodległej.

Dziękuję za tą uwagę, bo faktycznie nie o "większość" tu chodzi.

***

Zainspirowany kolejnym programowym wykładem Autora i komentarzem: "jak sprawić aby większość Polaków to ogarnęła?", podzielę się kilkoma propozycjami. Nie po raz pierwszy bowiem zadaję sobie pytanie "co robić?" i wiem, że zadaje je sobie wielu rodaków, zainteresowanych tym, co się z nami i wokół nas dzieje.

(Zgadzam się z przenikliwą tezą, że „dla istnienia PiS-u konieczne jest PO, a dla istnienia PO potrzebny jest PiS”. Porównuję tę sytuację do dwóch równoległych projektów kultury masowej: the Beatles i the Rolling Stones, oficjalnie konkurujących ze sobą. Wybory prezydenckie w USA ustawiane są w ten sposób, by pod pozorami demokracji wyborca miał wybór między masonem a masonem.)

Skoro „system nie da się oszukać” w ramach reguł, które sam narzuca i aktywnie podtrzymuje, a które można w skrócie określić „demokracją”, to należy ten system osłabiać działaniami, które się w tak pojętej „demokracji” nie mieszczą lecz pochodzą z odrębnych kategorii, takich jak: zdrowy rozsądek, logika, niezależność myślenia i świadomość własnej tożsamości.

Przechodzę do meritum i liczę na Pana pomoc, Panie Aleksandrze, oraz na pomoc Pańskich Gości w udoskonalaniu poniższych propozycji.

Co robić?

1. Przetrwać
2. Starać się niczego nie uznawać za pewnik
3. Poznawać historię, zwłaszcza XX wieku
4. Czytać Ściosa i rzeczy pokrewne (o ile dadzą się znaleźć)
5. Rozmawiać „o polityce” także z „myślącymi inaczej”
6. W ocenie rzeczywistości polegać na własnej obserwacji i doświadczeniu
7. Zauważać to, co jest, a także to, czego nie ma
(czyli dociekać, dlaczego pewne informacje lub opinie są rozpowszechniane w taki sposób, że zajmują w przestrzeni publicznej znacznie więcej miejsca, niż wskazywałoby ich rzeczywiste znaczenie, a inne – jakie? – zgoła nie istnieją, chociaż są istotne dla naszej teraźniejszości i przyszłości).

Czego nie robić?

1. Nie bać się
2. Nie być naiwnym
(jak „młody inżynier”, grany przez Bogusława Lindę w „Człowieku z żelaza”. Film wprawdzie Wajdy, ale mimo to ma parę dobrych scen, m.in. taką: w październiku 1956 r. „młody inżynier” chwali się Birkutowi entuzjastycznymi życzeniami, które chce wysłać Gomułce z okazji „wyboru” na I sekretarza partii. Birkut - Radziwiłłowicz - z kamienną twarzą przyczepia kartkę do guzika na piersi inżyniera i mówi: „Tu to noś, wiesz?”).
3. Nie chodzić na wybory
4. Nie czytać gazet ani popularnych portali internetowych, nie oglądać telewizji, nie słuchać radia
(a jeśli nie jesteśmy w stanie wyeliminować mediów głównego nurtu nawet z własnego życia, to przynajmniej się nimi nie denerwować, bo szkoda zdrowia, tylko myśleć i wyciągać wnioski: dlaczego dana teza lub opinia została podana w taki właśnie a nie inny sposób, i dlaczego akurat teraz, zwracając uwagę na kontekst – zob. pkt 7 w części „Co robić?”).

Jeremiasz Późny,

Wszystkie zalecenia, dotyczące samodzielnego myślenia i odrzucania mitów III RP – są bezcenne.
Na tym polega wolność ludzkiego umysłu, że nie musi, nie powinien przyjmować prawd „na wiarę” i wszędzie tam, gdzie wymaga tego nasze dobro, powinniśmy dążyć do niezależność sądów i opinii.
Obcowanie z wytworami mediów III RP – bez wyjątku, nie tylko nie sprzyja takiej wolności, ale wręcz ją niszczy.
Nie ma dziś mediów, które opisywałyby realia III RP ani takich, które działałyby w interesie społecznym. Są zaledwie przekaźniki partyjne oraz ośrodki obcej propagandy. Jedne i drugie tworzą zatrute źródło, które należy zdecydowanie odrzucić.
Przedstawił Pan bardzo konkretne postulaty i wskazał – czego nie robić.
Ja dodałbym zalecenie – co robić. Bo tworzenie „małych grup oporu” nie jest – w moim rozumieniu, drogą do klubów dyskusyjnych itp. zajęć.
Rzecz dotyczy sprawy elementarnej – obowiązku działania we własnym środowisku, w miejscu zamieszkania, w pracy, w gminie, mieście, wszędzie tam, gdzie dostrzegamy patologie, pospolitą głupotę lub prywatę.
Dość przełamać wszechobecny marazm, strach i apatię, nie bać się reagować.
Jeśli potrafimy tak na poziomie naszych spraw osobistych, będziemy zdolni do działania w sprawach polskich.
Tym, którzy chcieliby dowiedzieć się, jak spełnić taką powinność, mogę polecić naśladownictwo działań Pani Halki - wieloletniej komentatorki bezdekretu. To,co robi Pani Halka, jest doskonałym przykładem mądrej i dalekowzrocznej postawy.
Kiedyś padło tu pytanie – tylko, jak żyć?
Pozwolę sobie powtórzyć moją ówczesną odpowiedź, bo jest ona ściśle związana z terapią fałszywej alternatywy:
Żyć jak najpełniej, pogodnie i z nadzieją, czerpiąc radość z każdej chwili i darowanego nam czasu.
Troska o nasz kraj, nie może burzyć umysłu i zabijać spokoju. Nastrój przygnębienia i apatii, nie przystoi ludziom wolnym.
Jeśli dzieje się zło – trzeba z nim walczyć i stawiać mu czoła. Trzeba je nazywać po imieniu i nie bać się niedogodności związanych z taką postawą.
Jak przypominał Poeta -„w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy”.

Dziękuję Panu i pozdrawiam

Jeremiasz Późny -Nie czytać gazet"

Aktualnie nie ma czego czytać, żadne tam sieci, rzeczy i inne warszawskie, że o wydzielinach parchów również z kręgu tych ubranych w szatki katolickie nie wspomnę.

***

Z całym szacunkiem dla wysiłku Autora ... utopia. Kształcić się, dyskutować, trwać, rozmnażać a kiedy będzie nas już dostatecznie wielu, to założyć partię i stanąć do wyborów, czy wyrżnąć aktorów fałszywej alternatywy?

dobromir,

Jest taki stan umysłu, w którym każda idea, każda myśl związana z obowiązkiem pracy,wyrzeczeń i trudu, będzie nazywana utopią.
Nie znam lekarstwa na ten stan umysłu.
Tym bardziej, nie znam antidotum na pokonanie fałszywych wyobrażeń na temat mojego tekstu.
To kwestia zrozumienia słowa pisanego – rzecz niezwykle trudna i rzadka wśród naszych rodaków.

***

Witam Pana. Chciałbym zapytać czemu nie uwzględnia Pan w swoich analizach czynnika żydowskiego lub mało eksponuje? Premier Izraela spotkał się z Putinem 9 maja bieżącego roku? Wydaje się, że to bardzo poważna sprawa, może nawet decydująca dla Polski.(za wiedzą i przyzwoleniem USA) Nowy sojusz przeciw Polsce sie szykuje, tak czuję, choć trudno mi to uzasadnić.
Paweł

Unknown-Paweł,

A czemu to, pisząc o pokonaniu fałszywej alternatywy, miałbym uwzględniać „czynnik żydowski”?
Co to ma wspólnego z drogą marszu przeciwko mitom?
Wiem, że są osoby, które każdą kwestie odnoszą do Żydów – lub cyklistów i tylko w tym obszarze snują skojarzenia. Obawiam się, że szukając takich osób, źle Pan trafił.
Dla wyczerpania tematu, polecam tekst „PRZEPAŚĆ” -
https://bezdekretu.blogspot.com/2018/02/przepasc.html

Panie Aleksandrze.
Oczywiście czytałem 'PRZEPAŚĆ', większość Pana tekstów i jeszcze raz chętnie przeczytam.
Uważam, że dobrze trafiłem. Mało się udzielam w dyskusjach. Sądziłem, że jest coś na rzeczy, ale może akurat nie do tego tekstu.
Pozdrawiam
Paweł

***

TAK. To właśnie chciałam przeczytać. Jeżeli kogoś interesowałoby jaką drogą doszłam do podobnych wniosków, napisać mogę później,bo może to być komuś pomocne, ale teraz obowiązki. Jeszcze tylko dodam, że i tutaj zaczęło mi przeszkadzać egzemplifikowanie kolejnych przypadków PAD czy kogo tam jeszcze. Założyłam bowiem, że wokół tego bloga gromadzą się ludzie mniej lub więcej świadomi w czym utknęliśmy. Może jednak egzemplifikacje takie utwierdzają w wyborze.

Martyna Ochnik,

Jeśli przeszkadzało Pani coś, do czego nasi mili rodacy musieli „dochodzić” przez trzy lata prezydentury pana Dudy, to trzeba pogratulować zdolności analitycznych. Niestety, nie potrafiłem pokazać niektórych ważnych procesów, bez sięgania po postać lokatora Pałacu.
Bardzo dziękuję za przekonanie, że „wokół tego bloga gromadzą się ludzie mniej lub więcej świadomi w czym utknęliśmy”. W pełni je podzielam. Dlatego nie opisuję tzw.”bieżączki” i nie zaprzątam głowy tematami zastępczymi, lecz staram się rozmawiać o sprawach ważnych i pomijanych w oficjalnym przekazie.

To nie było do Pana, miałam na myśli raczej nas, komentatorów, że nie potrafimy często pohamować się przed kolejnymi egzemplifikacjami tego nieszczęścia, kiedy wiadomo już, jaką mamy sytuację. Ale może to też potrzebne, każdy musi przejść swoją drogę. Pan rzeczywiście tyka bieżączki w stopniu absolutnie koniecznym dla jasności wywodu. Z innej jeszcze strony - musimy wiedzieć co się dzieje, znać fakty, żeby móc wyrabiać sobie opinię o ludziach i zdarzeniach. Ja z coraz większą niechęcią zaglądam na wszystkie już portale informacyjne, telewizji nie oglądam od lat, jeszcze Twitter jest czasami źródłem informacji, ale też trzeba przedzierać się przez gąszcze śmieci. Skąd więc ostatecznie czerpać informacje? Jeżeli mógłby Pan podpowiedzieć, byłabym wdzięczna. A co do zdolności analitycznych - u Agaty Christie jest panna Marple, która siedzi w fotelu, dzierga na drutach i nie wiadomo skąd wysnuwa trafne wnioski. A to dlatego że żyje na świecie dość długo, by nauczyć się dostrzegać związki między rzeczami, sprawami przeszłymi i aktualnymi oraz niezmienność ludzkiej natury.

***

Panie Aleksandrze, dziękuję za ten tekst. Odpowiedział Pan na moje pytania. Co do kwestii "co dalej" osobiście zasugeruję jeszcze jedną możliwość. Uczyć się strzelać,POLECAM wstąpić do WOT (nienawiść jaką system odczuwa do tej formacji jest idealną rekomendacją).Pan Cogito MUSI umieć strzelać w sytuacji gdy siepacze zdejmą maski demokracji i wycelują w nas broń.I musi tego nauczyć się TERAZ, potem będzie już za późno. Zagadką jest dla mnie postać A. Macierewicza ale oceniając go przez pryzmat działań proobronnych to chyba jedyna osoba w aktywnej polityce mająca potencjał bycia zaczynem "długiego marszu".
Jest jeden pozytywny aspekt "dobrej zmiany". Poza wypaczeniem i zawłaszczeniem idei patriotyzmu narodowego,mimowolnie wzmacniają go ,katalizują pewne oddolne ruchy , postawy społeczne i przewartościowania Magdalenki nie jako zwycięstwa a jako "magdalenkowej zdrady". Mimo woli dla nas to krok w przód ,dla nich krok w tył. Osobiście uważam że nasz hymn podaje nam ostateczne rozwiązanie "co nam obca przemoc wzięła...."
Uczmy się szabli !


@Rumburak "Uczyć się strzelać,POLECAM wstąpić do WOT"

Przede wszystkim jednak uczmy się myśleć, uczmy się pięknie mówić w ojczystym języku, czytajmy znowu utwory Wieszczów, uczmy się ich na pamięć (np. Pana Tadeusza) i nawet późniejszy wiek tutaj nie może być wymówką.
Strzelnica? Owszem, pierwszy 11 letni Wnuk już "ustawiony". :))

Rumburak,

Wszystko, co służy nauce walki – tak dla ciała, jak ducha, jest nam szczególnie potrzebne.
W pełni wspieram Pański apel – warto wstąpić do WOT i jest to doskonała droga dla ludzi młodych.
Ta formacja powstała wyłącznie za sprawą Antoniego Macierewicza i -mam nadzieję, że nawet podstępne projekty pałacowej „reformy systemu dowodzenia”, nie przeszkodzą w jej rozwoju.
A zatem - „uczmy się szabli” - bo służy to Polsce i Polakom.

Dziękuje Panu i pozdrawiam

***

Szanowni Państwo,

Gdybym zadał Państwu pytanie: Jaki jest cel „marszu”? zapewne odpowiedzią byłaby „Wolna Polska”. Czy potraficie Państwo sobie samym szczerze odpowiedzieć czym dla was ta „Wolna Polska” jest? Co sprawia, że Polska jest wartością, dla której warto się poświęcać? Czym różni się od innych państw? Dlaczego chcemy być Polakami? Czy poza językiem mamy coś szczególnego, co jest lepsze od innych narodów? Co sprawiało, że Polacy mężnie stawali do boju przeciw znacznie większym siłom wroga, że zwyciężali z nawet kilkunastokrotnie większym przeciwnikiem? Co sprawia, że dziś dla większości młodych (ale nie tylko) Polaków względy ekonomiczne są główną miarą wyznaczanych celów?

Rozumiem, że wolna Polska to dobry cel. Jednak co ta wolna Polska ma oznaczać dla przeciętnego Kowalskiego? Jakie wartości ze sobą niesie? Czy te wartości wciąż są pożądane? Czy walka o te wartości jest uzasadniona? Czy korzyści z tej walki są korzyściami dla ogółu? Czy jedynie mają stanowić wyróżnik na tle innych nacji?

Dołączając się do odpowiedzi na pytanie co robić, dodam – uczyć historii. Nie tylko po to by ją znać, czy nie popełnić błędów. W głównej mierze po to, by potrafić określić samych siebie.

Pozdrawiam

Rafał Stańczyk,

Postawił Pan fundamentalne pytania i byłoby doskonale, gdyby czytelnicy bezdekretu zechcieli podjąć trud znalezienia odpowiedzi.
Tym większy, że nikt z nas, urodzonych po roku 1939, nie wie – czym jest wolna Polska. Nikt z nas nie doświadczył wolności, jaka w II Rzeczpospolitej była udziałem naszych ojców i dziadów.
To może największa przeszkoda, bo próbując znaleźć odpowiedzi na takie pytania, jesteśmy zdani na intuicję historyczną.
Mamy więc jeszcze jeden dowód, że Pański postulat – uczyć się historii, jest ze wszech miar słuszny.
Gdybym, najkrócej jak potrafię, miał odpowiedzieć na pytanie – dlaczego warto być Polakiem, powiedziałbym: warto, bo nie ma w naszej historii kart, których musielibyśmy się wstydzić. Bycie Polakiem to powód do dumy.

Pozdrawiam Pana

***

Witam wszystkich bardzo serdecznie.

Panie Aleksandrze Ścios! O masz ci los! „…, jest doskonałym przykładem mądrej i dalekowzrocznej postawy”. Nie napisał Pan, że to „wszystko Pańska wina”!!! Bo jak się człowiek naczyta „Bezdekretu”, to potem są tego, takie właśnie skutki.

Ustosunkuję się do tego fragmentu komentarza Aleksander Ścios 2018 12: 56 do Jeremiasz Późny, tak.
Ze względu tylko i wyłącznie na dobro sprawy, tytaniczną pracę p. Ściosa, uznałam, że dając takie moje nieporadne świadectwo, potwierdzę, że autor tego bloga pisze prawdę i że ma głęboki sens, to co robi i pisze. I być może Państwo z tego zrobią jakiś właściwy użytek, by odzyskać naszą Niepodległą!

Szanowni komentatorzy, ci jawnie komentujący i ci dyskretni, proszę mnie dobrze, prawdziwie zrozumieć. Pisząc ten komentarz proszę mnie absolutnie nie odbierać, jako osoby, która „przeżarła coś na własnej dupie” i teraz się tu mądrzy, bo rozbiła bank. Tak nie jest! I nie w tym rzecz.

Panie Aleksandrze, Panu tego tłumaczyć nie trzeba, Pan to wszystko – co tu na pisałam – wie z naszych prywatnych korespondencji.

Ale do rzeczy.
Chce Państwu powiedzieć, że… Gdzieś tam 6 lat temu tak potoczyło się moje życie, że osiadłam na takim sielskim, swojskim zadupiu. Zaznaczam już teraz, że nie osiadłam absolutnie z takim zamiarem, z jakim jestem „tu i teraz”, czyli aby zaorać IIIRP. Raczej chciałam tak osiąść na „wsi spokojna, wsi wesoła” i tak przepykać sprytnie czas, ukryć się do momentu, aż wreszcie ziści się to, o czym od lat przypomina przy każdej okazji Pan Ścios. Czyli, że przyjdzie „taki” moment, w którym to wzbudzi się w jakiejś części IIIRP ruch oddolny, który to obali tę IIIRP. I ja tak czekałam, „czając się w krzakach” i wśród mojej uprawy ekologicznej warzyw i owoców. Niestety nie długo mi dane było tak czekać, bo splot wydarzeń tak się ułożył – a mój wrodzony dar do „detonacji” mi pomógł w tym - że w jednej chwili zadarłam z całym takim można powiedzieć „klanem Brejzów” z UWAGA z ramienia PiS!!! A tak tak i 90% społeczności lokalnej zaczadzonych dżumą tych psubratów. A wszystko to wyhodował przez lata twór IIIRP na terenie, na którym przyszło mi żyć. Z woli Bożej tak się poukładało moje życie, że wraz ze mną „na pieńku” – chcieli nie chcieli, ale – miało jeszcze kilka miejscowych osób. W pewnym momencie sprawy zaszły już tak daleko, że mieliśmy do wyboru. Albo zostać zmasakrowanym przez tych bydlaków, bo ja wiem np. lincz lub tzw. śmierć cywilna albo przejść do ataku.

Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że:
- nie jacyś ateiści, muzułmanie nas niszczyli, ale najprawdziwsi nominalni chrześcijanie, ochrzczeni, deklarujący się na katolików. Tzw. Świętojebliwcy.
- nie margines społeczny, gangsterzy, bandyci i złodzieje, geje, ale ludzie mający się za porządnych, dobrze sytuowani, w miarę wykształceni, w tym przedstawiciele lokalnych urzędów (burmistrz, radny, sołtys) przeskoczywszy z PO, SLD, PSL w PiS.
- nie ktoś, o kimś się zwykło mawiać: „osoba bez znaczenia”, ale ludzie, którzy winni być autorytetami z racji swej profesji, piastowanych stanowisk a więc dyrektor szkoły, wielu nauczycieli.
- wreszcie nie obcokrajowcy, ale krajanie, rodacy, „ziomale”, a że świętujący rok rocznie Dzień niepodległości, zdawać by się mogło, że i patrioci.

Wiedziałam:
- że szukanie sprawiedliwości, prawdy wśród tubylców, jest z góry skazane na niepowodzenie,
- że jest to zachowanie typowe dla ludności, gdzie brak postaw ludzkich, bo z ofiary zaraz robi się kata a z kata ofiarę i to strasznie, niesprawiedliwie pokrzywdzoną,
- że katom się tu stawia wręcz pomniki za życia.
Ot. Cała IIIRP w skali mikro!

To, co stało się dalej, nie miałoby prawa zadziałać bez boskiej pomocy, interwencji. Piszę to z całą odpowiedzialnością i mam to gdzieś, czy to ktoś przyswoi czy nie. Dla mnie takie są fakty. „Moje wojsko” składało się z 6 osób. Mnie, antyklerykałki, antypisiora, jego żony i jeszcze 2 innych apatrydów. Dalej już było trochę jak u Asnyka: „odwaga tchnąca szałem, która na oślep leci bez oręża”. Ale cóż było robić? Nie podjęcie walki równoznaczne było z infamią i życiem w kłamstwie, niesławie. Zaś „lot bez oręża” dawał choćby nikłą szansę na zmianę naszego tragicznego status quo. Uznałam, że nawet jeśli przegramy, to przynajmniej próbowałam... Zrozumiałam wówczas jedno z wielu prawideł:
„Zrozumiałam, że gdy ludzie znają całkowicie, prawdziwie, wszelkie konsekwencje, jakie mogą im grozić w danej sprawie, to są gotowi przełamać najgorszy strach, byleby tylko nie ulec niesłusznemu pohańbieniu”.
Moja załoga – czy miała tego świadomość czy nie – piorunem reorganizowała swoje postawy moralne, etyczne, światopoglądowe, polityczne. Zostali do tego wręcz zadarci za ryje wobec zaistniałej sytuacji.

Przez rok czasu „z hakiem” wiedliśmy życie – wiadomo nie dosłownie, ale jednak - outsiderów, skazanych na banicje przez tych psubratów! Ale ile przez ten czas napsuliśmy krwi tym psubratom, ile im tam szyków powywracaliśmy i jak zamieszaliśmy w tym garze ujawniając ICH pospólstwa, to nasze. Jedno jest pewne. ONI się już nigdy nie odnajdą tak, by było „po staremu”. I choć nie udało się psubratów przegnać, niejeden cwaniak draśnięty nie został, ani tym bardziej dobity, ale to, co się udało, to „to”, o czym napisał mi któregoś dnia prywatnie p. Ścios:, „Jeśli więc odważyli się Pani pomóc (ta moja załoga 5 osób – przypis mój) i przekonali o dobrych efektach swojej "rewolucji", są na dobrej drodze do uwolnienia z tych ograniczeń. I to za Pani sprawą. Nie wiem, jak potoczy się sytuacja, ale podejrzewam, że tchórze, (bo tylko tacy tworzą owe sitwy) odpuszczą. Tak robią zawsze, gdy napotkają stanowczy opór”.

A pewnie, że nie uwierzyłam p. Sciosowi, że tak będzie, ale czas pokazał, że tak – o dziwo!!! - Właśnie się stało! Ścios miał rację! Mój Boże który to już raz?

Naturalnie sitwa odpuściła, ale ludność miejscowa dalej zapatrzona (czy to ze strachu przed zemstą psubratów, czy z lęku przed utratą profitów, czy też z braku używania rozumu), dalej szczuła na mnie i moją załogę.

Dlatego też tak 3 lata temu – w tamtej chwili wydało mi się to… - zrobiłam coś tak banalnego, że aż żałosnego. Ruszyłam w dosłownie długi marsz! Marsz na wylot wsi. A tak. Tam i z powrotem! I na przekór wszystkim, wymyśliłam sobie, że będę każdemu tak ostentacyjnie mówiła „Dzień dobry!”. Z tyłu głowy miałam, że może mi nie wbiją wideł w dupę. Nie wychodziłam nigdy bez modlitwy do Świętego Michała Archanioła. Uznałam, że skoro bez powodu mnie nienawidzą, to niechże, chociaż mają powód do nienawiści – widząc mnie codziennie podczas marszu w moim zabójczym kapeluszu! Tak założyłam sobie, że w czasie 2-3 miesięcy powinni porzygać się moim widokiem, co do nogi. A żeby zająć sobie czymś myśli i nie dać się ewentualnie sprowokować, to sobie mówiłam podczas spaceru „Zdrowaś Maryjo”.

Następnego dnia zrobiłam to samo – kolejny spacer. I następnego... I tak do dziś.
Oczywiście to, co działo się dalej dla kogoś, kto funkcjonuje, na co dzień w normalnej społeczności – o ile taka jeszcze w IIIRP jest - nie będzie to żadne WoW. Ale Państwo – już z grubsza - teraz wiecie, na jakiej „niwie” przyszło mi „orać”/ siać i żniwować. Z czasem te drobne kroczki, które zdaje się zaczęły przynosić zupełnie nagle efekty, pokazują mi tylko jak fundamentalne dla mnie (i nie tylko) było wyjście któregoś dnia na zwykły spacer, po mojej wsi. Mowy nie ma tu o „daninie krwi”, no może potu, bo to teren obfitujący w góry i pagórki wiec... W każdym razie danina krwi jeszcze nie teraz. Ale na początku „długiego marszu” rozlew krwi nie jest wcale potrzebny. Zresztą tak lekkomyślne trwonienie krwi w początkowej fazie, byłoby zgubne, szalone, głupie. Niepotrzebne, nieopłacalne. Ot „Długi marsz na Dzień dobry” bez rozlewu krwi.

***
Początkowo reakcja mieszkańców na te moje przemierzanie wsi, tak głównie tych chodzących do kościoła, bo ich jest najwięcej – zwłaszcza ludzi starszych - była przeróżna. Tu nikt nie spaceruje, bo nie ma chodnika, a jeżdżą jak po autostradzie. Każdy się boi nosa za furtkę wystawić, a co dopiero maszerować. O tym, że piractwo ma się tu dobrze niech świadczą szczury i koty porozjeżdżane, i słupy porozwalane, i wypadki 2-3 w miesiącu. Bywa, że śmiertelne, tragiczne!
Miałam wrażenie, że tylko miejscowe pijaczki na swój sposób mnie akceptują i nawet im ulżyło. Z prostej przyczyny. Teraz już nie oni byli w najniższej „kaście” we wsi. Obserwowałam, więc jak jedni mieszkańcy w pogardzie odwracają głowę, gdy przechodzę, drudzy udają, że nie widzą, inni rozmowy ucinali, gdy nadchodziłam, po czym wznawiali (na mój temat), gdy przechodziłam. Jeszcze inni coś burczeli pod nosem, jakieś skinienie głowy. Byli i tacy, co jak już odpowiadali na moje dzień dobry, bo nie wypadało inaczej, to tak jakby ich jakaś kara za to miała spotkać, np.: zarażenie trądem. A ja chodziłam i obserwowałam. Przez ten czas poznałam dość dobrze, kto, gdzie, kiedy, z kim i dlaczego? Analizowałam, bo chciałam...? No właśnie, co ja chciałam? Przecież wiem, dlaczego taka nienawiść w obywatelach zamieszkujących teren IIIRP?!

Teraz to już trzeci rok jak „maszeruję”. W piękna pogodę i w brzydką. Jak tylko mi czas na to pozwala, ale staram się codziennie, urządzam te moje spacery przez wieś. Na wylot. To podczas tego mojego marszu zauważyłam, że konieczne jest we wsi zrobić „to”, „to” i „tamto”. Kilku mieszkańców podłapało temat. Zaczęli mi pomagać. Jedni być może z wyrzutów sumienia, inni widząc w tym głębszy sens. Ujawniliśmy tym samym po kolei prywatę, opieszałość, nieróbstwo tych „leniwców” z klanu Brejzy. Ale „to” wszystko, robiłam tylko tak przy okazji, bo nie „to” było przecież moim najważniejszym celem podczas spacerów, prawda? Chodziło o zintegrowanie tubylczej ludności ale na fundamencie prawdy, bezinteresowności itp.

Realia są takie na dzień dzisiejszy. Ogólnie obserwuję, że wielu mieszkańców - tak po kolei - w przedziwny sposób pozytywnie ewoluuje. Czasem trudno mi w to uwierzyć. Czasem mnie nawet urzekają, ale jestem mimo wszystko ostrożna, powściągliwa w ocenie. Tak bardzo pragnęłabym, by ta przemiana trwała i rozciągała się na innych. Bo co wiem jeszcze?

Moje działanie nie mogło ujść uwadze nawet największym zaślepieńcom. A podział na MY (ja i moja załoga apatrydów) i ONI (psubraty, które zaprzęgły się dla własnych profitów do kieratu IIIRP) jest tu fundamentalny. Czyn i ciągła modlitwa na różańcu zaczęły przynosić pomalutku efekty. Jakie? Zaczęłam sobie zjednywać powolutku tę ludność, która z wolna, po kolei zaczyna rozumieć, że to ja „OBCA” – ha nazwali mnie PRZYBŁEDĄ – chce dla nich dobra, że zrobiła dla nich więcej niż niejeden rdzenny mieszkaniec za swego długiego życia, zaś Ci, których ludność miejscowa uważała za SWOICH – inaczej wyjść nie mogło – okazaliście być PODŁOTAMI. Naturalnie, że każdego dnia trwa bój. Jest zmaganie. Czasem idzie coś nie tak, czasem mam zwątpienia, czy to, co robię ma sens? Ale przychodzą też chwile, że serce mi rośnie, gdy słyszę np. tekst: „Tu jest patologia, a Pani narobiła tu takiego szumu, że może coś się zmieni”. Bezcenne jest nawet słowo miejscowego acz nieszkodliwego zatraceńca – pijaczyny p. Antoniego, który złapał któregoś dnia moją dłoń na środku drogi, ucałował ją z szacunkiem i dodał: „a ja Panią zawsze szanowałem! Pani któregoś dnia się pojawiła w naszej wsi i wszystko się tu zmieniło”. Tym bardziej ważne jest każde dobre słowo, bo zawsze znajdą się – zwłaszcza gówniarze, wyrostki, rodziców, którym przywaliłam w odcisk, a będących w klanie Brejzów – którzy szczują. Ale wiem jedno. Zatrzymać mi się w długim marszu już nie wolno!

Ostatnio całkiem nie dawno koniecznym było dokonanie jeszcze jednego podziału. Tym razem MY (a bo ja wiem, może już około 30 osób, które przekonały się, że moja oferta jest bez porównania lepsza od oferty ONYCH (gowniarzeri, mściwych gnojków ich rodziców, karierowiczów, czymś haczonych, lub kwiczących na posadkach urzędniczych, „stukaczek”, na które żal patrzeć, gdy przed utratą posadki w urzędzie, są gotowe odstawiać telemarki przed burmistrzem, a nade wszystko dbać tylko o interes prywatny).
O tym, że podział już się dokonał, niech świadczy wpis na FB jednego z ONYCH. Cytuję dosłownie, więc proszę się nie przerażać ani nie gorszyć, ale takie są realia:
„Była wieś spokojna, to się kurw za dużo tu sprowadziło i teraz jest tak…”. Inny drań mu wtórował, ale jakże: „To, że się kurwy tu sprowadziły to jest chuj! Najgorsze jest to, że niektórzy mieszkańcy są po stronie tych kurew!”. Miałam wewnętrzną radość, bo to jakiś mój połowiczny sukces jednak być musiał, że z grupy tego drania zawierającej 203 członków tylko jednego dnia odeszło lub zostało wyrzuconych 62. To byli zdaje się „ci niektórzy”.

Po ludzku brak nadziei na zmiany (przemianę serc mieszkańców), a z drugiej strony, jakby wszystko było możliwe. Na chwilę obecną na 700 mieszkańców: „Dzień dobry!” nie mówią mi może 3 osoby! Ktoś zauważył: „Halka aleś ich wytresowała!”. Mało tego w wielu przypadkach mówią do mnie Dzień dobry! – jako PIERWSI! Takich czasów dożyłam.

Dałby Bóg sił, bym domaszerowała/ dożyła – rzecz jasna nie sama, ale wśród ludzi prawych, szlachetnych, kochających Polskę - do Niepodległej. Czego Państwu i sobie życze.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Chryste Panie, chciałoby się poznać Panią osobiście :); zwłaszcza gdy przezywam podobne osamotnienie z powodu nie skrywania swoich poglądów politycznych. Serdeczności.
PS Egzemplifikacje zachowań przekonują, jak zawsze, najbardziej.

Pani Halko,

Trudno o lepszy przykład dla nas Maszerujących.
Jeżeli po Pani komentarzu jeszcze ktoś nie będzie rozumiał o co chodzi naszemu Gospodarzowi, to kiep.

Kapelusza uchylam i życzę sił większych niż te wraże

Szanowna Pani Halko,

pragnę pogratulować odwagi, a szczególnie ogromnej życzliwości w stosunku do obcych przecież ale także często wrogo ustosunkowanych do Pani współmieszkańców. Życzę również, aby nadszedł czas kiedy będą Panią przepraszać za swoją wrogość i nieżyczliwość na początku. Jak więc widać ludzie generalnie nie są żli, trzeba "tylko" poświęcenia i ciężkiej pracy z naszej strony aby stali się na powrót Polakami.

Pozdrawiam Panią

Pani Halko,

Przyznaję-bardzo liczyłem, że zechce Pani odpowiedzieć na moją „zaczepkę” :)
Nie śmiałem jednak wierzyć, że tak obszernie i sugestywnie przedstawi Pani swój długi marsz.
Serdecznie za to dziękuję.
Moje pisanie na ten temat, obraca się wyłącznie wokół teorii i odwołuje do przymiotów intelektu.
Pani świadectwo jest stokroć ważniejsze, bo wypływa z osobistych doświadczeń i dotyczy konkretnych, realnych sytuacji. Przemawia do serca i do rozumu. Czytając je, można uwierzyć, że warto i trzeba podjąć taki trud.
Jest jest bezsprzecznym dowodem, że mądry upór, odwaga i konsekwencja, potrafią przełamać niejedną barierę. Nawet tę największą, bo wytyczoną w ludzkich sercach i umysłach.
W moim odczuciu, takie świadectwo ma kolosalną wartość dla ludzi szukających własnej drogi do wolnej Polski.
Jak napisał Pan Mirosław - „jeżeli po Pani komentarzu, jeszcze ktoś nie będzie rozumiał o co chodzi, to kiep.”
Pani Halko. Życzę Bożego wsparcia, wielu sił i wytrwałości.
Zapewniam też, że Pani nie musi już czytać bezdekretu :) Autor bloga i Czytelnicy powinni od Pani uczyć się długiego marszu.

Pozdrawiam serdecznie

29.05.2018r.
RODAKnet.com

Publikacja pierwszej części tekstu „FAŁSZYWA ALTERNATYWA” pozwoliła mi zrozumieć, jak głęboko sięga obszar mitologii III RP i jak mocno zakorzenione są kłamstwa o „mechanizmach politycznych” tego państwa.
Przeświadczenie, że wystarczy powołać nową partię i wejść z nią w obieg systemu III RP, jest dziś równie powszechne, jak wiara w możliwość obalenia tego systemu na drodze „przemian politycznych”.
Mogę podejrzewać, że nawet uważnym czytelnikom bezdekretu, ten fragment „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY” mógł sprawić niemałą trudność:
Trzeba odrzucić optykę sprowadzoną do budowania „trzecich dróg”, tworzenia kanapowych partyjek lub środowisk wzajemnej adoracji. Trzeba zapomnieć o „wynikach wyborów”, „sondażach”, programach politycznych i walkach parlamentarnych. Są to iluzje, mające utrzymać nas w karbach mitologii obecnego państwa.
Trzeba przyjąć za pewnik, że nie da się obalić porządku III RP w drodze wyborów parlamentarnych i wolnej gry politycznej. Znając prawdę o genezie tego tworu i historię ostatnich dekad, nie można pokładać nadziei w fasadowych cechach parlamentaryzmu i pseudo-demokracji. Nie wolno też wierzyć w mit państwa prawa, gdy tym obszarem zarządzają ludzie służący sowieckiemu okupantowi.
Byłoby absurdem widzieć – czym jest to państwo i znać jego reguły, a jednocześnie przyjmować narzędzia narzucone przez wroga
.”
    Problem z odbiorem takiej optyki, dotyczy przezwyciężenia naturalnych skłonności naszej percepcji i sprowadza się do odrzucenia zmodyfikowanej „nowej świadomości”. 
W czasach okupacji sowieckiej, świadomość ta prowadziła do uznania PRL-u za państwo polskie i „oswojenia” nas z obcym tworem komunizmu.
III RP uczyniła z niej broń stokroć groźniejszą, bo powstały w Magdalence projekt „państwa socjalistycznego nowego typu”, kazała uznawać za Niepodległą, zaś rządzące nim mechanizmy, określić mianem zasad prawa i demokracji.
Tak dalece przekonano Polaków o istnieniu tych wartości, że klasyczne simulacrum – pozorujące zaledwie stan rzeczywisty, okryte zasłoną zdrady, kłamstwa, a nawet zbrodni, zaczęli postrzegać jako domenę wolnej państwowości. Wystarczyła falsyfikacja języka i podważenie podstawowych pojęć (jak: naród, patriotyzm, wolność, demokracja, itd.), by oszukać Polaków i wykorzystać nasze marzenia o Niepodległej.
U podstaw tej mistyfikacji leży strach przed zdefiniowaniem PRL-u, komunizmu i jego sukcesorów. Gdyby taka definicja powstała i została przyjęta - z całą konsekwencją, nikt zdrowy na umyśle nie mógłby utrzymywać, że twór powołany w Magdalence jest wolną i niepodległą Rzeczpospolitą.
Jest tu ten sam rodzaj „zaczadzenia bolszewickim fetorem”, o którym mówił Zbigniew Herbert w trakcie rozmowy z Jackiem Trznadlem: „Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonię patetyczną... To było małe, głupie, nędzne, zakłamane”.
Robić z tego „małego, głupiego, nędznego i zakłamanego” „wolną Rzeczpospolitą” – jest więcej niż zbrodnią.
Po trzech dekadach celebrowania rozmaitych „świąt demokracji”, słuchania tzw. polityków i oglądania obrazków w tv, zdecydowana większość naszych rodaków jest jednak święcie przekonana, że o realiach ich życia decydują procesy wyborcze i spektakle parlamentarne.
Nawet ci, którzy realia te oceniają nadzwyczaj krytycznie i w magdalenkowym tworze widzą kontynuację komunistycznej hybrydy, nie potrafią rozstać się z poglądem, jakoby droga do obalenia porządku III RP wiodła przez partyjniackie manowce i miraże „walki politycznej”.
To tragiczne pokłosie „nowej świadomości”, tworzy nieprzekraczalną, bo osadzoną w nas samych ,barierę.
Zamknięty, „zabetonowany” układ III RP  wytworzył bowiem skuteczną truciznę i nasze dążenia do wolnej państwowości sprowadził do praktycznego sofizmatu: chcesz zmian – stwórz własną partię, wejdź z nią do sejmu, wygraj wybory. Chcesz obalić komunistyczną sukcesję – działaj w ramach mitologii demokracji i zasad systemowych tego państwa.
Przed działaniem tej trucizny, nie chroni wiedza o genezie III RP, o sfałszowanych wyborach roku 1989 i wykluczeniu z „obiegu politycznego” wszystkich środowisk antykomunistycznych oraz ludzi przeciwnych magdalenkowej zdradzie.
Nie chroni też wiedza o kolejnych fałszerstwach wyborczych, o mafijnych i agenturalnych układach, zabójstwach politycznych, grach służb specjalnych – o łańcuchu prawdziwych czynników, które regulują życie publiczne tego państwa.
Przeświadczenie, że w III RP istnieją patologie, które można pokonać narzędziami mitycznej demokracji - jest więc głęboką aberracją, rodzajem nieuleczalnej schizofrenii i zamyka wyznawców tego poglądu w klatce fałszywej alternatywy.
Przykład: gdy widzę młodych ludzi, którzy w tworzeniu jakiejś kanapowej partyjki, pod wodzą lubelskich „polityków”, chcą widzieć „jedyną alternatywę”, mam świadomość, jak długa czeka nas droga. Jest w tym mocny dowód owej schizofrenii politycznej, z którą boryka się wielu naszych rodaków, niezadowolonych i rozczarowanych mistyfikacją „dobrej zmiany”.
Potrzeba działań okazjonalnych i populistycznych oraz błędne przekonanie, że w polityce III RP jest miejsce dla „radykałów”, będzie skłaniała do poszukiwania „trzecich sił” i tworzenia fałszywych alternatyw. Stąd tylko krok do „zagospodarowania” tych inicjatyw przez rozmaitą agenturę i skierowania ich na manowce.

    Publikacja pierwszej części tekstu uświadomiła mi również, że proponowana tu terapia, musi napotykać na opór i odrzucenie.
Stanie się tak, bo wszelka radykalizacja poglądów – wywołana nędzą „dobrej zmiany”, sprowadza się w istocie do formułowania werbalnych deklaracji, do aktywności internetowej oraz reakcji na poziomie emocjonalnym. Ten model pseudo-opozycyjności został mocno zakorzeniony w III RP i wynika z niskiej świadomości politycznej naszych rodaków, jak też z pospolitego strachu i konformizmu.
Nie ma woli prowadzenia konkretnych działań lub zaangażowania wykraczającego poza sferę wirtualną. Nie ma potrzeby organizowania życia społecznego na poziomie elementarnym (rodzina,  bliscy, krąg towarzyski i zawodowy) ani świadomości, że to co wartościowe, musi kosztować i wymagać ofiar.  Tym bardziej - nie ma zrozumienia dla projektów przekraczających miarę szybkich, bieżących efektów.
Tworzy to sytuację, w której niezadowoleni z „dobrej zmiany” ograniczają aktywność do formułowania pytań - „jaka jest alternatywa” i „co dalej”, a nie znajdując wskazania palcem banalnych, błyskawicznych rozwiązań, poddają się apatii lub – wiedzeni przez rozlicznych hochsztaplerów, podążają szlakiem „trzeciej siły”.
Jesteśmy dziś w położeniu, o którym pisałem w roku 2011, w tekście „Długi marsz”:
„Większość z dzisiejszych czterech milionów pochłonie dżuma codzienności: przejdą na stronę „sytych umarłych”, stracą wiarę i zęby, zaszyją się w głąb siebie lub uciekną ze skowytem przekleństw.”
Poważną przeszkodą przed przyjęciem proponowanej terapii, może się okazać postawa ministra Antoniego Macierewicza, z którym wielu Polaków łączyło nadzieję na stworzenie nowej siły politycznej. Dalsza obecność tego polityka w kręgu „dobrej zmiany” - jeśli nawet motywowana pragmatyką prac nad sprawą smoleńską, może przekreślić szansę na takie rozwiązanie i pozbawić potencjalny ruch polityczny mocnego przywództwa. 
Przypomnę natomiast, że logika długiego marszu nie opiera się na dogmacie wiary w tego czy innego polityka i nie jest zależna od politycznych kalkulacji. Trzeba przyjąć, że – niezależnie od decyzji Antoniego Macierewicza oraz okoliczności, w jakich się znajdziemy, terapia fałszywej alternatywy, musi przekraczać podobne ograniczenia. Gdyby było inaczej – długi marsz przeciwko mitom nie odróżniałby się od szalbierstwa „trzech kadencji” pana Kaczyńskiego.
           Fundamentem terapii powinna być zasada sformułowana w pierwszej części „FAŁSZYWEJ ALTERNATYWY”: „Nie można wierzyć, że powstała na gruncie PRL sukcesja, legnie pod ciosem kartki wyborczej i ciężarem akcji politycznych. Ten system nigdy nie dopuści do udziału w życiu publicznym ludzi o poglądach sprzecznych z dogmatyką III RP.”
Jeśli przyjmiemy taką zasadę, staje się oczywiste, że metody walki z sukcesją komunistyczną nie mogą ograniczać się do działań prowadzonych w ramach mitologii demokracji.
Ten system nie da się „oszukać” opozycją jawną, podporządkowaną sztucznym „mechanizmom politycznym” (programy,sondaże, debaty) i zwodniczym regułom wyborczym. Nie dopuści do jej powstania lub dopuściwszy (z powodu błędu), doprowadzi do dezintegracji i klęski.
Obecne status quo, w którym działają dwie, główne siły polityczne, pozornie skonfliktowane i przeciwstawne, odzwierciedla zasadniczą symbiozę tego systemu. Dla istnienia PiS-u. konieczne jest PO - dla istnienia PO, potrzebny jest PiS. Jedna i druga siła dysponuje swoimi ośrodkami propagandy i w jednakowym stopniu zabiega o utrzymanie elektoratu w obszarze fałszywej alternatywy. Już tylko próba odpowiedzi na pytanie: czym zajmowaliby się luminarze partii Kaczyńskiego, gdyby zabrakło partii Schetyny, o czym pisaliby żurnaliści jednej partii, gdyby odebrać im adwersarzy z drugiej – dostatecznie obnaża konstrukcję tej symbiozy i nakazuje z ogromnym dystansem traktować rozmaite „konflikty” i „pola walki”.
Mając do dyspozycji cały aparat państwa i pozostając pod kontrolą różnych grup interesu, partie systemowe nie mogą więc dopuścić do powstania autentycznej opozycji. Różne formy cenzury oraz przemilczania niewygodnych poglądów, są jednym ze sposobów utrzymywania status quo.
Co dzieje się z fałszywymi „antysystemowcami” po wejściu w ustrój III RP, dowodzi zaś przypadek tzw. partii Kukiza – jednego z projektów mających imitować „pluralizm polityczny”.
To oznacza, że prawdziwa opozycja, mogłaby zaistnieć tylko w formie struktur utajnionych i w żadnym stopniu niezwiązanych z systemem parlamentarnym III RP.  Trzeba też zakładać, że pozyskiwanie jej zwolenników, nie mogłoby odbywać się przy udziale powszechnych środków medialnych (w tym internetowych) i musiało obejmować wyłącznie relacje osobiste.
Ujawnia się tu pierwszy poziom trudności, związany z pojęciem działań niejawnych, konspiracyjnych. W prawodawstwie III RP nie wolno tworzyć tajnych struktur politycznych, a próba upowszechniania podobnych koncepcji, zostanie natychmiast zaliczona do kategorii  antypaństwowego spisku.  Nie mam nawet wątpliwości, że w przypadku obecnej władzy i poglądów prezentowanych na tym blogu, taki zarzut zostałby błyskawicznie wykorzystany.
Istnienie jawnej partii antysystemowej, można sobie wyobrazić tylko w jednym przypadku – gdyby posiadała silnego, wiarygodnego i rozpoznawalnego przywódcę i w żadnym zakresie nie wchodziła w system zależności od państwa. Jej organizacja służyłaby wówczas zewnętrznym formom prezentowania określonych poglądów, a sama partia spełniałaby role katalizatora.
Byłaby potrzebna po to, by organizować ludzi podobnie myślących, nadawać kierunek ich działaniom i poszerzać obszar wpływu. Nigdy po to, by wygrać wybory i przejąć władzę.
    Przyjęcie powyżej zasady, wymusza kolejne, jeszcze bardziej „kontrowersyjne” rozwiązania. Bo jeśli sukcesja komunistyczna nie może ulec „ciosom kartki wyborczej”, oznacza to, że cały arsenał działań demokratycznych staje się nieprzydatny.
Przez trzy dekady obecnej państwowości wmówiono nam, że tylko akcje wyborcze, aktywność  parlamentarna oraz partyjne ”gry polityczne”, mogą kształtować polską rzeczywistość. Nawet demokracja bezpośrednia – wsparta na ruchach społecznych, niekontrolowanych przez partie i środowiska wpływu, jest nam kompletnie obca i – za sprawą „strażników demokracji” III RP, kojarzy się ze złowrogą „rewolucją”. Obcy też jest cały katalog środków, o których wielokrotnie pisałem na tym blogu – choćby w tekście „GDYBY PAN COGITO ODWAŻYŁ SIĘ STRZELAĆ...”. Sprawia to, że ludzie zaczadzeni mitologią demokracji, nawet nie próbują zachowań w ramach „logiki mackiewiczowskiej”. To dla nich utopia i „marzycielstwo” - a tylko dlatego, że wymaga rozstania z kilkoma mitami i wykazania minimum konsekwencji.
Tym trudniej przyjąć, że autentyczna partia antysystemowa nie może wygrać żadnych wyborów, a jeśli – jakimś cudem, znalazłaby się w parlamencie, zostanie tam zmarginalizowana i zniszczona. Stanie się tak, ponieważ pluralizm polityczny i związany z nim parlamentaryzm, są narzędziami magdalenkowych szalbierzy i w systemie reglamentacji praw i obowiązków (te pierwsze-dla kasty rządzącej, drugie-dla „suwerena”), służą tym, którzy akceptują „porządek” okrągłego stołu i wytyczone wówczas granice.
Gdyby ktokolwiek ogłosił – w ramach owego pluralizmu, że zamiast pseudo-demokracji, chce władzy dyktatorskiej i ograniczenia destrukcyjnego partyjniactwa, a w miejsce mafijnych zasad „państwa prawa”, marzy mu się elementarna sprawiedliwość – znalazłby się w kręgu „wyklętych” i został zaliczony do „politycznych terrorystów”.
Z podobną reakcją, spotkałoby się odrzucenie dogmatu „obrony demokracji” - na rzecz obrony polskości czy zanegowanie kanonu „integracji europejskiej” - na rzecz budowania państwa narodowego.
Ten aspekt – zakazu głoszenia poglądów sprzecznych z dogmatyką III RP, jest nie tylko mocnym dowodem mitologii demokracji, ale z każdej grupy rządzącej tym państwem, czyni zakładników magdalenkowego szalbierstwa. Procesy, o których wspominałem w pierwszej części tekstu (wykluczenie „sił wstecznych, hamujących rozwój”, fałszerstwa wyborcze, zawłaszczenie instytucji państwa), wzmocnione o medialny „rząd dusz” i pogardę wobec głosu (rzekomego) suwerena,  sprawiają również, że tzw. zasady społeczeństwa obywatelskiego, są w III RP kompletną fikcją.
       Szukając terapii wobec fałszywej alternatywy, trzeba uwzględnić te okoliczności i sięgnąć po działania niedostępne „strażnikom” systemu.
Do takich, można zaliczyć tworzenie wspólnot na poziomie relacji osobistych i organizowanie się w obszarze osób bliskich, środowisk zawodowych, kręgu towarzyskiego. Oddzielenie tej aktywności od systemu nadzoru (służby,media,sądy) i państwowego rozdawnictwa, jest kluczowym warunkiem powodzenia i daje - choćby elementarną, gwarancję niezależności.
Pisałem już o budowaniu „małych grup oporu” - dwu, trzy, a choćby dziesięcioosobowych, które aktywnością we własnym środowisku, poprzedzą powołanie ogólnokrajowej reprezentacji.
Mogłaby ona powstać jako nieformalny ruch społeczny, budowany oddolnie, na fundamencie owych małych struktur. Każda inna forma organizacyjna – partia, stowarzyszenie, itp., w przypadku jawnego głoszenia postulatu „obalenia III RP”, będzie narażona na poważne ataki, infiltrację lub represje. Tylko taki ruch – niepodatny na „moderację” systemową, mógłby inicjować protesty społeczne lub akcje wymierzone w patologie tego państwa.
Analogie z czasami komuny, nie są pozbawione sensu. Szczególnie w tym zakresie, w jakim każde zbliżenie ówczesnej „opozycji demokratycznej” do ośrodków władzy, kończyło się zaprzaństwem i obróceniem (nawet) szlachetnych pobudek na potrzeby komunistycznej watahy. Zapominać o  tym doświadczeniu, byłoby głupotą.
    Jakkolwiek nazwać podobną terapię - „pracą u podstaw”, „robotą organiczną”, problem z akceptacją sprowadza się do trzech czynników: perspektywy czasowej, małej efektowności oraz potrzeby osobistego zaangażowania.
Nie ma tu miejsca na szybkie, spektakularne rezultaty i demagogię „zwycięstwa”.
Zbędne są internetowe celebracje, gromkie manifesty oraz epatowanie łatwym „radykalizmem”.
Na nic też przydadzą się pyskówki na forach, obwieszanie patriotycznymi emblematami, pisanie petycji lub płacenie  „ludowym trybunom”.
Rzecz wymaga własnej pracy, długich lat aktywności i podjęcia niemałego trudu.
 
Do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna kwestia.
Wielokrotnie pisałem, że jak PRL nie upadł pod wpływem kartki wyborczej, tak jego hybryda nie może polec pod naciskiem „mechanizmów demokracji”. To teza sformułowana już w roku 2011, gdy w tekście  „Długi marsz” twierdziłem : „państwa realnego komunizmu nie upadają pod ciosami demokracji. Anektują jej fasadę, by ukryć własne draństwa, jednak nie po to, by oddać władzę obywatelom. Odzyskać ją można tylko w taki sposób, jak została narzucona. Możemy liczyć na zbieg korzystnych okoliczności lub przypadkową iskrę, która wyzwoli pożar. Pokładanie nadziei w demokracji byłoby równie niedorzeczne, jak wiara, że większość ma zawsze rację.”
Słuszna jest więc konkluzja, że trzeba takich metod i działań, które będą adekwatne wobec autentycznych „fundamentów ustrojowych” III RP.
Co to oznacza? Tyle, że zdrada i antypolska agresja, musi być powstrzymana dyktatem siły.
Jeśli na przeszkodzie dobra obywateli stoją fałszywe „zasady demokracji”, a ich praktykowanie może zagrozić polskiej racji stanu - trzeba je odrzucić. Nie demokracja lecz niepodległość jest tu najwyższą wartością.
Patologie i układy mafijne  – muszą być do szczętu rozbite, bez względu na okoliczności czy „reperkusje” międzynarodowe.    
Na dywersję i dezinformację, trzeba odpowiedzieć likwidacją wrogich ośrodków i represjami wobec dywersantów.
Jeśli „integracja europejska” zagraża naszej narodowej tożsamości lub groźnie wnika w materię suwerenności państwa, nie wolno jej dłużej praktykować.
       Rozwiązania, które miałyby obalić magdalenkowy twór, nie mogą być „drogą kompromisów” ani podlegać „regułom demokracji”.
Ci, którzy dla własnych kamaryli stworzyli to państwo, posługiwali się kłamstwem, przemocą i podstępem. Nam, którym przyszło tu żyć, narzucili zasady, którym nigdy nie podlegali i założyli obręcze, jakich sami nie noszą. W tej asymetrii tkwi źródło mafijnych relacji i przyczyna największych patologii. To dość, by zostały odrzucone.
Warto też przyjąć, że działanie bierze początek w myśleniu. Nigdy odwrotnie. 
Do tej zasady sprowadza się wskazana tu terapia, jak i cała moja publicystyka. Zmiana świadomości Polaków i odrzucenie szeregu mitów pustoszących nasze umysły, jest pierwszym i nieodzownym warunkiem odzyskania wolności.
Dlatego długi marsz jest drogą dla ludzi odważnych i cierpliwych, niepoddających się populistycznym nastrojom i wolnym od schematów myślenia. Na tej drodze ma powstać „oferta dla radykałów” i wizja prawdziwej, antysystemowej opozycji. Chcąc osiągnąć więcej – trzeba obalić kolejne mity i przekroczyć zakazane granice. Zasłużyć na nienawiść i samotność, poczuć się mniejszością we własnym kraju.
Mogę raz jeszcze powtórzyć słowa napisane przed siedmioma laty:
Czeka nas długi marsz. Tak długi, jak przewlekła będzie agonia III RP. Można zostać po drodze z milionami polskojęzycznych apatrydów lub dojść do wolnej Polski.
Na tym będzie polegał wybór.

Aleksander ŒŚcios
Blog autora

ŚŒCIOS PYTAŁ KOMOROWSKIEGO, a TERAZ PYTA NASZYCH WYBRAŃCÓW

Czytelnikom Aleksandra ŒŚciosa i jego komentatorom na blogu oraz TT:
Aleksander ŒŚcios 19 maja 2016 21:43

Szanowni Państwo,

Najmocniej przepraszam stałych Czytelników bezdekretu za dyskomfort związany z lekturą niektórych "komentarzy" i za obecnoć treści, które nie powinny znaleść się w tym miejscu.

Od wielu lat staram się prowadzić blog w ten sposób, by nie pojawiały się tu dezinformacje, łgarstwa lub esbeckie "wrzutki". Dość ich w tzw. wolnych mediach i na "prawicowych" forach internetowych.

Nie dopuszczam również do głosu klasycznych idiotów, ćwierćinteligentów ani zadaniowanych funkcjonariuszy.

Nie ma tu miejsca dla teoretyków spisku żydo-masońskiego, wyznawców endokomuny i narodowych bolszewików, dla sierot po Urbanie, esbeckich prowokatorów lub zwolenników "trzeciej drogi".

Nie mam czasu ani ochoty, by prowadzić polemiki na poziomie uwłaczającym ludziom rozumnym. Nie uważam też za konieczne objaśniania rzeczy oczywistych.

To kwestia zasad, higieny psychicznej oraz szacunku wobec gości i przyjaciół bezdekretu.

Chcę więc wyraźnie podkreślić, że od tej chwili wszelkie brednie o "wspólnych posiedzeniach rządów polskiego i izraelskiego z ojcowskim nadzorem Amerykanów" itp. rewelacje, których autorzy węszą spiski żydowsko-amerykańskie, będą stąd natychmiast usuwane i nie doczekają się odpowiedzi.

Będę również kasował "komentarze" w stylu zaprezentowanym przez pana "Kowalski Jaroslaw". Nie ma tu miejsca na niewybredne insynuacje ani na łgarstwa powielane na forach Związku Byłych Funkcjonariuszy Służb Ochrony Państwa itp. organizacji.

Nie interesuje mnie - co o takich praktykach pomyślą autorzy takich wypowiedzi. Będę ich usilnie zniechęcał do odwiedzania mojego bloga i dbał, by nie zaśmiecali tego miejsca.

Z komentarzy na blogu Autora:

Jest dla mnie całkowicie zrozumiały pański pogląd. Jedyne czego nie potrafię pojąć, to jak sprawić aby większość Polaków to ogarnęła, szczególnie w kontekście funkcjonowania w tyglu zwanym Europa?
Pozdrawiam Pana Serdecznie

Post Scriptum. Chciałem jeszcze dodać, że ogólnie nasze prawo nie jest respektowane (i może nie będzie) przez wpływowe, ale nie tylko, przede wszystkim przez wpływowe państwa Europy.

Pisząc o większości wpada Pan chyba w znaną pułapkę :))

To prawda z tą "większością", nie dobrze się wyraziłem. Może lepiej gdyby wpływowi ludzie zaczęli postępowali mądrze, roztropnie, uczciwie a a ta "większość" będzie się za nimi kierować. (:trochę utopia:)

Glenn,

Recepty na przekonanie „większości Polaków”, nie znam i przyznaję, że nie zaprząta to mojej uwagi. „Większość” jest tu pojęciem mitycznym.
Nie od jej woli zależy bieg historii i sprawy polskie.
Zawsze decydują jednostki.
Nie zmienimy też naszego położenia geograficznego i „funkcjonowanie w tyglu zwanym Europą” jest koniecznością. Warto jedynie wyciągać wnioski z historii i czerpać z tych rozwiązań, które – na przestrzeni wieków, pozwalały tworzyć silną państwowość i trzymać w ryzach naszych najbliższych sąsiadów.
Z cała pewnością, takim rozwiązaniem nie jest mitologia demokracji ani „georealizm”, praktykowany przez współczesnych polityków.
Dlatego, nie nasza obecność w Europie stanowi zagrożenie, lecz zgubna, pro-jałtańska polityka grup rządzących III RP.
To jest prawdziwa przeszkoda na drodze do Niepodległej.

Dziękuję za tą uwagę, bo faktycznie nie o "większość" tu chodzi.

***

Zainspirowany kolejnym programowym wykładem Autora i komentarzem: "jak sprawić aby większość Polaków to ogarnęła?", podzielę się kilkoma propozycjami. Nie po raz pierwszy bowiem zadaję sobie pytanie "co robić?" i wiem, że zadaje je sobie wielu rodaków, zainteresowanych tym, co się z nami i wokół nas dzieje.

(Zgadzam się z przenikliwą tezą, że „dla istnienia PiS-u konieczne jest PO, a dla istnienia PO potrzebny jest PiS”. Porównuję tę sytuację do dwóch równoległych projektów kultury masowej: the Beatles i the Rolling Stones, oficjalnie konkurujących ze sobą. Wybory prezydenckie w USA ustawiane są w ten sposób, by pod pozorami demokracji wyborca miał wybór między masonem a masonem.)

Skoro „system nie da się oszukać” w ramach reguł, które sam narzuca i aktywnie podtrzymuje, a które można w skrócie określić „demokracją”, to należy ten system osłabiać działaniami, które się w tak pojętej „demokracji” nie mieszczą lecz pochodzą z odrębnych kategorii, takich jak: zdrowy rozsądek, logika, niezależność myślenia i świadomość własnej tożsamości.

Przechodzę do meritum i liczę na Pana pomoc, Panie Aleksandrze, oraz na pomoc Pańskich Gości w udoskonalaniu poniższych propozycji.

Co robić?

1. Przetrwać
2. Starać się niczego nie uznawać za pewnik
3. Poznawać historię, zwłaszcza XX wieku
4. Czytać Ściosa i rzeczy pokrewne (o ile dadzą się znaleźć)
5. Rozmawiać „o polityce” także z „myślącymi inaczej”
6. W ocenie rzeczywistości polegać na własnej obserwacji i doświadczeniu
7. Zauważać to, co jest, a także to, czego nie ma
(czyli dociekać, dlaczego pewne informacje lub opinie są rozpowszechniane w taki sposób, że zajmują w przestrzeni publicznej znacznie więcej miejsca, niż wskazywałoby ich rzeczywiste znaczenie, a inne – jakie? – zgoła nie istnieją, chociaż są istotne dla naszej teraźniejszości i przyszłości).

Czego nie robić?

1. Nie bać się
2. Nie być naiwnym
(jak „młody inżynier”, grany przez Bogusława Lindę w „Człowieku z żelaza”. Film wprawdzie Wajdy, ale mimo to ma parę dobrych scen, m.in. taką: w październiku 1956 r. „młody inżynier” chwali się Birkutowi entuzjastycznymi życzeniami, które chce wysłać Gomułce z okazji „wyboru” na I sekretarza partii. Birkut - Radziwiłłowicz - z kamienną twarzą przyczepia kartkę do guzika na piersi inżyniera i mówi: „Tu to noś, wiesz?”).
3. Nie chodzić na wybory
4. Nie czytać gazet ani popularnych portali internetowych, nie oglądać telewizji, nie słuchać radia
(a jeśli nie jesteśmy w stanie wyeliminować mediów głównego nurtu nawet z własnego życia, to przynajmniej się nimi nie denerwować, bo szkoda zdrowia, tylko myśleć i wyciągać wnioski: dlaczego dana teza lub opinia została podana w taki właśnie a nie inny sposób, i dlaczego akurat teraz, zwracając uwagę na kontekst – zob. pkt 7 w części „Co robić?”).

Jeremiasz Późny,

Wszystkie zalecenia, dotyczące samodzielnego myślenia i odrzucania mitów III RP – są bezcenne.
Na tym polega wolność ludzkiego umysłu, że nie musi, nie powinien przyjmować prawd „na wiarę” i wszędzie tam, gdzie wymaga tego nasze dobro, powinniśmy dążyć do niezależność sądów i opinii.
Obcowanie z wytworami mediów III RP – bez wyjątku, nie tylko nie sprzyja takiej wolności, ale wręcz ją niszczy.
Nie ma dziś mediów, które opisywałyby realia III RP ani takich, które działałyby w interesie społecznym. Są zaledwie przekaźniki partyjne oraz ośrodki obcej propagandy. Jedne i drugie tworzą zatrute źródło, które należy zdecydowanie odrzucić.
Przedstawił Pan bardzo konkretne postulaty i wskazał – czego nie robić.
Ja dodałbym zalecenie – co robić. Bo tworzenie „małych grup oporu” nie jest – w moim rozumieniu, drogą do klubów dyskusyjnych itp. zajęć.
Rzecz dotyczy sprawy elementarnej – obowiązku działania we własnym środowisku, w miejscu zamieszkania, w pracy, w gminie, mieście, wszędzie tam, gdzie dostrzegamy patologie, pospolitą głupotę lub prywatę.
Dość przełamać wszechobecny marazm, strach i apatię, nie bać się reagować.
Jeśli potrafimy tak na poziomie naszych spraw osobistych, będziemy zdolni do działania w sprawach polskich.
Tym, którzy chcieliby dowiedzieć się, jak spełnić taką powinność, mogę polecić naśladownictwo działań Pani Halki - wieloletniej komentatorki bezdekretu. To,co robi Pani Halka, jest doskonałym przykładem mądrej i dalekowzrocznej postawy.
Kiedyś padło tu pytanie – tylko, jak żyć?
Pozwolę sobie powtórzyć moją ówczesną odpowiedź, bo jest ona ściśle związana z terapią fałszywej alternatywy:
Żyć jak najpełniej, pogodnie i z nadzieją, czerpiąc radość z każdej chwili i darowanego nam czasu.
Troska o nasz kraj, nie może burzyć umysłu i zabijać spokoju. Nastrój przygnębienia i apatii, nie przystoi ludziom wolnym.
Jeśli dzieje się zło – trzeba z nim walczyć i stawiać mu czoła. Trzeba je nazywać po imieniu i nie bać się niedogodności związanych z taką postawą.
Jak przypominał Poeta -„w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy”.

Dziękuję Panu i pozdrawiam

Jeremiasz Późny -Nie czytać gazet"

Aktualnie nie ma czego czytać, żadne tam sieci, rzeczy i inne warszawskie, że o wydzielinach parchów również z kręgu tych ubranych w szatki katolickie nie wspomnę.

***

Z całym szacunkiem dla wysiłku Autora ... utopia. Kształcić się, dyskutować, trwać, rozmnażać a kiedy będzie nas już dostatecznie wielu, to założyć partię i stanąć do wyborów, czy wyrżnąć aktorów fałszywej alternatywy?

dobromir,

Jest taki stan umysłu, w którym każda idea, każda myśl związana z obowiązkiem pracy,wyrzeczeń i trudu, będzie nazywana utopią.
Nie znam lekarstwa na ten stan umysłu.
Tym bardziej, nie znam antidotum na pokonanie fałszywych wyobrażeń na temat mojego tekstu.
To kwestia zrozumienia słowa pisanego – rzecz niezwykle trudna i rzadka wśród naszych rodaków.

***

Witam Pana. Chciałbym zapytać czemu nie uwzględnia Pan w swoich analizach czynnika żydowskiego lub mało eksponuje? Premier Izraela spotkał się z Putinem 9 maja bieżącego roku? Wydaje się, że to bardzo poważna sprawa, może nawet decydująca dla Polski.(za wiedzą i przyzwoleniem USA) Nowy sojusz przeciw Polsce sie szykuje, tak czuję, choć trudno mi to uzasadnić.
Paweł

Unknown-Paweł,

A czemu to, pisząc o pokonaniu fałszywej alternatywy, miałbym uwzględniać „czynnik żydowski”?
Co to ma wspólnego z drogą marszu przeciwko mitom?
Wiem, że są osoby, które każdą kwestie odnoszą do Żydów – lub cyklistów i tylko w tym obszarze snują skojarzenia. Obawiam się, że szukając takich osób, źle Pan trafił.
Dla wyczerpania tematu, polecam tekst „PRZEPAŚĆ” -
https://bezdekretu.blogspot.com/2018/02/przepasc.html

Panie Aleksandrze.
Oczywiście czytałem 'PRZEPAŚĆ', większość Pana tekstów i jeszcze raz chętnie przeczytam.
Uważam, że dobrze trafiłem. Mało się udzielam w dyskusjach. Sądziłem, że jest coś na rzeczy, ale może akurat nie do tego tekstu.
Pozdrawiam
Paweł

***

TAK. To właśnie chciałam przeczytać. Jeżeli kogoś interesowałoby jaką drogą doszłam do podobnych wniosków, napisać mogę później,bo może to być komuś pomocne, ale teraz obowiązki. Jeszcze tylko dodam, że i tutaj zaczęło mi przeszkadzać egzemplifikowanie kolejnych przypadków PAD czy kogo tam jeszcze. Założyłam bowiem, że wokół tego bloga gromadzą się ludzie mniej lub więcej świadomi w czym utknęliśmy. Może jednak egzemplifikacje takie utwierdzają w wyborze.

Martyna Ochnik,

Jeśli przeszkadzało Pani coś, do czego nasi mili rodacy musieli „dochodzić” przez trzy lata prezydentury pana Dudy, to trzeba pogratulować zdolności analitycznych. Niestety, nie potrafiłem pokazać niektórych ważnych procesów, bez sięgania po postać lokatora Pałacu.
Bardzo dziękuję za przekonanie, że „wokół tego bloga gromadzą się ludzie mniej lub więcej świadomi w czym utknęliśmy”. W pełni je podzielam. Dlatego nie opisuję tzw.”bieżączki” i nie zaprzątam głowy tematami zastępczymi, lecz staram się rozmawiać o sprawach ważnych i pomijanych w oficjalnym przekazie.

To nie było do Pana, miałam na myśli raczej nas, komentatorów, że nie potrafimy często pohamować się przed kolejnymi egzemplifikacjami tego nieszczęścia, kiedy wiadomo już, jaką mamy sytuację. Ale może to też potrzebne, każdy musi przejść swoją drogę. Pan rzeczywiście tyka bieżączki w stopniu absolutnie koniecznym dla jasności wywodu. Z innej jeszcze strony - musimy wiedzieć co się dzieje, znać fakty, żeby móc wyrabiać sobie opinię o ludziach i zdarzeniach. Ja z coraz większą niechęcią zaglądam na wszystkie już portale informacyjne, telewizji nie oglądam od lat, jeszcze Twitter jest czasami źródłem informacji, ale też trzeba przedzierać się przez gąszcze śmieci. Skąd więc ostatecznie czerpać informacje? Jeżeli mógłby Pan podpowiedzieć, byłabym wdzięczna. A co do zdolności analitycznych - u Agaty Christie jest panna Marple, która siedzi w fotelu, dzierga na drutach i nie wiadomo skąd wysnuwa trafne wnioski. A to dlatego że żyje na świecie dość długo, by nauczyć się dostrzegać związki między rzeczami, sprawami przeszłymi i aktualnymi oraz niezmienność ludzkiej natury.

***

Panie Aleksandrze, dziękuję za ten tekst. Odpowiedział Pan na moje pytania. Co do kwestii "co dalej" osobiście zasugeruję jeszcze jedną możliwość. Uczyć się strzelać,POLECAM wstąpić do WOT (nienawiść jaką system odczuwa do tej formacji jest idealną rekomendacją).Pan Cogito MUSI umieć strzelać w sytuacji gdy siepacze zdejmą maski demokracji i wycelują w nas broń.I musi tego nauczyć się TERAZ, potem będzie już za późno. Zagadką jest dla mnie postać A. Macierewicza ale oceniając go przez pryzmat działań proobronnych to chyba jedyna osoba w aktywnej polityce mająca potencjał bycia zaczynem "długiego marszu".
Jest jeden pozytywny aspekt "dobrej zmiany". Poza wypaczeniem i zawłaszczeniem idei patriotyzmu narodowego,mimowolnie wzmacniają go ,katalizują pewne oddolne ruchy , postawy społeczne i przewartościowania Magdalenki nie jako zwycięstwa a jako "magdalenkowej zdrady". Mimo woli dla nas to krok w przód ,dla nich krok w tył. Osobiście uważam że nasz hymn podaje nam ostateczne rozwiązanie "co nam obca przemoc wzięła...."
Uczmy się szabli !


@Rumburak "Uczyć się strzelać,POLECAM wstąpić do WOT"

Przede wszystkim jednak uczmy się myśleć, uczmy się pięknie mówić w ojczystym języku, czytajmy znowu utwory Wieszczów, uczmy się ich na pamięć (np. Pana Tadeusza) i nawet późniejszy wiek tutaj nie może być wymówką.
Strzelnica? Owszem, pierwszy 11 letni Wnuk już "ustawiony". :))

Rumburak,

Wszystko, co służy nauce walki – tak dla ciała, jak ducha, jest nam szczególnie potrzebne.
W pełni wspieram Pański apel – warto wstąpić do WOT i jest to doskonała droga dla ludzi młodych.
Ta formacja powstała wyłącznie za sprawą Antoniego Macierewicza i -mam nadzieję, że nawet podstępne projekty pałacowej „reformy systemu dowodzenia”, nie przeszkodzą w jej rozwoju.
A zatem - „uczmy się szabli” - bo służy to Polsce i Polakom.

Dziękuje Panu i pozdrawiam

***

Szanowni Państwo,

Gdybym zadał Państwu pytanie: Jaki jest cel „marszu”? zapewne odpowiedzią byłaby „Wolna Polska”. Czy potraficie Państwo sobie samym szczerze odpowiedzieć czym dla was ta „Wolna Polska” jest? Co sprawia, że Polska jest wartością, dla której warto się poświęcać? Czym różni się od innych państw? Dlaczego chcemy być Polakami? Czy poza językiem mamy coś szczególnego, co jest lepsze od innych narodów? Co sprawiało, że Polacy mężnie stawali do boju przeciw znacznie większym siłom wroga, że zwyciężali z nawet kilkunastokrotnie większym przeciwnikiem? Co sprawia, że dziś dla większości młodych (ale nie tylko) Polaków względy ekonomiczne są główną miarą wyznaczanych celów?

Rozumiem, że wolna Polska to dobry cel. Jednak co ta wolna Polska ma oznaczać dla przeciętnego Kowalskiego? Jakie wartości ze sobą niesie? Czy te wartości wciąż są pożądane? Czy walka o te wartości jest uzasadniona? Czy korzyści z tej walki są korzyściami dla ogółu? Czy jedynie mają stanowić wyróżnik na tle innych nacji?

Dołączając się do odpowiedzi na pytanie co robić, dodam – uczyć historii. Nie tylko po to by ją znać, czy nie popełnić błędów. W głównej mierze po to, by potrafić określić samych siebie.

Pozdrawiam

Rafał Stańczyk,

Postawił Pan fundamentalne pytania i byłoby doskonale, gdyby czytelnicy bezdekretu zechcieli podjąć trud znalezienia odpowiedzi.
Tym większy, że nikt z nas, urodzonych po roku 1939, nie wie – czym jest wolna Polska. Nikt z nas nie doświadczył wolności, jaka w II Rzeczpospolitej była udziałem naszych ojców i dziadów.
To może największa przeszkoda, bo próbując znaleźć odpowiedzi na takie pytania, jesteśmy zdani na intuicję historyczną.
Mamy więc jeszcze jeden dowód, że Pański postulat – uczyć się historii, jest ze wszech miar słuszny.
Gdybym, najkrócej jak potrafię, miał odpowiedzieć na pytanie – dlaczego warto być Polakiem, powiedziałbym: warto, bo nie ma w naszej historii kart, których musielibyśmy się wstydzić. Bycie Polakiem to powód do dumy.

Pozdrawiam Pana

***

Witam wszystkich bardzo serdecznie.

Panie Aleksandrze Ścios! O masz ci los! „…, jest doskonałym przykładem mądrej i dalekowzrocznej postawy”. Nie napisał Pan, że to „wszystko Pańska wina”!!! Bo jak się człowiek naczyta „Bezdekretu”, to potem są tego, takie właśnie skutki.

Ustosunkuję się do tego fragmentu komentarza Aleksander Ścios 2018 12: 56 do Jeremiasz Późny, tak.
Ze względu tylko i wyłącznie na dobro sprawy, tytaniczną pracę p. Ściosa, uznałam, że dając takie moje nieporadne świadectwo, potwierdzę, że autor tego bloga pisze prawdę i że ma głęboki sens, to co robi i pisze. I być może Państwo z tego zrobią jakiś właściwy użytek, by odzyskać naszą Niepodległą!

Szanowni komentatorzy, ci jawnie komentujący i ci dyskretni, proszę mnie dobrze, prawdziwie zrozumieć. Pisząc ten komentarz proszę mnie absolutnie nie odbierać, jako osoby, która „przeżarła coś na własnej dupie” i teraz się tu mądrzy, bo rozbiła bank. Tak nie jest! I nie w tym rzecz.

Panie Aleksandrze, Panu tego tłumaczyć nie trzeba, Pan to wszystko – co tu na pisałam – wie z naszych prywatnych korespondencji.

Ale do rzeczy.
Chce Państwu powiedzieć, że… Gdzieś tam 6 lat temu tak potoczyło się moje życie, że osiadłam na takim sielskim, swojskim zadupiu. Zaznaczam już teraz, że nie osiadłam absolutnie z takim zamiarem, z jakim jestem „tu i teraz”, czyli aby zaorać IIIRP. Raczej chciałam tak osiąść na „wsi spokojna, wsi wesoła” i tak przepykać sprytnie czas, ukryć się do momentu, aż wreszcie ziści się to, o czym od lat przypomina przy każdej okazji Pan Ścios. Czyli, że przyjdzie „taki” moment, w którym to wzbudzi się w jakiejś części IIIRP ruch oddolny, który to obali tę IIIRP. I ja tak czekałam, „czając się w krzakach” i wśród mojej uprawy ekologicznej warzyw i owoców. Niestety nie długo mi dane było tak czekać, bo splot wydarzeń tak się ułożył – a mój wrodzony dar do „detonacji” mi pomógł w tym - że w jednej chwili zadarłam z całym takim można powiedzieć „klanem Brejzów” z UWAGA z ramienia PiS!!! A tak tak i 90% społeczności lokalnej zaczadzonych dżumą tych psubratów. A wszystko to wyhodował przez lata twór IIIRP na terenie, na którym przyszło mi żyć. Z woli Bożej tak się poukładało moje życie, że wraz ze mną „na pieńku” – chcieli nie chcieli, ale – miało jeszcze kilka miejscowych osób. W pewnym momencie sprawy zaszły już tak daleko, że mieliśmy do wyboru. Albo zostać zmasakrowanym przez tych bydlaków, bo ja wiem np. lincz lub tzw. śmierć cywilna albo przejść do ataku.

Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że:
- nie jacyś ateiści, muzułmanie nas niszczyli, ale najprawdziwsi nominalni chrześcijanie, ochrzczeni, deklarujący się na katolików. Tzw. Świętojebliwcy.
- nie margines społeczny, gangsterzy, bandyci i złodzieje, geje, ale ludzie mający się za porządnych, dobrze sytuowani, w miarę wykształceni, w tym przedstawiciele lokalnych urzędów (burmistrz, radny, sołtys) przeskoczywszy z PO, SLD, PSL w PiS.
- nie ktoś, o kimś się zwykło mawiać: „osoba bez znaczenia”, ale ludzie, którzy winni być autorytetami z racji swej profesji, piastowanych stanowisk a więc dyrektor szkoły, wielu nauczycieli.
- wreszcie nie obcokrajowcy, ale krajanie, rodacy, „ziomale”, a że świętujący rok rocznie Dzień niepodległości, zdawać by się mogło, że i patrioci.

Wiedziałam:
- że szukanie sprawiedliwości, prawdy wśród tubylców, jest z góry skazane na niepowodzenie,
- że jest to zachowanie typowe dla ludności, gdzie brak postaw ludzkich, bo z ofiary zaraz robi się kata a z kata ofiarę i to strasznie, niesprawiedliwie pokrzywdzoną,
- że katom się tu stawia wręcz pomniki za życia.
Ot. Cała IIIRP w skali mikro!

To, co stało się dalej, nie miałoby prawa zadziałać bez boskiej pomocy, interwencji. Piszę to z całą odpowiedzialnością i mam to gdzieś, czy to ktoś przyswoi czy nie. Dla mnie takie są fakty. „Moje wojsko” składało się z 6 osób. Mnie, antyklerykałki, antypisiora, jego żony i jeszcze 2 innych apatrydów. Dalej już było trochę jak u Asnyka: „odwaga tchnąca szałem, która na oślep leci bez oręża”. Ale cóż było robić? Nie podjęcie walki równoznaczne było z infamią i życiem w kłamstwie, niesławie. Zaś „lot bez oręża” dawał choćby nikłą szansę na zmianę naszego tragicznego status quo. Uznałam, że nawet jeśli przegramy, to przynajmniej próbowałam... Zrozumiałam wówczas jedno z wielu prawideł:
„Zrozumiałam, że gdy ludzie znają całkowicie, prawdziwie, wszelkie konsekwencje, jakie mogą im grozić w danej sprawie, to są gotowi przełamać najgorszy strach, byleby tylko nie ulec niesłusznemu pohańbieniu”.
Moja załoga – czy miała tego świadomość czy nie – piorunem reorganizowała swoje postawy moralne, etyczne, światopoglądowe, polityczne. Zostali do tego wręcz zadarci za ryje wobec zaistniałej sytuacji.

Przez rok czasu „z hakiem” wiedliśmy życie – wiadomo nie dosłownie, ale jednak - outsiderów, skazanych na banicje przez tych psubratów! Ale ile przez ten czas napsuliśmy krwi tym psubratom, ile im tam szyków powywracaliśmy i jak zamieszaliśmy w tym garze ujawniając ICH pospólstwa, to nasze. Jedno jest pewne. ONI się już nigdy nie odnajdą tak, by było „po staremu”. I choć nie udało się psubratów przegnać, niejeden cwaniak draśnięty nie został, ani tym bardziej dobity, ale to, co się udało, to „to”, o czym napisał mi któregoś dnia prywatnie p. Ścios:, „Jeśli więc odważyli się Pani pomóc (ta moja załoga 5 osób – przypis mój) i przekonali o dobrych efektach swojej "rewolucji", są na dobrej drodze do uwolnienia z tych ograniczeń. I to za Pani sprawą. Nie wiem, jak potoczy się sytuacja, ale podejrzewam, że tchórze, (bo tylko tacy tworzą owe sitwy) odpuszczą. Tak robią zawsze, gdy napotkają stanowczy opór”.

A pewnie, że nie uwierzyłam p. Sciosowi, że tak będzie, ale czas pokazał, że tak – o dziwo!!! - Właśnie się stało! Ścios miał rację! Mój Boże który to już raz?

Naturalnie sitwa odpuściła, ale ludność miejscowa dalej zapatrzona (czy to ze strachu przed zemstą psubratów, czy z lęku przed utratą profitów, czy też z braku używania rozumu), dalej szczuła na mnie i moją załogę.

Dlatego też tak 3 lata temu – w tamtej chwili wydało mi się to… - zrobiłam coś tak banalnego, że aż żałosnego. Ruszyłam w dosłownie długi marsz! Marsz na wylot wsi. A tak. Tam i z powrotem! I na przekór wszystkim, wymyśliłam sobie, że będę każdemu tak ostentacyjnie mówiła „Dzień dobry!”. Z tyłu głowy miałam, że może mi nie wbiją wideł w dupę. Nie wychodziłam nigdy bez modlitwy do Świętego Michała Archanioła. Uznałam, że skoro bez powodu mnie nienawidzą, to niechże, chociaż mają powód do nienawiści – widząc mnie codziennie podczas marszu w moim zabójczym kapeluszu! Tak założyłam sobie, że w czasie 2-3 miesięcy powinni porzygać się moim widokiem, co do nogi. A żeby zająć sobie czymś myśli i nie dać się ewentualnie sprowokować, to sobie mówiłam podczas spaceru „Zdrowaś Maryjo”.

Następnego dnia zrobiłam to samo – kolejny spacer. I następnego... I tak do dziś.
Oczywiście to, co działo się dalej dla kogoś, kto funkcjonuje, na co dzień w normalnej społeczności – o ile taka jeszcze w IIIRP jest - nie będzie to żadne WoW. Ale Państwo – już z grubsza - teraz wiecie, na jakiej „niwie” przyszło mi „orać”/ siać i żniwować. Z czasem te drobne kroczki, które zdaje się zaczęły przynosić zupełnie nagle efekty, pokazują mi tylko jak fundamentalne dla mnie (i nie tylko) było wyjście któregoś dnia na zwykły spacer, po mojej wsi. Mowy nie ma tu o „daninie krwi”, no może potu, bo to teren obfitujący w góry i pagórki wiec... W każdym razie danina krwi jeszcze nie teraz. Ale na początku „długiego marszu” rozlew krwi nie jest wcale potrzebny. Zresztą tak lekkomyślne trwonienie krwi w początkowej fazie, byłoby zgubne, szalone, głupie. Niepotrzebne, nieopłacalne. Ot „Długi marsz na Dzień dobry” bez rozlewu krwi.

***
Początkowo reakcja mieszkańców na te moje przemierzanie wsi, tak głównie tych chodzących do kościoła, bo ich jest najwięcej – zwłaszcza ludzi starszych - była przeróżna. Tu nikt nie spaceruje, bo nie ma chodnika, a jeżdżą jak po autostradzie. Każdy się boi nosa za furtkę wystawić, a co dopiero maszerować. O tym, że piractwo ma się tu dobrze niech świadczą szczury i koty porozjeżdżane, i słupy porozwalane, i wypadki 2-3 w miesiącu. Bywa, że śmiertelne, tragiczne!
Miałam wrażenie, że tylko miejscowe pijaczki na swój sposób mnie akceptują i nawet im ulżyło. Z prostej przyczyny. Teraz już nie oni byli w najniższej „kaście” we wsi. Obserwowałam, więc jak jedni mieszkańcy w pogardzie odwracają głowę, gdy przechodzę, drudzy udają, że nie widzą, inni rozmowy ucinali, gdy nadchodziłam, po czym wznawiali (na mój temat), gdy przechodziłam. Jeszcze inni coś burczeli pod nosem, jakieś skinienie głowy. Byli i tacy, co jak już odpowiadali na moje dzień dobry, bo nie wypadało inaczej, to tak jakby ich jakaś kara za to miała spotkać, np.: zarażenie trądem. A ja chodziłam i obserwowałam. Przez ten czas poznałam dość dobrze, kto, gdzie, kiedy, z kim i dlaczego? Analizowałam, bo chciałam...? No właśnie, co ja chciałam? Przecież wiem, dlaczego taka nienawiść w obywatelach zamieszkujących teren IIIRP?!

Teraz to już trzeci rok jak „maszeruję”. W piękna pogodę i w brzydką. Jak tylko mi czas na to pozwala, ale staram się codziennie, urządzam te moje spacery przez wieś. Na wylot. To podczas tego mojego marszu zauważyłam, że konieczne jest we wsi zrobić „to”, „to” i „tamto”. Kilku mieszkańców podłapało temat. Zaczęli mi pomagać. Jedni być może z wyrzutów sumienia, inni widząc w tym głębszy sens. Ujawniliśmy tym samym po kolei prywatę, opieszałość, nieróbstwo tych „leniwców” z klanu Brejzy. Ale „to” wszystko, robiłam tylko tak przy okazji, bo nie „to” było przecież moim najważniejszym celem podczas spacerów, prawda? Chodziło o zintegrowanie tubylczej ludności ale na fundamencie prawdy, bezinteresowności itp.

Realia są takie na dzień dzisiejszy. Ogólnie obserwuję, że wielu mieszkańców - tak po kolei - w przedziwny sposób pozytywnie ewoluuje. Czasem trudno mi w to uwierzyć. Czasem mnie nawet urzekają, ale jestem mimo wszystko ostrożna, powściągliwa w ocenie. Tak bardzo pragnęłabym, by ta przemiana trwała i rozciągała się na innych. Bo co wiem jeszcze?

Moje działanie nie mogło ujść uwadze nawet największym zaślepieńcom. A podział na MY (ja i moja załoga apatrydów) i ONI (psubraty, które zaprzęgły się dla własnych profitów do kieratu IIIRP) jest tu fundamentalny. Czyn i ciągła modlitwa na różańcu zaczęły przynosić pomalutku efekty. Jakie? Zaczęłam sobie zjednywać powolutku tę ludność, która z wolna, po kolei zaczyna rozumieć, że to ja „OBCA” – ha nazwali mnie PRZYBŁEDĄ – chce dla nich dobra, że zrobiła dla nich więcej niż niejeden rdzenny mieszkaniec za swego długiego życia, zaś Ci, których ludność miejscowa uważała za SWOICH – inaczej wyjść nie mogło – okazaliście być PODŁOTAMI. Naturalnie, że każdego dnia trwa bój. Jest zmaganie. Czasem idzie coś nie tak, czasem mam zwątpienia, czy to, co robię ma sens? Ale przychodzą też chwile, że serce mi rośnie, gdy słyszę np. tekst: „Tu jest patologia, a Pani narobiła tu takiego szumu, że może coś się zmieni”. Bezcenne jest nawet słowo miejscowego acz nieszkodliwego zatraceńca – pijaczyny p. Antoniego, który złapał któregoś dnia moją dłoń na środku drogi, ucałował ją z szacunkiem i dodał: „a ja Panią zawsze szanowałem! Pani któregoś dnia się pojawiła w naszej wsi i wszystko się tu zmieniło”. Tym bardziej ważne jest każde dobre słowo, bo zawsze znajdą się – zwłaszcza gówniarze, wyrostki, rodziców, którym przywaliłam w odcisk, a będących w klanie Brejzów – którzy szczują. Ale wiem jedno. Zatrzymać mi się w długim marszu już nie wolno!

Ostatnio całkiem nie dawno koniecznym było dokonanie jeszcze jednego podziału. Tym razem MY (a bo ja wiem, może już około 30 osób, które przekonały się, że moja oferta jest bez porównania lepsza od oferty ONYCH (gowniarzeri, mściwych gnojków ich rodziców, karierowiczów, czymś haczonych, lub kwiczących na posadkach urzędniczych, „stukaczek”, na które żal patrzeć, gdy przed utratą posadki w urzędzie, są gotowe odstawiać telemarki przed burmistrzem, a nade wszystko dbać tylko o interes prywatny).
O tym, że podział już się dokonał, niech świadczy wpis na FB jednego z ONYCH. Cytuję dosłownie, więc proszę się nie przerażać ani nie gorszyć, ale takie są realia:
„Była wieś spokojna, to się kurw za dużo tu sprowadziło i teraz jest tak…”. Inny drań mu wtórował, ale jakże: „To, że się kurwy tu sprowadziły to jest chuj! Najgorsze jest to, że niektórzy mieszkańcy są po stronie tych kurew!”. Miałam wewnętrzną radość, bo to jakiś mój połowiczny sukces jednak być musiał, że z grupy tego drania zawierającej 203 członków tylko jednego dnia odeszło lub zostało wyrzuconych 62. To byli zdaje się „ci niektórzy”.

Po ludzku brak nadziei na zmiany (przemianę serc mieszkańców), a z drugiej strony, jakby wszystko było możliwe. Na chwilę obecną na 700 mieszkańców: „Dzień dobry!” nie mówią mi może 3 osoby! Ktoś zauważył: „Halka aleś ich wytresowała!”. Mało tego w wielu przypadkach mówią do mnie Dzień dobry! – jako PIERWSI! Takich czasów dożyłam.

Dałby Bóg sił, bym domaszerowała/ dożyła – rzecz jasna nie sama, ale wśród ludzi prawych, szlachetnych, kochających Polskę - do Niepodległej. Czego Państwu i sobie życze.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Chryste Panie, chciałoby się poznać Panią osobiście :); zwłaszcza gdy przezywam podobne osamotnienie z powodu nie skrywania swoich poglądów politycznych. Serdeczności.
PS Egzemplifikacje zachowań przekonują, jak zawsze, najbardziej.

Pani Halko,

Trudno o lepszy przykład dla nas Maszerujących.
Jeżeli po Pani komentarzu jeszcze ktoś nie będzie rozumiał o co chodzi naszemu Gospodarzowi, to kiep.

Kapelusza uchylam i życzę sił większych niż te wraże

Szanowna Pani Halko,

pragnę pogratulować odwagi, a szczególnie ogromnej życzliwości w stosunku do obcych przecież ale także często wrogo ustosunkowanych do Pani współmieszkańców. Życzę również, aby nadszedł czas kiedy będą Panią przepraszać za swoją wrogość i nieżyczliwość na początku. Jak więc widać ludzie generalnie nie są żli, trzeba "tylko" poświęcenia i ciężkiej pracy z naszej strony aby stali się na powrót Polakami.

Pozdrawiam Panią

Pani Halko,

Przyznaję-bardzo liczyłem, że zechce Pani odpowiedzieć na moją „zaczepkę” :)
Nie śmiałem jednak wierzyć, że tak obszernie i sugestywnie przedstawi Pani swój długi marsz.
Serdecznie za to dziękuję.
Moje pisanie na ten temat, obraca się wyłącznie wokół teorii i odwołuje do przymiotów intelektu.
Pani świadectwo jest stokroć ważniejsze, bo wypływa z osobistych doświadczeń i dotyczy konkretnych, realnych sytuacji. Przemawia do serca i do rozumu. Czytając je, można uwierzyć, że warto i trzeba podjąć taki trud.
Jest jest bezsprzecznym dowodem, że mądry upór, odwaga i konsekwencja, potrafią przełamać niejedną barierę. Nawet tę największą, bo wytyczoną w ludzkich sercach i umysłach.
W moim odczuciu, takie świadectwo ma kolosalną wartość dla ludzi szukających własnej drogi do wolnej Polski.
Jak napisał Pan Mirosław - „jeżeli po Pani komentarzu, jeszcze ktoś nie będzie rozumiał o co chodzi, to kiep.”
Pani Halko. Życzę Bożego wsparcia, wielu sił i wytrwałości.
Zapewniam też, że Pani nie musi już czytać bezdekretu :) Autor bloga i Czytelnicy powinni od Pani uczyć się długiego marszu.

Pozdrawiam serdecznie

29.05.2018r.
RODAKnet.com





RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Docz do nas - Aktualnoi RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrocie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet