Czysta jak szklanka wody Ukraina - Chrobrów 1939-1943 - 3, 4 - Ewa Kurek

 

Ciągle żyją świadkowie historii i to oni dają odpór propagandystom
Czysta jak szklanka wody Ukraina - Chrobrów 1939-1943 - 3, 4

"Czysta jak szklanka wody Ukraina, czyli dzieje polskiej osady Chrobrów na Wołyniu 1939-1943" - to zapowiedź najnowszej, niewydanej jeszcze książki dr Ewy Kurek "Wiek na zawietrznej 1912-2012". Publikowane fragmenty książki opowiadają o tragicznych losach mieszkającej na Wołyniu rodziny dr Ewy Kurek. Winna to jestem mojej babci Małgorzacie Kurek zamordowanej przez Ukraińców i Ukraińcowi Siańkowi Klepcowi, też przez nich zamordowanemu za to, że ocalił Polaków - pisze Autorka. Składamy gorące podziękowanie za możliwość publikacji pierwodruku na naszym portalu. Dziś odcinek pierwszy.

Czysta jak szklanka wody Ukraina,
czyli dzieje polskiej osady Chrobrów
na Wołyniu 1939-1943

Część III

Minęło huczne i beztroskie Boże Narodzenie 1942 roku. Przyszedł wielki mróz i śnieg, a do Chrobrowa w nowym roku 1943 w postaci pijanego w sztok Janka zawitała wojna. Na kolei, wszystko jedno, za Polski, Sowietów czy Niemców, służba kolejarska trwała dwanaście godzin, a potem dwadzieścia cztery godziny był odpoczynek. Tamtego dnia Janek zaczynał na stacji kolejowej w Nieświczu pod Łuckiem o ósmej rano i o ósmej wieczór miał wracać do domu. Minęła godzina, potem druga. Janek nie wracał.

Trójka dzieci zawsze czekała powrotu ojca i dopiero potem kładła się do łóżka. Siedziały teraz obok matki i nawet słyszeć nie chciały, że pójdą do łóżek przed powrotem taty. Karolina poszła na kompromis i powiedziała, że wobec tego dzieci poczekają w łóżkach na powrót ojca, a ona i wszyscy pozostali domownicy koło nich się rozsiądą. Tak też się stało. Dzieci poszły do łóżek, a przy nich przysiadła Karolina, babcia Małgorzata Kurek i jedna z sąsiadek, która za jakąś sprawą przyszła i trochę się zasiedziała. Opowiadały o czymś dzieciakom na przemian, ale tak naprawdę niespokojnie spoglądały w okno i nasłuchiwały.

Zbliżała się północ. Dwoje młodszych dzieci już spało, gdy Karolina nagle zerwała się, zarzuciła coś na plecy i wybiegła przed dom. Środkiem osady Chrobrów na Wołyniu, zataczając się w kopnym śniegu, szedł w rozpiętym kożuchu Janek i niemiłosiernie fałszując darł się na cały głos: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy! Marsz, marsz, Dąbrowski.".

Karolina pobiegła w stronę męża. Wzięła zataczającego się Janka pod ramię i przyprowadziła do domu.

- Janek, uspokój się, cicho, przecież jest wojna! Co ci do głowy przyszło z tym Dąbrowskim? - uspokajała.

- ".marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi włoskiej do Polski, za twoim przewodem, złączym się z narodem!" - nie zważając na słowa żony, fałszował Janek.

Wprowadziła męża do kuchni, rozebrały go z matką, posadziły przy stole i zrobiły mocnej herbaty. Obudzone dzieci wyskoczyły z łóżek. Janek przestał śpiewać. Siedział przy stole i płakał.

- Janek, co się stało! Mów, na Boga! Mów!

Znała swojego męża i wiedziała, że musiało się wydarzyć coś strasznego, skoro on, duży i silny mężczyzna, wraca pijany jak bela i leje niemęskie łzy.

- Dzieci, Karolciu, dzieci.

- Jakie dzieci? Czyje? Gdzie? Mów!

- Nasze. nasze polskie dzieci.

Janek nie mógł wymówić słowa. Tamowane łzy ściskały mu gardło.

Kobiety dały mu chwilę ciszy na uspokojenie.

Wypił herbatę i nie pytany, sam zaczął mówić:

- Po objęciu służby odebrałem wiadomość o idącym z Łucka pociągu. Normalnie. Ale kolega, znam go, przekazał mi też poufną informację, że mam uważać. Wszyscy polscy kolejarze postawieni dziś byli cały dzień na nogi. Miałem uważać na bydlęcy transport, którym z rana Niemcy wywieźli polskie dzieci z Lublina - zamilkł Janek.

Po długiej chwili opowiadał dalej:

- W zeszłym roku Niemcy wymyślili, że na Zamojszczyźnie osiedlą Niemców. Zaczęli napadać na wsie i wysiedlać ludzi. Młodych wywieźli na roboty do Niemiec, a starych i dzieci zamknęli w jakimś obozie w Lublinie. Dziś, w ten straszny mróz, zapakowali dzieci z Zamojszczyzny do bydlęcych wagonów i gdzieś powieźli. Kolejarze z Lublina służbowymi telefonami rozesłali we wszystkie strony Polski wiadomość, żebyśmy uważali, bo nie wiadomo, gdzie Niemcy skierują transport. Mieliśmy numer pociągu i opisany jego wygląd, to znaczy ile wagonów jedzie i czy między stacjami ich nie odłączają. Po kilku godzinach dostałem wiadomość, że pełny skład pociągu minął Dęblin i ruszył w stronę Warszawy. Gdy kończyłem służbę, dostaliśmy wiadomość, że zawiadomione przez naszych kolejarzy warszawskie kobiety odbiły od Niemców dzieci. Ale nie wszystkie dzieci dojechały. Prawie połowa z nich zamarzła.

Janek podszedł do kredensu, wyciągnął kieliszek, nalał wódki i wypił.

Kobiety w ciszy uklękły na kolana i zaczęły z dziećmi odmawiać różaniec. Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą. Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą.

- Panno Przenajświętsza, miej w opiece wszystkie polskie dzieci.

- Panno Przenajświętsza, miej w opiece wszystkie dzieci na tej nieszczęsnej ziemi.

Tę noc Janek i jego rodzina zapamiętali do końca życia. Nigdy nie potrafili mówić o niej bez łez. Janek również. Na Chrobrów padł blady strach. Bo jeśli Niemcy zechcą także im odebrać dzieci?

x x x

Najgorsze przyszło do Chrobrowa wiosną 1943 roku i nie ze strony Niemców, lecz z tej strony, z której nikt niczego złego się nie spodziewał. Każdego dnia od strony Lwowa, podawane lotem błyskawicy przez tkwiących po uszy w konspiracji kolejarzy, od przedwojennych czasów niemal wyłącznie Polaków, docierały coraz bardziej straszne wieści o wyrzynanych w pień całych polskich wsiach i miasteczkach. Mordów dokonywali Ukraińcy dowodzeni przez jakiegoś Banderę. Polska ludność Wołynia natychmiast ochrzciła ich mianem "rezunów" i "banderowców". W ten sposób na Wołyń dotarła idea czystej jak szklanka wody Ukrainy, w której nie będzie Żydów ni Polaków, Niemców, Kacapów, czyli Rosjan i Czechów także. Wieści dotyczyły coraz to bliższych miejscowości. Ich nazwy coraz częściej kojarzyły się z konkretnymi ludźmi i wspomnieniami. Strach ogarniał mieszkających w Chrobrowie Polaków na myśl, że i do nich dotrzeć może fala mordów i nienawiści.

- Nie, to niemożliwe, my z Ukraińcami zawsze w zgodzie żyliśmy, nasi nie pozwolą na tyle ludzkiej krzywdy - mówili jedni.

- Pozwolą czy nie, kto to wie? Bo weźcie na przykład Klepców. Porządna rodzina. Siańko, chłopak do rany przyłóż. Ale inni Ukraińcy? Strach pomyśleć. Niektórzy już w 1939 roku o tej Ukrainie czystej jak szklanka wody mówili.

- Jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak garstka wyrodków nie może świadczyć o wszystkich Ukraińcach - twierdziła większość i wierzyła, że jeśli gdzieś dzieje się coś złego, to wcale nie znaczy, że to samo może spotkać ich w Chrobrowie.

Przekwitły sady, pachniało ziemią, słońcem i schnącym na łąkach pierwszym sianem. Hanka Dogońska dumna i szczęśliwa paradowała po wsi z wielkim brzuchem. Przyjechała do Chrobrowa i po śniadaniu u rodziców odwiedzała koleżanki.

- Przed urodzeniem dziecka ostatni raz w drogę się wybrałam. Potem trochę też czasu minie, zanim już we trójkę do was przyjedziemy - tłumaczyła.

Tu przysiadła, tam pogadała, w końcu u Karoliny na dłużej została.

- Oj, Karolciu, muszę uciekać. Wieczór się zbliża, Daniel będzie się denerwował, że tak długo nie wracam - oprzytomniała widząc zachodzące słońce.

- Hanka, zwariowałaś? Nie masz chyba zamiaru dzisiaj wracać?

- Oczywiście, że mam zamiar. Dziesięć kilometrów to nie jest żadna odległość. Mam bryczkę i dwa konie. Czego się bać? - roześmiała się.

- Szalona. Gdzież to kobiecie z takim brzuchem po nocy bryczką samej latać? - skwitowała pomysł Karolina.

- Ty to zawsze wszystkiego się boisz - odparowała Hanka.

Wycałowały się, wyściskały i Hanka pobiegła do rodzinnego domu.

- Dziś już nie pojedziesz. Późno i niebezpiecznie - przywitała ją matka.

- Co to dla mnie, mamo? Konie mam dobre, to szybko przeskoczę. Jakie tam niebezpieczeństwo? Przed zmrokiem będę w domu - odparła i w pośpiechu szykowała się do drogi.

- Haniu, proszę cię, nie jedź! Na drogach teraz niebezpiecznie, banderowcy grasują. A poza tym, niespokojna jakaś jestem. Nic się nie stanie, jak u nas prześpisz, a rankiem do domu ruszysz.

- Nie mogę. Obiecałam Danielowi, że wrócę dzisiaj, to wrócę. Żadnego niebezpieczeństwa w tym nie widzę.

- Ale w twoim stanie. - matka użyła ostatniego argumentu.

- Co w moim stanie? Przecież świetnie się czuję! - roześmiała się dziewczyna.

Już siadała do bryczki i w pośpiechu żegnała się z rodzicami i rodzeństwem.

- Teraz na wasze odwiedziny czekam! - krzyknęła i pojechała.

W promieniach zachodzącego słońca ciepły wiatr zamiatał zielone łany zbóż. Konie gnały jak szalone. Pęd rozwiewał jasne włosy Hanki i potrząsał jej wielkim brzuchem.

- Wio! - poganiała.

Nie ze strachu lub pośpiechu, lecz z przyjemności galopu, z którym ze względu na mające urodzić się dziecko na długo przyjdzie się jej rozstać.

Nie spostrzegła.

W mgnieniu oka u końskich uzd zawiśli jedni, drudzy wyrwali z jej rąk lejce. Nie pomogło szarpanie i prychanie ulubionych siwków. Stanęły. Rubaszne śmiechy i grube ukraińskie żarty. Bryczka z Hanką Dogońską w asyście banderowców skręciła w pola. Hanka objęła rękami brzuch. Nie myślała o sobie, lecz o tym maleńkim, nienarodzonym. Chłopcem jesteś czy dziewczynką?

Świtało, gdy Daniel Dogoński na spienionym koniu stanął przed domem teściów.

- Gdzie Hania? - zapytała przestraszona matka.

- To ja przyjechałem zapytać - odrzekł i lęk zamknął usta obojgu.

Chrobrów w mgnieniu oka stanął na równe nogi. Zbiegli się wszyscy mężczyźni i tyralierą ruszyli na poszukiwania. Po kilku godzinach znaleźli stratowane młode zboże i odciśnięte w ziemi koleiny. Prowadziły do nieczynnego od lat starego wiatraka.

Leżała naga we krwi.

Z rozciętego brzucha sterczał wiecheć starej słomy.

Obok rzucone na klepisko walało się nienarodzone dziecko.

Twarz martwej Hanki Dogońskiej była jednym wielkim cierpieniem.

Ktoś pognał do osady po prześcieradła. Ktoś inny przyprowadził konia zaprzęgniętego w furmankę. Zawinięte w przesiąkające krwią białe płótno ciało Hanki i ciało jej dziecka ułożono na zielonych pędach zboża. Milczący kondukt skamieniałych ze zgrozy mężczyzn. Pierwsza polska ofiara w Chrobrowie. Powiadano, że ktoś potem widział siwki Hanki Dogońskiej. Nierozumne, roznosiły po Wołyniu zarzewie krwi, którą z polskich najeźdźców w imię samostyjnej czystej jak szklanka wody Ukrainy toczyli Ukraińcy.

Część IV

Od połowy czerwca 1943 roku mieszkańcy Chrobrowa miotali się pomiędzy chęcią ucieczki, a troską o domy i dobytek. Ponieważ banderowcy atakowali zwykle nocą, noce spędzali w zbożu, a na dzień wracali do domów. A noce były piękne tej wiosny. Szumiało wysokie zboże. Świeciły gwiazdy. Mężczyźni trzymali wartę. Kobiety poukładały dzieci do snu. Tutaj trójka Janka i Karoliny, tam dzieci Radziewiczów, dalej Tuńskich i Filipczaków. Cisza. Złowroga nocna cisza, w której wszystko może się zdarzyć. Ludzie udawali, że wszystko jest normalne. Jak gdyby sypianie w zbożu było normą.

- Podobno płonie Zofiówka - poinformował przed świtem Janek.

- Kiedy my? - zapytała Karolina.

19 czerwca 1943 roku wstał piękny upalny dzień. Wylegli ze zbóż Polacy wrócili do domów i na pozór rozpoczęli normalne życie. Babcia Małgorzata szykowała dzieciom śniadanie. Karolina poszła do warzywnika, żeby nazbierać świeżych truskawek. Stanęła na małym ganeczku z tyłu domu, gdy usłyszała ciche wołanie:

- Kuryczko! Kuryczko!

Tak Ukraińcy wymawiali jej nazwisko Kurkowa. Karolina rozejrzała się. Między rzędami groszku leżał Siańko Klepiec. Jasna jak len czupryna przywarła do tłustej ziemi. Dawał jej znaki. Rozglądając się na boki podeszła ostrożnie do Siańka.

- Kuryczko! Na Boh, wtikajtie, budu rezat!

- Kiedy?

- Dziś w nocy! Wtikajtie, budu rezat! Jak mnie uwiżu, toże ubijut! Na Boh, Kuryczko! Wtikajtie, budu rezat! - Siańko zaszeptał raz jeszcze i zaczął się czołgać w stronę pól.

- Dziękuję, Siańko! Niech Bóg ma cię w swojej opiece! - zdążyła odszepnąć Karolina.

Stała i patrzyła na oddalającą się wśród groszku jasną czuprynę Siańki. Potem zniknął jej z oczu. Nie nazbierała truskawek. Ostatni raz powiodła wzrokiem po swoim warzywniku, sadzie i kawałku pola. Wiedziała już, że nigdy więcej tutaj nie wróci. Nie płakała. Podjęła decyzję. To są ostatnie chwile w domu. Nie wolno zastanawiać się dłużej. Trzeba uciekać.

- Mamo, dzieci, kończcie szybko śniadanie. Idę zaprzęgać konia. Uciekamy. Natychmiast! - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu głosem.

Małgorzata Kurek stanowczo oświadczyła, że nigdzie się nie rusza. Przypilnuje domu i dobytku. Karolina nie dyskutowała. Pobiegła zaprzęgać konia. Potem do bryczki zagoniła dzieci, wrzuciła pierzynę, chleb, śmietanę, boczek, płaszcz, buty Janka i ruszyła co koń wyskoczy. Napotkanym sąsiadom krzyczała po ukraińsku słowa Siańka Klepca: "Wtikajtie, budu rezat!".

Do kościoła w Torczynie, odległym o kilkanaście kilometrów od Chrobrowa, Karolina dotarła pierwsza. Ksiądz nie pytał o nic. Otworzył świątynię i zaprowadził ją na chór.

- Rozlokujcie się. Tutaj jesteśmy bezpieczni. W Torczynie stoją Niemcy. Mają broń. Dwa niemieckie czołgi kursują bez przerwy pomiędzy kościołem a szkołą. Jesteśmy bezpieczni - uspokajał.

- To Niemcy będą nas tutaj bronić? - zapytała Karolina.

- No tak. Może to dziwne w tej wojnie, ale tutaj, na Wołyniu, Niemcy boją się Ukraińców tak samo jak my. Uzbroili ich, obiecali im samostyjną Ukrainę, a teraz muszą bronić przed nimi siebie i nas. Nie przewidzieli, że w czystej jak szklanka wody Ukrainie nie ma miejsca także dla panów tego świata, ot co. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Tak i Niemcy - powiedział ksiądz i ruszył lokować nadjeżdżających kolejnych uciekinierów.

Karolina lamentowała, że Janek z Knapem mają dziś służbę, że nie ma go jak zawiadomić, że z dziećmi jest już w Torczynie i że babcia została w domu. Któryś z chłopaków Radziewiczów wyprzągł bez słowa spienionego konia i skoczył na oklep.

- Zawiadomię pani męża, proszę się nie martwić! - krzyknął i po chwili tylko koński łeb migał w wysokich łanach.

Janek nie mógł rzucić ot tak wszystkiego i pójść do Torczyna. Knap powiedział wprawdzie, że zostanie na stacji, wobec czego on jest wolny, ale troska o matkę i dom przeważyła. Ruszył do Chrobrowa. Późnym popołudniem wszedł do osady. Wymarłe domy. Zwierzęta na wypadek pożaru puszczone luzem kręciły się w obejściach. Przerażająca cisza. W nielicznych ukraińskich domach też cisza. Janek zszedł z głównej drogi i od strony warzywnika zakradł się do domu. Z komina leciał dym. Matka wraz z babcią Tuńską piekły chleb.

- Wrócicie z ucieczki, to będzie jak znalazł - odezwała się matka.

- Nie można tak całego dobytku rzucić. Ktoś tu musi zostać i przypilnować. My jesteśmy już stare, z Ukraińcami żyłyśmy zawsze w zgodzie, to nic nam nie zrobią - zawtórowała jej babcia Tuńska.

Janek próbował namówić matkę do ucieczki. Babcię Tuńską również. Bez skutku.

- Mowy nie ma. Zjedz coś, weź świeżego chleba i ruszaj do kościoła w Torczynie. Karolcia będzie niespokojna, że tak długo cię nie ma. My już wszystkiego dopilnujemy - oświadczyła matka Janka.

Stare kobiety nie myślały o sobie. Myślały o dobytku swoich dzieci i wnuków. Janek nie miał wyboru. Pożegnał się. Przez warzywnik i sadek wszedł prosto w wysokie zboża. Nad wołyńskimi polami zapadał zmierzch. Nie wie, jak długo szedł. Noc była jasna i księżycowa. Najpierw dogonił go wilczur Brytan. Janek ucieszył się, że wierne psisko postanowiło towarzyszyć mu w ucieczce. Zaraz potem usłyszał śpiew, śmiech i człapanie końskich kopyt. Przywarł do ziemi. Ręką objął Brytana i szepcąc psu do ucha prośbę o ciszę, odbezpieczył siedmiostrzałową belgijkę. Duża wataha Ukraińców szła na rzeź. Czy do Chrobrowa? Janek przywarł do ziemi. "Sześć naboi dla nich. Ostatni dla mnie. Żeby tylko Brytan." - szeptał w duchu. Wierny Brytan nie zdradził pana. Nad bezkresnymi łanami zbóż na powrót zaległa cisza.

x x x

Krótka letnia noc trwała jeszcze. Dzieci spały na chórze. Ludzie obsiedli kościół. Otuchy dodawał powtarzalny rytmicznie chrzęst gąsienic niemieckich czołgów. Do ciemnych konturów torczyńskiego kościoła energicznym krokiem zbliżał się mężczyzna z psem.

- Stój, kto idzie? - zapytał wartownik.

- Jan Kurek z Chrobrowa.

Ktoś pobiegł po Karolinę. Nie mieli czasu na rozmowy. Siedzący na kościelnej wieży obserwator krzyknął, że widzi łunę. Ludzie zerwali się na równe nogi, wdrapywali się na co się dało lub przynajmniej stawali na palcach i wyciągali szyje. Wkrótce nic nie było potrzebne. Jasna łuna pożaru rozświetliła widnokrąg. Karolina przywarła do Janka.

- Nie ma już naszego Chrobrowa! - powiedziała grobowym głosem.

- Nie ma, Karolciu, nie ma.

- Ale mama. Co z mamą!!!

Płonęły zdjęcia ślubne Janka i Karoliny, sukienki, kapelusze, garnitury, pierzyny, dokumenty, stoły, szafy, obrusy i pieniądze. Płonęło spokojne, dostatnie i szczęśliwe życie. Płonął ich świat. Z pożogi unosili życie dzieci, swoje i psa. Ale mama. Co z mamą!!! Ranek odsłonił także inną stratę. Niespełna czterdziestoletni Janek był siwy jak gołąb. Rankiem Ola Klepcówna, siostra Siańka Klepca, przyniosła wieści z Chrobrowa.

- Babcię Małgorzatę Kurek i babcię Tuńską banderowcy zabili z rewolwerów przy studni. Na własne oczy widziałam. Powiedzieli, że za to, że były dobrymi sąsiadkami, nie pożałują dla nich kuli. Mojemu bratu kuli pożałowali. Za to, że był Ukraińcem, a mimo to ostrzegł wszystkich Lachów z Chrobrowa, Siańka na moich oczach zarezali nożami. Długo konał - powiedziała dziewczyna i zemdlała.

- Zabierzemy ją ze sobą, bo i jej życia nie darują - orzekli bez wahania mieszkańcy byłej osady polskiej Chrobrów koło Łucka.

W południe Niemcy podstawili ciężarówki. Ludzie załadowali siebie i skromny dobytek. Pod eskortą niemieckiego wojska mieszkańcy Chrobrowa ruszyli do Łucka. Psa Brytana zabrać nie pozwolili. Biegł jakiś czas za ciężarówką. Potem został. Nikt nie policzy wylanych tego dnia łez. Największy żal miała Ola Klepcówna.

- Was banderowcy mordują, bo jesteście Polakami. Ale za co tak strasznie mordowali mojego brata?! - powtarzała w kółko.

- Za dobroć dziecko, za dobroć go zamordowali. Nie rozpaczaj, twój brat to święty człowiek. Oddał swoje życie za nas wszystkich. Nikt nie ma większej miłości niż ten, kto życie swoje oddaje. Pan Bóg wynagrodzi mu śmierć i wasze krzywdy, wynagrodzi - uspokajał ją ksiądz.

Nie pomagało. Ukrainka Ola Klepcówna nie wierzyła już w nic.

Ewa Kurek

Cz. 1 - 2

05.04.2016r.
Solidarni 2010

 
RUCH RODAKÓW: O Ruchu - Dołącz do nas - Aktualności RR - Nasze drogi - Czytelnia RR
RODAKpress: W skrócie - RODAKvision - Rodakwave - Galeria - Animacje - Linki - Kontakt
COPYRIGHT: RODAKnet