ZAPAL ŚWIECZKĘ
WSPOMNIENIE O WOJTKU KOPCIŃSKIM - Anna Łazuka-Witek
Poeci "przeklęci" (Stachura, Wojaczek, Milczewski, Bursa) byli Mu bliscy. Mawiał: Jestem jednym z nich. Zrobił o nich autorski spektakl Zaczekaj: Byli tacy, co się rodzili/ byli tacy, co umierali/ byli także też i tacy/ co im to było mało. Należał do nich. Do tych, co nie potrafią zaczekać, co im było za mało. ...czytaj dalej
Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy,
Po "Listach-Dzienniku" macie okazję na naszych stronach zapoznać się z drugą książką Wojciecha Kopcińskiego, "Mgłą".
Książka ta została wydana tylko w języku niemieckim w wydawnictwie MEDU-Verlag i tylko u nas polski czytelnik będzie miał okazję ją przeczytać!
Zapraszamy!
Zamglone życie - refleksje Mirosława Rymara po lekturze kolejnej książki Wojciecha Kopcińskiego "Mgła" czytaj
Wojciech Kopciński zaprasza do odwiedzania strony Stowarzyszenia Teatralnego Legion
Wojciech Kopciński
MGŁA
Wszystkim uzależnionym poświęcam
A kiedy kop życia zacznie działać
I tobie i nikomu nie będzie już wszystko jedno
Bo ty nauczyłes się już przedstawiać innym swoje opinie
I bronić siebie!
Zaczniesz wreszcie czuć
Jak piękne i ciężkie jest życie.
Thomas
...>>>Część I
...>>>Część II
...>>>Część III
...>>>Część IV
...>>>Część V
...>>>Część VI
...>>>Część VII
...>>>Część VIII
...>>>Część IX
...>>>Część X
...>>>Część XI
...>>>Część XII
...>>>Część XIII
...>>>Część XIV
Część XV
Gasną światła, śpiewacy śpiewają, a mnie zaczyna zasychać w gardle. Krótka przerwa. Ubieram swój kostium. Sprawdzam jeszcze raz napisane na scenariuszu akustyka i oświetleniowca wejścia muzyki i świateł. Gasną światła, wchodzę na plan. Zawsze Uśmiechnięta ma na głowie kapelusz, który założyła bez porozumienia ze mną. Ma zasłoniętą prawie całą twarz, wcześniej w nim nie próbowała i skorygować nie mogłem nic. Zaciskam zęby i patrzę prosto w reflektory, by trochę ochłonąć. Nowa scena, schodzę z planu i siadam na krzesłach dla aktorów, ustawionych przeze mnie w mało widocznym dla widzów miejscu. Następna scena. Oblizywacz zapomina tekstu, ratuje go jak zawodowy aktor Policjant. Publiczność nie zauważa tej wpadki. W kolejnej scenie Oblizywacz siada inaczej na swoim krześle, niż mu kazałem. Buteleczki nie są tak widoczne dla widowni, jak powinny i śmiechu jest o wiele mniej, niż założyłem.
Dziewczyna Artysty w drugiej swojej scenie jest rewelacyjna, ale po niej złe wejście świateł burzy trochę zbudowany przez nią nastrój. Ciemność. Wchodzę na scenę i zajmuję swoje miejsce. Drżę tak, że słyszę stukot krzeseł po niezbyt dokładnie ułożonej podłodze sceny. Muzyka i światła wchodzą po raz pierwszy dokładnie tak, jak chciałem. Samochodziarz budzi mnie, Zawsze Uśmiechnięta przykłada do mojej twarzy mikrofon. Szukam swojej butelki. Wszystko, co robię, jest niezwykle naturalne. Mam rzeczywiście kaca giganta, mimo że nie piłem od tylu tygodni. Opanowuje się. Pauzuję moje czynności, jak zawodowy aktor. Wypowiadam pierwszą część mojej kwestii. Czuję przerażenie publiczności. Pauzuję do granic jej wytrzymałości i wypowiadam ostatnie zdanie przedstawienia.
Cisza trwająca wieczność. Burza oklasków. Schodzę prawie nieprzytomny ze sceny. Oklaski trwają. Aktorzy kłaniają się kilkukrotnie. Dziewczyna Artysty prosi na scenę autora sztuki i reżysera. Stajemy obok siebie. Oklaski nasilają się. Gasną światła. Schodzę ze sceny. Żony uzależnionych dziękują mi za przedstawienie. Jestem przez chwilę w niebie.
Na ostatnim badaniu przed zwolnieniem do domu, Dog wręczył mi kasetę z moim przedstawieniem. Obejrzałem ją prawie natychmiast w sali telewizyjnej. Nie widziałem jeszcze dotąd tak źle nakręconego filmu. Przed premierą "Przemiany" opanowała mnie niepewność co do umiejętności Operatora, bo ustawił się w miejscu, które było widoczne dla wszystkich widzów, ale było najgorszym do filmowania. Przecież i jemu też coś się należy, a z kamerą może się przenieść w każdej chwili - pomyślałem i poszedłem do kabiny oświetleniowca, by dać ostatnie wskazówki robiącemu światła Geniuszowi Pijaństwa.
Kiedy zaczęła się akcja sztuki, przerażony spoglądałem na Operatora, który jednocześnie filmował spektakl kamerą postawioną na statywie i robił z ręki zdjęcia aparatem fotograficznym, wchodząc w kręcone kadry, czym oglądającym i grającym przeszkadzał ogromnie.
Nie mogłem podejść do niego i wytłumaczyć mu, że tego robić mu nie wolno, bo byłem w kostiumie i zauważyłoby mnie wiele widzów. Nie mogłem też okazać swojego zdenerwowania, bo obok mnie siedzieli aktorzy mojego spektaklu, którzy na scenie występowali pierwszy raz w życiu i byli już wystarczająco mocno roztrzęsieni. Mogłem poprosić Doga o filmowanie, który społecznie robił taką dokumentację wszystkich ważniejszych wydarzeń na Górze, ale chciałem dotrzymać danego słowa Operatorowi i otrzymałem to, na co sobie zasłużyłem: film bez zbliżeń i najazdów z postacią z poza sztuki,
Gasną światła, śpiewacy śpiewają, a mnie zaczyna zasychać w gardle. Krótka przerwa. Ubieram swój kostium. Sprawdzam jeszcze raz napisane na scenariuszu akustyka i oświetleniowca wejścia muzyki i świateł. Gasną światła, wchodzę na plan. Zawsze Uśmiechnięta ma na głowie kapelusz, który założyła bez porozumienia ze mną. Ma zasłoniętą prawie całą twarz, wcześniej w nim nie próbowała i skorygować nie mogłem nic. Zaciskam zęby i patrzę prosto w reflektory, by trochę ochłonąć. Nowa scena, schodzę z planu i siadam na krzesłach dla aktorów, ustawionych przeze mnie w mało widocznym dla widzów miejscu. Następna scena. Oblizywacz zapomina tekstu, ratuje go jak zawodowy aktor Policjant. Publiczność nie zauważa tej wpadki. W kolejnej scenie Oblizywacz siada inaczej na swoim krześle, niż mu kazałem. Buteleczki nie są tak widoczne dla widowni, jak powinny i śmiechu jest o wiele mniej, niż założyłem.
Dziewczyna Artysty w drugiej swojej scenie jest rewelacyjna, ale po niej złe wejście świateł burzy trochę zbudowany przez nią nastrój. Ciemność. Wchodzę na scenę i zajmuję swoje miejsce. Drżę tak, że słyszę stukot krzeseł po niezbyt dokładnie ułożonej podłodze sceny. Muzyka i światła wchodzą po raz pierwszy dokładnie tak, jak chciałem. Samochodziarz budzi mnie, Zawsze Uśmiechnięta przykłada do mojej twarzy mikrofon. Szukam swojej butelki. Wszystko, co robię, jest niezwykle naturalne. Mam rzeczywiście kaca giganta, mimo że nie piłem od tylu tygodni. Opanowuje się. Pauzuję moje czynności, jak zawodowy aktor. Wypowiadam pierwszą część mojej kwestii. Czuję przerażenie publiczności. Pauzuję do granic jej wytrzymałości i wypowiadam ostatnie zdanie przedstawienia.
Cisza trwająca wieczność. Burza oklasków. Schodzę prawie nieprzytomny ze sceny. Oklaski trwają. Aktorzy kłaniają się kilkukrotnie. Dziewczyna Artysty prosi na scenę autora sztuki i reżysera. Stajemy obok siebie. Oklaski nasilają się. Gasną światła. Schodzę ze sceny. Żony uzależnionych dziękują mi za przedstawienie. Jestem przez chwilę w niebie.
Na ostatnim badaniu przed zwolnieniem do domu, Dog wręczył mi kasetę z moim przedstawieniem. Obejrzałem ją prawie natychmiast w sali telewizyjnej. Nie widziałem jeszcze dotąd tak źle nakręconego filmu. Przed premierą "Przemiany" opanowała mnie niepewność co do umiejętności Operatora, bo ustawił się w miejscu, które było widoczne dla wszystkich widzów, ale było najgorszym do filmowania. Przecież i jemu też coś się należy, a z kamerą może się przenieść w każdej chwili - pomyślałem i poszedłem do kabiny oświetleniowca, by dać ostatnie wskazówki robiącemu światła Geniuszowi Pijaństwa.
Kiedy zaczęła się akcja sztuki, przerażony spoglądałem na Operatora, który jednocześnie filmował spektakl kamerą postawioną na statywie i robił z ręki zdjęcia aparatem fotograficznym, wchodząc w kręcone kadry, czym oglądającym i grającym przeszkadzał ogromnie.
Nie mogłem podejść do niego i wytłumaczyć mu, że tego robić mu nie wolno, bo byłem w kostiumie i zauważyłoby mnie wiele widzów. Nie mogłem też okazać swojego zdenerwowania, bo obok mnie siedzieli aktorzy mojego spektaklu, którzy na scenie występowali pierwszy raz w życiu i byli już wystarczająco mocno roztrzęsieni. Mogłem poprosić Doga o filmowanie, który społecznie robił taką dokumentację wszystkich ważniejszych wydarzeń na Górze, ale chciałem dotrzymać danego słowa Operatorowi i otrzymałem to, na co sobie zasłużyłem: film bez zbliżeń i najazdów z postacią z poza sztuki,
która wielokrotnie pojawiała się na planie zasłaniając aktorów. W niektórych scenach kamera filmowała nie te miejsca, które powinna, bo robiący zdjęcia Operator zapomniał ją skierować na miejsce akcji. Światło lampy błyskowej, o wiele mocniejsze od błysków fotografujących spektakl widzów, dopełniło to dziełko sztuki. Mimo to wszyscy występujący w "Przemianie" aktorzy zrobili sobie kopie i uznali je za najważniejszą pamiątkę z Góry. Ślązak obejrzawszy film powiedział tylko:
- Mówiłem ci przecież o jego umiejętnościach, ale mi, kurwa, nie uwierzyłeś.
Po premierze "Przemiany" poszliśmy oczywiście do knajpy obok pomnika Dziewczyny Artysty. Każdy z nas całym sobą przeczuwał, że prawdopodobnie w tym gronie siedzimy razem przy stoliku po raz ostatni w życiu. Nastroju nie mogły też poprawić ciekawie przyglądające nam się piękne dziewczęta z innych kątów. Pewnie po raz pierwszy zobaczyły tylu mężczyzn pijących wyłącznie bezalkoholowe napoje w niemieckiej knajpie. Nie odważyły się jednak nas zapytać, co jest powodem tak powszechnej abstynencji przy naszym stoliku. W milczeniu zastanawiały się tylko, jak przypuszczam, z jakiego landu przyjechały takie okazy. Obsługujący nas kelner tak zgłupiał słysząc nasze zamówienia, że poprosił o ich powtórzenie. Siedziałem obok Geniusza Pijaństwa, który bardzo mi zaimponował swoim wierszem tak dobrze napisanym i przeczytanym przed rozpoczęciem mojego przedstawienia. Żałowałem bardzo, że nie było z nami Kokaheroina. Myślałem o nim i o tych kokainowych kolorowych łąkach, na których właśnie w tej chwili znajdował się z całą pewnością. Nigdy nie brakowało mi go tak bardzo, jak właśnie w tej chwili. Chciałem podzielić się z nim moim sukcesem, bo tylko on jeden mógł zrozumieć go w pełni. Poeta pewnie znowu pocił się ze swoimi panienkami w swoim służbowym mieszkaniu. Czułem zewsząd ogarniającą mnie pustkę i przerażenie. Niebawem miałem odzyskać wolność i wszystko stracić, co tu razem z grupą zdążyliśmy zbudować. Oczywiście wymienialiśmy się telefonami, zupełnie nie wierząc, że ktokolwiek z nas kiedykolwiek z nich skorzysta. Wyczułem, że takie myśli napadają każdego z nas, bo zawisły one pod sufitem knajpy. Wszyscy wiedzieliśmy, że nastrój natychmiast poprawiłaby nawet niewielka dawka alkoholu, ale nikt z nas nie chciał na to w sobie znaleźć odwagi. Było tak przygnębiająco, że nawet Owczarz będąc z nami nie odważyłby się opowiadać swoich dowcipów. Pierwszy z odrętwienia obudził się Rzeźbiarz Seksu, pytając dziewczyny, czy czasami chodzą do teatru. Nie oburzyły się, ale kokieteryjnie zapytały tylko, czy każdą kobietę podrywa w ten sposób. I tu Rzeźbiarz Seksu przedstawił się jako dramatopisarz, który właśnie jest po debiucie swojej sztuki, przysiadł się do ich stolika i zaczął coś do nich cicho szeptać wskazując na nas dłonią. Oblizywacz popatrzył zazdrośnie na takie wzięcie naszego Casanovy i poszedł do ubikacji. Samochodziarz, przed którym było jeszcze kilka tygodni pobytu na Górze, zapytał mnie, czy nie moglibyśmy gdzieś powtórzyć tego przedstawienia, bo wielu widzów uważa, że warto byłoby to zrobić. Odpowiedziałem, że ma mój adres oraz telefon i jeśli zmontuje ponownie grupę teatralną, jestem gotów pracować z nią w każdej chwili. Trochę Piwa z żalem patrzył na mężczyzn spokojnie pijących niekontrolowanie piwo, a ja zacząłem ze wszystkich sił swojej duszy przywoływać Rudą Dziewczynę, choć wiedziałem, że jedynym miejscem, gdzie mogę ją spotkać, jest Góra. Oblizywacz wrócił z ubikacji tak wycieńczony, że wszyscy wybuchnęliśmy zdrowym śmiechem i wszystko wróciło na właściwe, tak dobrze nam znane tory.
Każdy zapłacił za zamówione napoje i poszliśmy na przystanek autobusowy, by zdążyć na kolację. W drodze zacz ęli do nas dołączać pozostali pacjenci kliniki, którzy podobnie jak my spędzili ten czas w knajpach. Zaczęliśmy się łączyć w małe grupki, które podążały powoli na najbliższy przystanek. Wszyscy wspominali spotkanych na jubileuszu kolegów i zastanawiali się, czy spotkają ich jeszcze raz za rok. Wieści, które przywieźli członkowie Klubu Pijaków, nie były pocieszające, kilku z nas umarło. Najbardziej wszystkich przeraziła opowieść Mefista o jednym z pacjentów, z którym zaprzyjaźnił się podczas swojego poprzedniego pobytu na Górze. Jego przyjaciel był alkoholikiem. Po powrocie do domu z kliniki zaczął wreszcie prowadzić życie być może nudne, ale z pewnością sprawiające wiele radości jego najbliższym. Niestety, postawił on sobie poprzeczkę zbyt wysoko, bo postanowił nie napić się już nigdy. Alkoholicy mają o wiele większe szanse na wytrwanie w takim postanowieniu niż narkomani, ale muszą przede wszystkim zmienić pracę i środowisko, czego on uczynić nie mógł. Jeździł więc dalej na delegacje, spędzając wiele samotnych nocy w hotelach, gdzie oglądał z nudów telewizję wraz z dziesiątkami alkoholowych reklamówek, jadł w knajpach i codziennie patrzył na hektolitry wypijanego tam piwa. Aż wreszcie nadeszła jego ostatnia noc. Otworzył lodówkę pełną wszelkiego alkoholowego dobrodziejstwa, jak to
jest przyjęte w każdym dobrym hotelu, i postanowił wypić tylko zawartość malutkiej buteleczki pełnej białej wódeczki. Odkręcił nakrętkę i wszystko wypił jednym haustem. Przez chwilę był w niebie, wrócił na ziemię, kiedy przypomniał sobie o swoim pierwszym postanowieniu. Wyrzuty sumienia, które potrafiłyby zabić nawet słonia, przeszły do ataku, by je zagłuszyć, otwierał i wypijał wszystko, co było w hotelowej lodówce. Kiedy to wypił, zadzwonił po kelnera i zamówił butelkę wódki, ten jednak mając wiele innych zamówień przyszedł do niego po piętnastu minutach. Zamawiającego nie było już w pokoju, leżał sobie spokojnie rozciągnięty na chodniku ulicy kilkanaście pięter niżej.
Po raz szósty spotkałem Rudą Dziewczynę obok domku, który wybudowali uzależnieni dla uwiecznienia swojej obecności na Górze. Nie pracowałem razem z nimi wyłącznie dlatego, że żaden z nich mi tego nie zaproponował. Pewnie chcieli, by ten drewniany pomnik przypominał wszystkim turystom, dla których był wybudowany, tylko o niemieckich alkoholikach i narkomanach, a być może dlatego, że szefem budowy był Trener Międzynarodowy i to on dobierał sobie współpracowników. Mieszkałem z Kokaheroinem, często rozmawiałem z Poetą i to pewnie wystarczyło, bym odpadł już w przedbiegach. Nie załamałem się jednak i często przychodziłem na to miejsce przyglądać się ich pracy. Jakże bardzo różnili się od pracujących Polaków. Deski przenosili pojedynczo, byle cały czas być w ruchu. Każdy z moich rodaków na ich miejscu wszystkie naraz załadowałby na swoje plecy, a potem usiadłby i wypalił należnego mu papierosa.
- A może by nie wypalił, tylko usiadł - powiedziała Ruda Dziewczyna.
- Od dawna czytasz w moich myślach!
- Zostawiasz je prawie wszystkie we mgle, a jak wiesz, jestem z nią bardzo zaprzyjaźniona. Dlaczego znowu przestałeś pisać?
- Jakoś nie mogę się zebrać.
- Jeśli się spóźnisz, ta chwila może nie nadejść już nigdy.
- Podaj mi choć jeden powód, który uzasadniałby mój powrót do pisania.
- Ja.
Ruda Dziewczyna sięgnęła ręką w mgłę i wyciągnęła z niej małą książeczkę, otworzyła ją i zaczęła czytać:
Wyostrz
kontury
zdarzeń
płynących obok
poza nami
Patrzymy w przeszłość
- nie ma nas
Patrzymy w przyszłość
- nie ma nas
Nasze wahanie
utrwala to
co odległe i bliskie
jak dotyk
Niespełnienie
rodzi się we mgle
Przywołana wierszem mgła zaczęła otulać wszystko, co było w zasięgu mojego wzroku. Wydelikatniła kontury niemieckiego domku, rozmyła bryły drzew i prawie zupełnie pochłonęła małą książeczkę. Si ę gnąłem po nią, ale moją dłoń chwyciła Ruda Dziewczyna i zaczęła delikatnie przesuwać po niej swoje palce. Spojrzałem jej w oczy. Poprzez nie zobaczyłem, jak mgła wypełnia sobą cały świat, pozostawiając w nim tylko miejsce dla nas dwoje i po raz pierwszy usłyszałem jej szept:
chcę nocy
która da mi ciebie
chcę ręki
która dotknie mój płacz
chcę ciepła
które otuli mnie strachem
chcę świtu
który obnaży
moją nieobecność
chcę cię
pod postacią
twego ciała
we mnie
Znowu zobaczyłem oczy Rudej Dziewczyny i znowu usłyszałem szept. Tym razem był to szept Rudej Dziewczyny:
proszę o noc
gdy spada krew z nieba
anio ł owie wlewają ją nam
do gardła
W jej oczach rozb łysnęły wszystkie gwiazdy wszechświata. Patrząc w nie zaczynałem wreszcie rozumieć, że tym razem przeszła na tę stronę wyłącznie po to, by zabierać mnie w ogrody, w jakich nigdy jeszcze nie był żaden z uzależnionych i nagle po raz pierwszy w jej obecności zacząłem odczuwać strach. Ruda Dziewczyna natychmiast to dostrzegła i szepnęła:
chcę oddać ci siebie
bez ranka
który krzyczy
i ubiera mnie w śmierć
Mg ł a powoli zaczęła nas unosić, a Ruda Dziewczyna zbliżać do mnie rozchylone usta. Chciałem coś powiedzieć, ale strach zaczął paraliżować nawet moje myśli, aż do chwili, kiedy na szyi poczułem dotyk jej warg. Wtedy ca ł e moje ciało wch ł onę ł o ich ciep ł o. Mg ła unosiła nas coraz szybciej, a my przepływaliśmy przez siebie na krańce wszechświata nigdzie się nie zatrzymując. Byliśmy pąkami rozkwitających drzew, zielonymi liśćmi, żółcią jesieni i płatkami śniegu, aż do chwili, kiedy zobaczyłem przebijający się przez rozwiewającą się mgłę pierwszy promień słońca. Wokół mnie nie było nic oprócz bieli. Mgła zaczęła opadać. Byliśmy na szczycie góry, na którym widzia ł em nie tak dawno z ławeczki Rudą Dziewczynę. Wszystkie mniejsze góry zaczęły unosić się nad mgłą jak wyspy. Patrząc na nie nie słyszałem nic oprócz ciszy. Wiedziałem, że ta, na której jesteśmy, jest najpiękniejszą z pięknych, bo doprowadziła mnie do niej Ruda Dziewczyna. Znowu zapragnąłem spojrzeć jej w oczy, ale ona odwróciła głowę pozwalając szeptać mgle:
Twoja cisza
rozlała się rzeką pragnień
pochodem który prowadzi mnie
do twojego piekła
twoja niemoc
jest szybsza niż śmierć
milczenie rodzi nas
i krzyczy nienasycenie
Spojrzałem w moje czeluście, ale nie znalazłem tam nic oprócz ciszy, w którą wdarł się szept Rudej Dziewczyny:
chcę ciszy
która doprowadzi mnie
do śmierci
gładzi moje włosy
i mówi
ostateczność jest moja
Ruda Dziewczyna wzięła moje obydwie dłonie w swoje ręce, zaczęła po nich delikatnie przesuwać swoje palce i spokojnie powiedziała:
Mów mów
do krzyku moich oczu
ręką za nóż
a tu światy rozlały się przede mną
do krzyku krwią
Nie wypowiedziałem ani jednego słowa, choć chciałem, choć bardzo chciałem. Bałem się mówić o tym, że wiem, o czym teraz obydwoje myślimy, bo wiedziałem, że już nigdy nie popłyniemy wspólnie razem z mgłą w czarodziejskie ogrody, bo wiedziałem, że jestem spełniony, bo wiedziałem też, że moje słowa nie zmienią już niczego. Ruda Dziewczyna wstała i podeszła na krawędź przepaści. Mgła otuliła jej nogi nie pozwalając im na zrobienie następnego kroku. Promienie słońca zaczęły się iskrzyć na niej i na pokrytych śniegiem szczytach. Podszedłem do niej i spojrzałem jak ona w dolinę. Zobaczyłem tam mrowie ludzi rozmawiających o tych wierszach i o nas. Słyszałem wszystko bardzo wyraźnie. Obgadywali Rudą Dziewczynę i mnie. Chwilami było to obrzydliwe. Nagle postać Kokaheroina wyrosła ponad ten tłum. W ciszę uderzył mnie jego krzyk:
Dzięki tym chwilom znalazłeś wreszcie swoją krainę o wiele lepszą od mojej strzykawkowej i twojej alkoholowej. Nie słuchaj ich, świat zawsze był i zawsze będzie pełen gówna. Jesteś przecież najinteligentniejszym z alkoholików, jakich mi było dane spotkać w moim życiu. Nie zawiedź mnie! Proszę, nie zawiedź mnie!
Nie zdążyłem mu odkrzyknąć. Mgła przeniosła mnie na ławeczkę ustawioną w najpiękniejszym miejscu na Górze i szepnęła:
Nie zatrzymam cię
bólem krzykiem sobą
zostawiasz smugę cienia
(czy wejdę)
Na tej ławeczce usiadłem po raz pierwszy z Kokaheroinem. Nie wiedział o niej żaden z pacjentów kliniki, bo stała bardzo oddalona od stałych szlaków naszych spacerów, a dochodząc do niej trzeba było przejść przez prawie nigdy nie wysychające błoto. Kokaheroin odkrył ją podczas poprzedniego pobytu na Górze. Razem z Thomasem wiele razy odwiedzali to miejsce patrząc z ławeczki na otulone śniegiem Alpy i wspominali swoje odloty w równie wspaniałe krainy. Być może popalali też na niej dla rozluźnienia marihuanę, bo pod nią ukryć można było wiele. Kokaheroin pisał na niej listy i czytał książki, a Thomas - tak jak ja - chłonął tylko te nigdy nie powtarzające się widoki. To, co wtedy widzieli latem, musiało się jednak bardzo różnić od tego, co ja zacząłem oglądać wiosną.
W każdej chwili prawie codziennie obecna tam mgła jak najlepszy reżyser budowała nigdy dotąd przeze mnie nie widziane obrazy i układała je w niekończący się film, wypełniony pięknem nieskończonym. Po jego projekcji zamykałem oczy i zaczynałem podróżować po mojej przeszłości, spoglądając nawet na najbardziej przerażające chwile mojego życia z mniejszym niż zazwyczaj strachem. Kiedy zrozumiałem, że miejsce na ławeczce podarowane mi przez Kokaheroina znakomicie uzupełnia moją kurację, zacząłem na niej siadać nawet w deszczowe dni, by jak najczęściej spoglądać w głąb samego siebie, na co przed kuracją odważałem się bardzo rzadko. Po kilku tygodniach tej dodatkowej terapii zawsze obecny we mnie strach trochę się zmniejszył i zacząłem nareszcie rejestrować otaczający mnie świat prawie jak zupełnie zdrowy człowiek, za co zawsze będę wdzięczny Kokaheroinowi.
Prawie wszyscy wracaliśmy do domów taksówkami. Zamawiane telefonicznie przyjeżdżały na Górę punktualnie o ustalonej godzinie z miasteczka i dowoziły nas na dworzec kolejowy. By obniżyć koszta, zwalniani tego samego dnia pacjenci, wsiadali razem do jednej taksówki, bo z reguły wszyscy jechali w tym samym kierunku, do większego miasta, gdzie ich drogi rozchodziły się raz na zawsze razem z odjeżdżającymi w różnych kierunkach ich następnych pociągów.
Trochę Piwa zaproponował mi wspólną podróż. Zgodziłem się na to chętnie, bo bardzo bałem się myśli, które mogły mnie napaść już w chwili wyjścia z kliniki. Przez cały czas opowiadał mi o swoim mocnym postanowieniu wypijania wyłącznie trzech piw dziennie i o ogrodzie swojej kochanki, który był dla niego najlepszym miejscem na świecie, co spowodowało, że taksówkarz coraz częściej zaczął zwracać głowę w naszym kierunku.
W pociągu, znając upór Trochę Piwa, postanowiłem znaleźć zupełnie pusty wagon, by pasażerowie nie słyszeli o wszystkich jego postanowieniach i zachwytach. W końcu usiedliśmy w ostatnim wagonie. Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo, bo na każdej nowej stacji wsiadało do niego coraz więcej ludzi. Głos Trochę Piwa, z minuty na minutę coraz mocniejszy i bardziej przekonywujący, zaczął docierać do najdalej siedzących podróżnych. Nie miałem siły zwrócić mu uwagi i przerwać ten jego monolog. Był szczęśliwy jak dziecko i musiał się przecież z kimś podzielić swoją radością z bliskiego zwycięstwa nad samym sobą.
Jego kalkulacja była najprostsza na świecie.
- Skoro nie piłem przez cztery miesiące, to znaczy, że mam charakter, a człowiek z charakterem może kontrolowanie pić alkohol - powtarzał nieskończoną ilość razy.
Słuchając go zacząłem się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie ma racji i czy ja także nie powinienem już na stacji, gdzie będę się przesiadał, poddać mój charakter tej próbie najwyższej jakości. Uznałem jednak, że jako Polak, na którego niemiecka służba zdrowia wydała taki ogrom pieniędzy, nie powinienem wraz z pierwszym piwem wyrzucić ich wszystkich w błoto.
Po ostatnich moich zajęciach z Zawsze Uśmiechniętą poszedłem do jej pokoju trzymając w dłoni książkę M. Lowrego "Pod wulkanem". Na jej pierwszej stronie napisałem: Ivonne nie uratowała Konsula, ale Pani prawdopodobnie udało się uratować mnie, za co zawsze będę Pani wdzięczny . Kiedy usiadłem naprzeciwko niej przy służbowym stoliku i spojrzałem jej w oczy, nie zobaczyłem już profesjonalnego napięcia, które zawsze w takich sytuacjach pozwalało jej wedrzeć się we mnie niezwykle głęboko. Zawsze Uśmiechnięta była rozluźniona i uśmiechała się inaczej niż zwykle. Zapytała mnie, czy chcę przeczytać wystawioną mi przez Szefa Kliniki opinię, ale odmówiłem i popatrzyłem na nią tak jak nigdy dotąd. Nie odwróciła głowy, a ja w jednej chwili zrozumiałem, że ona wie o mnie i o wszystkich jej pacjentach o wiele więcej, niż przypuszczałem. By dać mi trochę siły na drogę powiedziała, że cały personel kliniki i ona jest przekonany, że z pewnością będę umiał żyć jak niepijący alkoholik, z czego ona osobiście jest bardzo dumna. Wstałem i wręczyłem jej książkę. Przeczytała tytuł i powiedziała, że jej nie zna. Podeszła do mnie i przytuliła się jak mała dziewczynka do ojca. Poczułem się szczęśliwy i spokojny. Po chwili odsunęła się delikatnie ode mnie i powiedziała po polsku:
- Niech się pan już nie boi.
- Skąd pani zna ten język ?- zapytałem zaskoczony.
- Moja babcia była Polką i nauczyła mnie kilku zdań.
Każdy z wracających do domu pacjentów żegnał się z uzależnionymi i personelem kliniki, przed środowym zwolnieniem do domu, na poniedziałkowym zebraniu, czytając lub mówiąc z pamięci swoją ostatnią oficjalną mowę na Górze. Nie wszyscy starannie przygotowywali się do tego wystąpienia. Czasami wstydziłem się za mówiącego, słysząc jego żenujące pożegnanie. No cóż, nie każdy musi być dobrze wychowany. Szefowi Kliniki z pewnością właśnie te ostatnie zdania pacjentów służyły do dopracowania wystawianej o nim opinii. Nie myślałem jednak o tym pracując nad swoim przemówieniem.
Byłem Polakiem, a to przecież zobowiązuje. Na samotnym spacerze ułożyłem w myślach swoje pożegnanie i po powrocie z niego prawie bez poprawek przepisałem do zeszytu. Dałem je Rzeźbiarzowi Seksu, który przełożył moje polskie myślenie na niemieckie. Na następnym spacerze zacząłem je czytać na tej samej ławce, na której przeczytałem "Bełkot odchodzącego". Świeciło wiosenne słońce. Ptaki słuchając mnie na chwilę zapomniały o wyśpiewywaniu swojej radości z obecności tej najpiękniejszej pory roku.
Kiedy podniosłem oczy, daleko wśród drzew zobaczyłem pełznącą po poszyciu leśnym w moim kierunku mgłę. Zamarłem w bezruchu, czekając na to najważniejsze w moim życiu pożegnanie. Mgła nie spieszyła się wcale. Otulała mnie powoli, jak wcześniej robiła to z drzewami. Na policzku poczułem delikatne jej muśnięcie i w tej właśnie chwili zobaczyłem po raz siódmy Rudą Dziewczynę. Płynęła ku mnie oświetlona słońcem. Zatrzymała się kilkanaście metrów przede mną. Zerwałem się z ławki i zacząłem biec ku niej, ale ona wbiła mnie w ziemię spojrzeniem tak mocnym, że dotarło ono na dno moich czeluści. Choć stałem dość daleko, poczułem całym ciałem najbliższą jej obecność, a w jej oczach zobaczyłem tylko smutek nieskończony. Nie tak wyobrażałem sobie to pożegnanie. Nie tak. Zabierz mnie stąd, na litość boską, zabierz mnie stąd - krzyczały moje myśli.
Wiem, że je słyszała, wiem, że po raz pierwszy poczuła ludzką bezradność, wiem też, że przez chwilę chciała mnie stąd zabrać, choć było to niemożliwe. Całym sobą czułem, jak cierpi, całym sobą czułem, że nie umie przerwać tej chwili.
Mgła opada
To co łączyło
dzieli
To co dzieliło
łączy
- szepnąłem i włożyłem dłoń w mgłę.
Pozostały na niej tylko kropelki rosy. Ruda Dziewczyna powoli, bardzo powoli zaczęła oddalać się ode mnie wraz z mgłą, by wreszcie dmuchnięta wiatrem zniknąć raz na zawsze razem z moim strachem.
W poniedziałek przeczytałem spokojnym i pewnym jak nigdy dotąd głosem swoje pożegnanie:
Przybyłem do kliniki 16 tygodni temu, pełen niewiary w sens pobytu na tej Górze, obciążony trzydziestoletnim piciem, z którym tak naprawdę nigdy nie chciałem zerwać. Przyjechałem tu, by udowodnić moim najbliższym, że jestem nieuleczalnie chory i powinni mnie zaakceptować raz na zawsze z moimi alkoholowymi odlotami, bo nawet terapia nie zmieni nic. Jednak każdy spędzony tutaj dzień zmieniał moją perspektywę oglądu samego siebie, aż do chwili, kiedy zrozumiałem, że mam jeszcze siły, by spróbować żyć inaczej. Wiem wreszcie, że mimo iż zrobiłem wiele pijąc, to nie pijąc mógłbym w tym samym czasie zrobić nieskończenie więcej. Nie wiem, czy będę dalej żył bez alkoholu, tak samo jak nikt z nas nie wie, co może zdarzyć się jutro, ale wiem na pewno, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dać szansę temu drugiemu, trzeźwemu Wojtkowi, który też we mnie mieszka. Na kartce papieru zapisałem plany na przyszłość, które chcę zrealizować. Jeśli choć część z nich stanie się faktem, będzie w tym ogromna zasługa kliniki, jej szefa, mojej psychoterapeutki i wszystkich, z którymi się tu zetknąłem. Dziękuję członkom grupy teatralnej za wspólną pracę i wszystkim pacjentom za wspólnie spędzone tu chwile.
Koniec
***************************************************************************************
Za zgodą autora Wojciecha Kopcińskiego i jego niemieckiego wydawcy Medu-Verlag publikujemy "Listy-Dziennik", który ukazał się w Niemczech w 2004 roku
pt. "Kreuzfeuer".
Autor był już prezentowany na naszych stronach. Zainteresowanych odsyłamy do:
Po dwóch stronach - rozmowa Anny Witek z Wojciechem Kopcińskim
czytaj
Bo jedna jest kultura Polska
Nie tylko mieszkający w Polsce - Rp
Pomimo skromności autorów i recenzentów mówiących o tej książce jako dotyczącej regionu, Ziemi Częstochowskiej należy wyraźnie zauważyć, że nie jest to cała prawda. Owszem wymienieni w książce pisarze, poeci powiązani są lub byli z tym regionem, ale co jest cenne
i warte podkreślenia, to fakt uwzględnienia również autorów od lat tworzących ...czytaj dalej
Wojciech Kopciński
LISTY-DZIENNIK
wrażliwość, siostrą bezbronności
...>>>Część I
...>>>Część II
...>>>Część III
...>>>Część IV
...>>>Część V
...>>>Część VI
...>>>Część VII
...>>>Część VIII
...>>>Część IX
...>>>Część X
...>>>Część XI
List otwarty - Wojciech Kopciński
Wczoraj (19.11.2008r.) opublikował Pan ostatni odcinek mojego "Listu-Dziennika" na stronie internetowej Ruchu Rodaków. Dzięki tej publikacji moja książka dotarła do wielu czytelników Pańskich stron, a także przez jej kopiowanie do wielu innych stron internetowych. Bez czytelnika - książka nie żyje ...czytaj dalej